Magia fotografii z duszą. Pani Maria i niemal 100 lat historii zakładu "Foto Balladyna"

"Balladyna", zakład foto
"Balladyna" - odwiedzamy zakład foto z tradycją
Przy ulicy Żelaznej 31 w Warszawie działa miejsce, które od blisko stulecia zatrzymuje czas w kadrze. Atelier Foto Balladyna to nie tylko zakład fotograficzny, ale też żywa kronika historii miasta, prowadzona z sercem i pasją przez Marię Szołajską. W rozmowie z Oskarem Netkowskim właścicielka opowiada o rodzinnej tradycji, zaufaniu pokoleń klientów i tym, dlaczego fotografia to dla niej coś więcej niż zawód.
Kluczowe fakty:
  • Zakład Foto Balladyna działa nieprzerwanie (z wyjątkiem okresu wojny) od 1929 roku.
  • Maria Szołajska przejęła zakład po mężu, choć wcześniej była rehabilitantką.
  • Klienci wracają tu po latach – często z dziećmi, które również trafiają przed obiektyw pani Marii.

Fotografia z duszą: tradycja, która przetrwała dekady

Choć technologia fotograficzna zmienia się błyskawicznie, niektóre miejsca wciąż przypominają o tym, że zdjęcie może mieć duszę. Atelier Foto Balladyna to nie tylko punkt usługowy - to miejsce, gdzie przeszłość spotyka się z teraźniejszością, a każdy klient traktowany jest indywidualnie. Zakład powstał w 1929 roku z inicjatywy Adama Szołajskiego, teścia obecnej właścicielki. Choć w czasie wojny działalność na chwilę zamarła, w 1947 roku studio ponownie otworzyło swoje drzwi. - Zakład powstał w 1929 roku. Założycielem był Adam Szołajski, mojego męża ojciec - wspomina Maria Szołajska.

Dziś, po niemal stu latach, zakład nadal prosperuje, oferując zdjęcia dokumentowe, portretowe, okolicznościowe, a także reprodukcje starych fotografii i retusz. Mimo zmieniających się trendów, wielu klientów wraca tu po latach - niektórzy przyprowadzają nawet dzieci, które... sami kiedyś fotografowali.

- Przyszedł chłopak, mężczyzna z taką trzylatką. Okazało się, że kiedyś go fotografowałam, jak do szkoły chodził. I przyprowadził córkę. (...) – Przychodzą dzieci tych dzieci, które kiedyś fotografowałam. I to jest piękne - opowiada z uśmiechem właścicielka.

- Jednak dawniej klient przychodził na zdjęcie, gdy zmieniał fryzurę albo coś ważnego się działo w życiu. Teraz - jest telefon - dodaje.

Pasja, która nie przemija

Pani Maria trafiła do zakładu dzięki swojemu mężowi, choć początkowo pracowała jako rehabilitantka. Jak przyznaje, fotografia szybko stała się dla niej nie tylko nowym zawodem, ale też sposobem na życie. Po śmierci męża nie wahała się ani chwili - wiedziała, że będzie kontynuować jego dzieło. - Ja nawet w tym okresie między śmiercią a pogrzebem przychodziłam do zakładu. Po prostu dobrze mi tu było, jakoś psychicznie - wspomina.

Dla niej fotografia to nie tylko technika. To rozmowa, relacja, emocja - coś, czego nie da się zastąpić smartfonem. - Mąż mówił: Trzeba rozmawiać. I miał rację - mówi z przekonaniem.

Mimo upływu lat i nieustającej cyfryzacji, pani Maria wciąż nie traci energii ani pasji. Gdy przekracza próg swojego atelier, wszystko inne przestaje się liczyć. - Jestem potrzebna ludziom, a ludzie mnie. Wchodzę do zakładu, wszystko mija. Jest magia. Można tak powiedzieć - dodaje z uśmiechem.

Zobacz także:

podziel się:

Pozostałe wiadomości