Agnieszka i Wojtek ze "Ślubu od pierwszego wejrzenia" lada moment po raz pierwszy zostaną rodzicami. Wyznali, że długo starali się o dziecko, to ich piąta ciąża. Cztery poprzednie stracili. Tylko nam opowiedzieli, przez co przeszli i jak poradzili sobie z wiadomościami o kolejnych poronieniach.
Agnieszka i Wojtek ze "Ślubu od pierwszego wejrzenia"
Agnieszka Łyczakowska-Janik i Wojtek Janik wzięli udział w 4. edycji "Ślubu od pierwszego wejrzenia". Eksperci połączyli ich w parę, co okazało się trafnym wyborem. Widzowie programu mogli obserwować, jak rodzi się między nimi uczucie. Zakochani postanowili wytrwać w małżeństwie i po zakończeniu show, rozpoczęło się ich wspólne życie. Tworzą zgrany i szczęśliwy związek, a teraz oczekują narodzin pierwszego dziecka.
Prowadzą kanał na YouTube "Życie od pierwszego wejrzenia" i nagrywają filmy, które uchylają rąbka tajemnicy prywatności i pokazują, jak toczą się ich dalsze losy. W najnowszym materiale wyznali, jak trudną przeszli drogę, by zostać rodzicami. Okazuje się, że Agnieszka jest teraz w piątej ciąży.
- Chciałam ten vlog nagrać już jakiś czas temu, ale nie czułam się gotowa. Chcieliśmy poczekać z tym, żebym już była w mocno zaawansowanej ciąży, żebym nie była obciążona psychicznie tym, o czym będziemy opowiadać. (...) Nasza obecna ciąża jest piąta, co oznacza, że cztery poprzednie poroniłam. To było dla nas bardzo trudne. Myślę, że dla każdej osoby, u której to się dzieje, to jest coś niewyobrażalnego - wyznała Agnieszka.
Zobacz wideo: Ach, co to był za ślub. Opowiadają uczestnicy programu "Ślubu od pierwszego wejrzenia"
Agnieszka i Wojtek opowiedzieli o poronieniach
- Nasze historie poronień to jeden wielki armagedon. To działo się w równych odstępach czasu, każda kolejna ciąża. Kiedy straciłam pierwszą, to słyszałam, że teraz są takie czasy, jedna to nic, będę mieć kolejne, żebym się nie martwiła. (...) Z pierwszą ciążą chyba najszybciej sobie poradziłam. Przepłakałam oczywiście swoje godziny, noce, ale dużo osób mi mówiło, że to pierwsza ciąża, to się zdarza, postaracie się za chwilę i będzie wszystko w porządku - powiedziała Agnieszka.
Drugie poronienie było dla Agnieszki i Wojtka bardzo bolesne i obciążające psychicznie. - To była najdłuższa ciąża, straciłam ją w 12. tygodniu. Skończyła się szpitalem, zabiegiem. Poszłam do lekarza na wizytę i okazało się, że nie bije serduszko, a jeszcze tydzień wcześniej wszystko było super - wyznała.
Agnieszka musiała pójść na terapię, by poradzić sobie z emocjami. - Bardzo mi pomogła. Jeżeli któraś z was zmaga się z tym problemem i zastanawia się, czy podjąć się terapii, to warto iść. Nawet jeśli nie podpasuje wam dany terapeuta, to zmieńcie go. Ja byłam bardzo uparta, nie chciałam iść. Uważałam, że poradzę sobie z tym sama, ale czasami się nie da - podkreśliła Łyczakowska-Janik.
Po drugiej ciąży Wojtek i Agnieszka przez dłuższy czas przestali starać się o dziecko. Bali się, że sytuacja może się powtórzyć.
- Odłożyliśmy to i postanowiliśmy, że zobaczymy, co dalej będzie. Musiałam dojść do siebie psychicznie i fizycznie. Potem były kolejne starania, które też się skończyły, jak się skończyły. Ciąże były krótsze, kilka tygodni i było po sprawie. Po trzeciej ciąży zaszłam dość szybko w kolejną - wspominała Agnieszka.
Małżonkowie nie poddali się w staraniach. Piąta ciąża okazała się tą szczęśliwą. Wyczekują narodzin córeczki. Przyznali w swoim filmie, że trudne przejścia były dla nich niesamowitą próbą, która wzmocniła ich związek.
Nawet w chwili, kiedy postanowili się podzielić z innymi swoimi bardzo trudnymi doświadczeniami spotkali się z hejtem. - Najgorsze, że to robią kobiety kobietom - tłumaczy Wojtek. - Czytaliśmy, że się sprzedajemy, że po co to robimy. A dostaliśmy wiele wiadomości od osób, którym pomogliśmy naszą historią. - dodaje. - Piszą do nas, że dziękują za ten materiał, opowiadają, że do tej pory z nikim nie dzielili się swoim bólem, a dzięki filmowi zrozumieli, że nie są sami, że takie tragedie dotykają wielu osób.
Tylko nam Agnieszka i Wojtek zdecydowali się opowiedzieć o najgorszych chwilach w ich życiu.
Jak radziliście sobie z emocjami w tych trudnych momentach?
Agnieszka: Trudno tu mówić o radzeniu sobie z emocjami, bo mam wrażenie, cofając się w czasie, że nie do końca radziłam sobie z nimi dobrze. Drugie poronienie skończyło się na terapii. Miałam ogromne wsparcie w Wojtku i właśnie tego najbardziej potrzebowałam. Miałam to szczęście, że był przy mnie. Dużo medytowałam, starałam się dotrzeć do siebie samej i zadbać o swój spokój wewnętrzny.
Wojtek: Radzenie sobie z emocjami w tych trudnych momentach jest ciężkie, nie ma co okłamywać. Człowiek wtedy tak naprawdę nie wie, co ma zrobić. Widziałem płaczącą Agę w domu, a każda minuta bez płaczu była dla mnie zbawieniem. Myślałem, że będzie lepiej, ale wystarczyła chwila, żeby coś jej się przypomniało, żeby coś się skojarzyło. Z każdym krokiem do przodu, robiliśmy dwa kroki do tyłu. Emocje w nas były przeróżne - od żalu, przez złość, po bezsilność. Przez to w tamtym momencie nie mieliśmy poczucia, że będzie lepiej.
Myśleliśmy, że przegraliśmy wszystko. Lekarze rozkładali ręce, nie wiedzieli, czemu tak się dzieje. Skoro oni nie znali powodu, to myśleliśmy, że jesteśmy na przegranej pozycji.
Dużo mówi się o tym, co czują kobiety, które straciły ciążę. A co w takich momentach czują mężczyźni?
Wojtek: Czułem się wtedy bezsilny, chyba najbardziej w całym moim życiu. Chciałem pomóc kochanej osobie. Musiałem się uczyć wszystkiego od nowa, nawet słów, których używałem do Agi. Stwierdzenie: "Wszystko będzie dobrze" tym bardziej wyprowadzało ją z równowagi. Zadawała mi jedno podstawowe pytanie: "Skąd wiesz, że będzie dobrze?". A ja tak naprawdę nie wiedziałem nic, byłem jak dziecko we mgle. Błądziłem, nie umiałem jej pomóc, więc po prostu byłem. Na początku denerwowałem się, że płacze, bo chciałem, żebyśmy przeszli przez to ramię w ramię. Później po prostu brałem jej głowę, przytulałem do swojej piersi i mówiłem płacz, płacz, ile chcesz, jestem tutaj. Chyba tym zachowaniem udało mi się podbudować ją i pokazać, że jestem z nią. Ciężko mi o tym mówić, nawet w tym momencie, bo każdy dzień to była walka. Nie myślałem, co będzie jutro. To było tu i teraz, ta chwila, żeby ją przeżyć i sprawić, żeby Aga chociaż na moment przestała myśleć o tym, co się dzieje. Tak przeżywaliśmy tydzień, miesiąc, kolejny miesiąc i w końcu chyba z tego wyszliśmy.
Agnieszka: Patrząc na Wojtka, sądzę, że faceci przechodzą stratę tak samo jak my kobiety, tyle tylko, że w ciszy i w sobie. Nie pokazują tego między innymi dlatego, żeby być dla nas wsparciem.
Wojtek: Czułem ból, o którym nie chciałem mówić głośno, bo nie chciałem pokazać Adze, że ja też jestem słaby. Czułem rozczarowanie. Myślę, że zadawaliśmy sobie jedno i to samo pytanie, ale każdy w swojej głowie: "Dlaczego znowu my? Dlaczego nie może być w końcu spokojnie?". Niedługo przed tym przecież wychodziliśmy z naszego kryzysu małżeńskiego, kiedy zastanawialiśmy się, czy w ogóle chcemy być razem. Docieraliśmy się, program nas rzucił na głęboką wodę. W końcu uporaliśmy się z tym i zaczął się kolejny kryzys związany z ciążą. Otworzyliśmy się na siebie, chcieliśmy mieć dzieci i budować wspólną przyszłość. Uznaliśmy, że warto. I wtedy pojawiły się kolejne problemy.
Co można zrobić dla partnera/partnerki w takiej sytuacji? Jak okazywać wsparcie?
Agnieszka: Po prostu być obok. Nie ma dobrej recepty na okazywanie wsparcia, bo każda z nas jest inna i każda potrzebuje czegoś innego. Każdy dzień po stracie jest inny, w jednym potrzebujemy ciszy, w kolejnym przytulenia, a jeszcze w innym po prostu rozmowy i możliwości wypłakania się w ramiona. Na pewno nie klepania po plecach i mówienia: "Wszystko będzie dobrze", bo nikt nie wie jaki będzie finał naszej historii…
Co możecie powiedzieć innym parom, które starają się o dziecko, ale im się to nie udaje?
Agnieszka: Nie traćcie nadziei i wiary. Nie słuchajcie lekarzy, którzy mówią: "Taki pani urok", "Jest pani młoda, jeszcze pani zajdzie w ciążę", "Załóżcie różowe okulary na nos" - to nie ukoi naszego bólu. Trzeba szukać dobrego lekarza, który zgłębi gospodarkę hormonalną kobiety, który wyśle na badania genetyczne już po pierwszym poronieniu, który zleci szereg badań, odpowie na każde nasze pytanie i nas pokieruje. Mam wrażenie, że kobiety teraz traktuje się w gabinecie bardzo opcjonalnie: "Taki mamy klimat". Kobiety coraz częściej mają problemy z zajściem w ciążę czy z jej donoszeniem. Gdybym trafiła do dobrego lekarza wcześniej, mam wrażenie, że moja historia byłaby inna i nie mówiłabym teraz o naszych czterech stratach.
Wojtek: Ja, jako mężczyzna, nie rozumiałem Agi. Nie wiedziałem, dlaczego cały czas szuka odpowiedniego lekarza. Dlaczego nie zaufa temu, u którego jesteśmy. Przecież lekarz to lekarz, ale tak naprawdę ten specjalista ma ogromne znaczenie. Teraz powiedziałbym kobietom, żeby słuchały siebie, swojego głosu, przeczuć. Żeby czuły się dobrze u lekarza ginekologa, który prowadzi ciążę. Żeby potrafiły mu zaufać. Natomiast mężczyznom powiedziałbym, żeby się nie poddawali i byli przy swoich kobietach. Niektórym uda się w końcu zajść w ciążę, urodzić. Pamiętajmy też, że jest tyle dzieci do adopcji, trzeba być otwartym na ten temat. My byliśmy otwarci i rozmawialiśmy o tym przy trzecim poronieniu, że będziemy chcieli pomóc też innemu dziecku, które los skrzywdził i nie ma rodziców.
Zobacz także:
- "To jest sytuacja dramatyczna". Joanna Przetakiewicz chce, by kobiety zadbały o własne bezpieczeństwo
- "To najpiękniejsza i najtrudniejsza droga". Aleksandra Domańska szczerze o macierzyństwie
- Robert Korzeniowski o córce. "Jestem bardzo dumny, jak każdy ojciec, który wspiera talent dziecka"
Autor: Justyna Piąsta, Katarzyna Lackowska
Źródło zdjęcia głównego: Tomasz Urbanek/East News