"Siła jest kobietą". Marta zabiera osoby z niepełnosprawnościami na skoki ze spadochronem. "Nasze wyjazdy pomagają pokonywać bariery"

Marta Ostrowska
Marta Ostrowska
Źródło: Archiwum prywatne
Marta Ostrowska jest miłośniczką podróży, która swoją pasją zaraża osoby z niepełnosprawnościami. Zabiera podopiecznych na skoki ze spadochronem lub nurkowanie. W cyklu "Siła jest kobietą" opowiada o obalaniu stereotypów i o tym, że ograniczenia nie istnieją. - Skoro mogę polecieć szybowcem, to czym jest brak schodów? - pyta.

Siła jest kobietą: Każda jest inna. Każda wyjątkowa. Każda ma różne cele i marzenia, inną historię do opowiedzenia. Łączy je jedno. Bohaterki tego cyklu udowadniają, że siła jest kobietą. Marta Ostrowska jest mamą dwóch maluchów, a od 5 lat częściej spotkamy ją na morzu z rodziną niż na lądzie. Macierzyństwo dzielnie łączy z działalnością na rzecz osób z niepełnosprawnościami w różnych krajach i organizacjach. Dziewięć lat temu założyła własną Fundację Podróże bez Granic, a w zeszłym roku napisała i wydała trzy książeczki dla dzieci, które przybliżają najmłodszym czytelnikom codzienność osób z niepełnosprawnościami.

Kobieta na morzu

Dominika Czerniszewska, dziendobry.tvn.pl: Jak rozpoczęła się Pani miłość do żeglugi?

Marta Ostrowska: Żeglować zaczęłam jeszcze w liceum za sprawą mojego ówczesnego chłopaka, ale pomimo że znaczną część mojego życia spędzam teraz na wodzie, mam dużą wiedzę i patenty, to samo żeglarstwo nie jest moją "miłością". Wiem, że to brzmi dziwnie, ale nie jestem osobą, która żegluje dla samej pasji żeglowania, przechyłów czy wiatru. Kto mnie dobrze zna, wie że mam do tego raczej duży respekt, a mimo lat spędzonych na jachcie nadal zdarza mi się chorować…

Kocham jednak nasze życie na morzu, bo jest ono formą eksplorowania świata. Podróż, bycie w drodze, przemieszczanie się i poznawanie nowych miejsc to mój żywioł i moja pasja. Żeglarstwo jest do tego środkiem i to wbrew pozorom bardzo komfortowym. Pływamy "z całym domem" i mamy w nim wszystko, czego potrzebujemy. To daje nam poczucie bezpieczeństwa, biorąc pod uwagę, że żeglujemy z dwójką małych dzieci.

Skoro o dzieciach mowach. Zastanawiam się, jak wygląda macierzyństwo na pokładzie. Na lądzie bywa trudno, a co dopiero na morzu…

Macierzyństwo to praca na pełen etat. Bycie na jachcie z dwójką maluchów to prawie dwa (śmiech), ale tak naprawdę nie różni się to pod wieloma względami od bycia z dwójką dzieci w domu. Czy na lądzie, czy na wodzie trzeba dzieciaki: ubrać, umyć, nakarmić, czymś zająć i poradzić sobie z ząbkowaniem. Dodatkowo na pokładzie nie mamy przedszkola czy pomocy ze strony babci. Nasza przestrzeń jest ograniczona, więc nierozumiejącego jeszcze zagrożeń malucha trzeba bardzo pilnować i cały czas asekurować. Przy dwójce dzieci podczas pływania czasem brakuje rąk - młodszy chce chodzić, a starszy w tym samym czasie prosi, by mu poczytać. Do tego trzeba jeszcze ugotować i ogarnąć jacht, który też sam przecież nie popłynie. Jest i druga strona medalu. W zamian mamy ogromny basen dookoła, czyste powietrze i poczucie wolności. I najważniejsze - nieograniczony czas bycia tylko razem.

Żeglowała Pani również, będąc w zaawansowanej ciąży. Zapewne wiele kobiet zada pytanie: "Czy to bezpieczne"?

Większość może pomyśleć, że nie. Dlaczego? Bo na łódce bywa nieco chwiejnie, można się przewrócić i w jakiś sposób urazić się w brzuch. To jedyny racjonalny powód, który przychodzi mi do głowy, bo przecież nie to, że jachty toną, czy wypada się za burtę. Przecież na lądzie też czyhają na nas niebezpieczeństwa, np. wypadki komunikacyjne. Wszystko zależy jednak od różnych czynników: doświadczenia osoby pływającej, akwenu, jachtu, czy kraju, w którym się przebywa… Gdyby któraś ciężarna kobieta, chciała odkrywać uroki żeglarstwa po raz pierwszy, odradziłabym, bo i po co zaczynać akurat w tak wrażliwym czasie? Podobnie, gdyby miał być to rejs po trudnych wodach, czy w kraju, w którym dostęp do lekarza jest ograniczony. My byliśmy w Europie, w zasięgu szpitali, gdyby zaszła taka potrzeba. Przed pierwszą ciążą spędziliśmy na jachcie prawie 6 miesięcy. Umiałam więc się na nim poruszać właściwie w każdych warunkach. Pływaliśmy z mężem tylko we dwoje, wachtowaliśmy w nocy. Pokonaliśmy razem całą trasę z Polski na Wyspy Kanaryjskie. Pływanie jest dla mnie czymś naturalnym, a i tak będąc w ciąży, byłam ostrożniejsza. Kiedy wracaliśmy z Lizbony do Polski, poprosiliśmy o wsparcie przyjaciół. Szybko jednak okazało się, że czynności jachtowe nie są dla mnie problemem, choć faktycznie widok mnie z brzuchem przy manewrach portowych budził sporo sensacji (śmiech). Przy drugiej ciąży, po kolejnych przepływanych miesiącach, w ogóle się nad tym nie zastanawiałam. Wtedy byliśmy zresztą w ciepłej Hiszpanii i nie planowaliśmy długich przelotów, ale zastała nas na pokładzie pandemia…

Żeglująca kobieta w zaawansowanej ciąży – to brzmi dumnie. Pandemia pokrzyżowała Państwa plany?

Nie, z wyjątkiem tego, że z końcem marca, gdy wszędzie wprowadzono lockdown i uziemiono samoloty, do Polski zamiast wykupionym wcześniej rejsem wracaliśmy w ramach operacji "Lot do domu". To był ostatni moment przed narodzinami naszego drugiego synka. Poza tym już wcześniej zdecydowaliśmy, że ten rok, do czerwca 2021 spędzimy tylko razem. Na pokład wróciliśmy w wakacje 2020 roku, gdy Adaś miał 2,5 miesiąca. Pływaliśmy do maja 2021 z przerwą na święta.

Ile zatem miesięcy w ciągu roku spędzacie na morzu?

To zależy od grafiku pracy mojego męża. Pierwsza podróż trwała prawie 6 miesięcy. Nie planowaliśmy więcej, ale samo tak jakoś wyszło, że od tamtego czasu spędzamy na zmianę ok. 2-3 miesiące w domu i 3-4 miesiące na jachcie. Choć to "w domu" dotyczy tylko mnie, bo mąż zawodowo też żegluje, więc przez ostatnie lata spędzał na morzu jakieś 11 miesięcy w roku.

Zobacz wideo: Międzynarodowy Dzień Osób z Niepełnosprawnościami

Krzysztof Dobies, Zuzanna Markowska
Dziś obchodzimy Międzynarodowy Dzień Osób z Niepełnosprawnościami
Jak wygląda codzienne życie osób, które zmagają się z niepełnoprawnościami?
Źródło: Dzień Dobry TVN

Fundacja Podróże bez Granic

Z jednej strony życie na morzu, a z drugiej od 15 lat związana jest Pani z działalnością na rzecz osób z niepełnosprawnościami w różnych krajach i organizacjach. Jak udaje się to pogodzić?

Zawsze byłam osobą bardzo aktywną i lubiłam robić wiele rzeczy naraz. W liceum poszłam na kurs języka migowego, a na studiach zdecydowałam, że wyjadę na wolontariat do Hiszpanii podszkolić język. Po powrocie dostałam pracę jako asystent studentów i pracowników na Uniwersytecie w Trieście, gdzie się uczyłam i… wsiąkłam. Ta praca była dla mnie fantastycznym doświadczeniem. Pozwoliła mi poznać osoby z różnymi niepełnosprawnościami, nauczyć się, jak je wspierać, a przede wszystkim zawiązać pierwsze, bezcenne dla mnie przyjaźnie. Po skończeniu studiów i powrocie do Polski zaczęłam angażować się w działalność różnych organizacji, aż w końcu zdecydowałam się z koleżanką założyć własną Fundację Podróże bez Granic.

Jak wyglądały początki jej założenia?

Tak naprawdę to połączenie dwóch pomysłów: mojego na organizowanie wyjazdów zagranicznych dla osób z niepełnosprawnościami, których celem byłoby intensywne zwiedzanie i odkrywanie świata (a nie obozów rehabilitacyjnych czy pielgrzymek, które wówczas były dostępne na rynku), a także marzeń pozostałej części ekipy, która chciała popróbować różnego rodzaju "ekstremalnych" działań. Niewiele brakowało, a powstałyby dwie oddzielne fundacje, ale w którymś momencie olśniło nas, że skuteczniej i fajniej będzie działać razem. Ekipa, z którą połączyłam siły to trójka wózkowiczów. Dzięki temu nasze działania realizowane są nie tylko 'dla', ale i przez osoby z niepełnosprawnościami, które doskonale wiedzą, jakie są deficyty "na rynku". Znają realne potrzeby i marzenia osób, dla których chcemy działać. Myślę, że to właśnie ta perspektywa była jednym z motorów naszego sukcesu.

To innowacyjny pomysł. Zatem głównym celem Fundacji jest spełnianie marzeń osób z niepełnosprawnościami?

Tak, lecz nie tylko. To przede wszystkim promocja, wdrażanie niekonwencjonalnych form rehabilitacji oraz integracji społecznej osób z niepełnosprawnościami. Po prostu pokazywanie, że te osoby chcą i mogą robić praktycznie wszystko. Cel ten realizujemy poprzez organizację niestandardowych wyjazdów, podróży zagranicznych oraz wydarzeń, a ostatnio także poprzez książki dla dzieci, które wydaliśmy. Do tej pory w naszych działaniach wzięło udział ponad 400 osób, a publikacje trafiły do ponad 600 czytelników. Nie mamy jednak zamkniętej grupy odbiorców. W naszych wyjazdach każdy może wziąć udział, bez względu na rodzaj niepełnosprawności. I to w naszych działaniach jest wyjątkowe! Nie ograniczamy się, za to tworzymy grupy jak najbardziej zróżnicowane pod każdym względem. Chcemy, by uczestnicy mogli uczyć się i wzajemnie wspierać. Nasze wyjazdy pomagają pokonywać bariery.

Offroad, skoki ze spadochronem, rajdy rowerowe, latanie szybowcem – to tylko część propozycji wyjazdów dla osób z niepełnosprawnościami. Jak wygląda ich organizacja?

Takie wyjazdy trwają najczęściej 4 dni i skoncentrowane są wokół jednej aktywności. Sama "atrakcja" nie jest jednak najważniejsza, bo kluczową rolę odkrywają: integracja, wspólne zaangażowanie, wzajemne wspieranie się, poznawanie nowych miejsc, ludzi i sytuacji. Same aktywności mają na celu przełamywanie barier w myśleniu o własnych możliwościach, pokonanie lęków, przekonanie się, że wszystko się da, bo "skoro mogę skoczyć ze spadochronem czy polecieć szybowcem to, czym jest brak schodów czy wysokie krawężniki?". To oczywiście duże uproszczenie, ale wiemy, że podczas naszych wyjazdów wiele osób ładuje akumulatory, by później mieć siłę pokonywać te wszystkie codzienne trudności.

Historia któregoś z uczestników wyjazdu szczególnie Panią poruszyła?

Istotną cechą naszych działań jest to, że tworzymy małe grupy, maksymalnie 20-osobowe. Dzięki temu możemy się lepiej poznać, zintegrować, zaprzyjaźnić. Co ciekawe, prawie ze wszystkimi mamy po powrocie kontakt. Wiemy, że podczas wyjazdów zawiązują się długotrwałe przyjaźnie. To jest dla mnie najcudowniejszy aspekt tych działań – wyjeżdżamy jako grupa, a wracamy jako zgrana ekipa. Uczestnicy powracają do nas. Znamy więc ich problemy, radości, widzimy, jaka zachodzi w nich zmiana. Każda z tych osób to oddzielna, ważna historia: Kuby, który pomimo znacznej niepełnosprawności aktywnie angażuje się w walkę o praworządność; Marzenki, która mimo ogromu swoich problemów zdrowotnych wspiera, motywuje i rozumie drugiego człowieka, jak mało kto; dziewczyn z Trójmiasta, które stworzyły super paczkę przyjaciółek, zaczęły nurkować po całym świecie; Adama, który trafił do nas w trudnym momencie, a teraz na nasze wyjazdy zabiera całą swoją rodzinę; Marioli, która przeraźliwie bała się pierwszej samodzielnej podróży pociągiem, a potem popłynęła w rejs żaglowcem… Mogłabym tak długo wymieniać, bo wyjątkowych i inspirujących osób wśród uczestników oraz nas wolontariuszy, jest naprawdę bardzo dużo.

Reprezentuje Pani osoby z niepełnosprawnościami, przełamuje stereotypy. Natomiast wielu z nas mijając osobę poruszającą się na wózku albo niedowidzącą, zastanawia się, w jaki sposób może pomóc. Jak powinniśmy się zachować, by nikogo nie urazić? Wierzę, że problem integracji osób z niepełnosprawnościami nie wynika ze złej woli osób sprawnych, ale z ich niewiedzy. Nie zostaliśmy nauczeni, w jaki sposób zachowywać się w ich obecności. Co więcej, wpajano nam raczej, że niegrzecznie jest przyglądać się czy zadawać pytania. W związku z tym wiele osób nauczyło się odwracać wzrok, unikać, ignorować. To pokutuje we wszystkich aspektach życia, zaczynając od parkowania na kopertach. Marzę, by przerwać to błędne koło. Chciałabym, żeby obecność osób z niepełnosprawnościami stała się czymś całkowicie naturalnym, aby dzieci sprawne i dzieci z niepełnosprawnościami bawiły się razem na placach zabaw, bez lęków czy uprzedzeń.

Dlatego napisała Pani książeczki dla dzieci, które przybliżają najmłodszym czytelnikom codzienność osób z niepełnosprawnościami?

Tak. Ich bohaterem jest chłopiec poruszający się na wózku, a więc siłą rzeczy pojawiają się w nich różne kwestie związane z niepełnosprawnością: elementy dostosowania przestrzeni, rozwiązania, z jakich korzystają osoby z niepełnosprawnościami. Są one fantastycznym narzędziem do pokazania, że takie rzeczy istnieją. Dzieci świetnie odbierają książki i, co najważniejsze, lubią do nich wracać. Z kolei, od rodziców często słyszę, że wiele się z nich nauczyli. 

Tak naprawdę chciałabym, żeby w ogóle nie było potrzeby uczenia o niepełnosprawności, żeby oczywiste było to, że wszyscy jesteśmy różni i to jest ok. Aby tak się stało, te różnice poznawać powinny już najmłodsze dzieci, które w naturalny sposób przyjmują wszystko, co widzą po raz pierwszy. I taki jest główny cel książek, a moim - jest dotarcie z nimi do jak najszerszej grupy odbiorców. Często wydaje mi się, że jest to niemożliwe bez wsparcia osób z zewnątrz i rynku wydawniczego. To wsparcie to obecnie moje największe marzenie i cel na nadchodzący rok. 

Całkowity dochód ze sprzedaży książek przekazywany jest na Fundację Podróże bez Granic i wydanie kolejnych przygód braci.

Masz ciekawą historię do opowiedzenia? Chcesz zostać bohaterką cyklu Siła jest kobietą? Napisz do mnie: dominika_czerniszewska@discovery.com

Zobacz też:

podziel się:

Pozostałe wiadomości