Przygarniała i leczyła bezpańskie koty. W końcu miłość do zwierząt przerodziła się w niekontrolowane zbieractwo. - Nie jestem w stanie sobie wyobrazić, że można przebywać w jednym pomieszczeniu z taką liczbą zwierząt. Zwierząt gospodarskich, które powinny być w stodole - mówi Anna Nowik z fundacji "Oczami kota". Niestety doszło do tragedii. Jak to możliwe, że urzędnicy nie zauważyli tragicznej sytuacji kobiety z niepełnosprawnym synem? Reportaż programu Uwaga! TVN.
Uwaga TVN. Mama niepełnosprawnego dziecka przygarniała zwierzęta
Pani Beata samotnie wychowywała niedosłyszącego syna. Kobieta żyła skromnie, pobierała zasiłek opiekuńczy, dorabiała usługami krawieckimi. Mimo że na jej posesji wciąż przybywało zwierząt i śmieci, nikogo nie zaniepokoił los rodziny. Niestety, doszło do tragedii.
- Patrzę, podjeżdża pogotowie. Podeszłam tam i mówią, że ona nie żyje. Pytam: "A gdzie jest syn?". Usłyszałam: "A, tam siedzi". On ją ponoć reanimował. Nie poszedł do szkoły, bo z tego, co wiem, bolała go głowa. A ona wstała i zrobiła kawę. Potem on wyszedł z łazienki i ją znalazł. Gdzieś w korytarzu. Tak, jakby szła zaczerpnąć powietrza – opowiada jedna z sąsiadek kobiety.
- Nie jestem w stanie sobie wyobrazić, że można przebywać w jednym pomieszczeniu z taką liczbą zwierząt. Zwierząt gospodarskich, które powinny być w stodole. W jej domu było siano - mówi Anna Nowik z fundacji "Oczami kota".
Miłość do zwierząt
Pani Beata kochała zwierzęta, przygarniała i leczyła bezpańskie koty. Wkrótce miłość do zwierząt przerodziła się niekontrolowane zbieractwo. - Pamiętam takiego białego kundla, którego uratowała. Ktoś go podpalił. Ile ona z tym zwierzęciem najeździła się do weterynarza! – mówi jedna z sąsiadek.
- Słyszałem, że była sąsiadka podrzuciła jej 10 kotów i dwa psy. Pani Beata lubiła zwierzęta, ale nie wiem, jak to wszystko znalazło się u niej w domu. Wydaje mi się, że to wszystko ją przytłoczyło – przypuszcza Kazimierz Fałek, jeden z mieszkańców miejscowości.
Kobieta mieszkała z synem w coraz bardziej zdewastowanym domu. - Próbowałam doszukać się miejsca, w którym oni mogliby spokojnie usiąść. Miejsca, gdzie Szymon odrabiał lekcje, gdzie spał i nie doszukałam się takiego miejsca – ubolewa Anna Nowik.
Jak to możliwe, że nikt nie zwrócił uwagi na problemy przytłaczające rodzinę, a zwłaszcza sytuację niepełnosprawnego dziecka? Dlaczego nie reagowali nauczyciele? Chłopiec uczył się w pobliskiej szkole podstawowej, miał kontakt z pedagogami. Dyrekcja szkoły odmówiła jednak spotkania z nami.
Niedosłuch syna
Ze względu na znaczną wadę słuchu nastolatek dojeżdżał na zajęcia rehabilitacyjne do odległej o około 50 kilometrów Zielonej Góry. Również rehabilitanci nie mieli pojęcia, w jakich warunkach na co dzień przebywało dziecko.
- Szymon ma głęboki niedosłuch odbiorczy, praktycznie od urodzenia. Przy dobrych aparatach, które są mu potrzebne, jest w stanie funkcjonować w szkole dla słyszących dzieci. Pani Beata dojeżdżała do nas przez wiele lat. Mówię o dojazdach z przesiadkami, nawet w mróz i deszcz – mówi neurologopeda Anna Nagórska, podkreślając, że pani Beata bardzo dbała o zdrowie syna.
- Walczyła o to, żeby miał wszystko. Choć nie miała pieniędzy, zawsze znalazła coś, żeby zabrać go, chociaż na trzy dni nad morze. Mam o niej same pozytywne myśli – dodaje kobieta.
Co stało się z panią Beatą?
Inspektorzy ochrony zwierząt, którzy po śmierci kobiety interweniowali na terenie posesji ujawnili dziesiątki kotów, a także martwy inwentarz.
- Zrobiło mi się przykro, bo nie miałam świadomości, że Beata doprowadziła to wszystko do takiego stanu, że tam jest aż taki problem. Gdyby ktoś z najbliższych jej osób zasygnalizował taki problem, to na pewno bym tam pojechała. Nie wierzę, że nikt z sąsiadów nie widział tego, co się dzieje – mówi Anna Nowik.
- Zgubiło ją to, że nie potrafiła nikogo poprosić o pomoc. Choć nie wiem, czy tej pomocy od nikogo nie otrzymywała. Wiem natomiast, że gmina miała wiedzę, że pani Beata potrzebuje pomocy – mówi Anna Ciołka. I dodaje: - Była to kobieta samotnie wychowująca dziecko, w dodatku niepełnosprawne i przy tylu zwierzętach spowodowało to, że zabrakło jej na to środków. A ponieważ w naszej gminie jest problem z bezdomnością zwierząt, zwłaszcza wolnożyjących kotów, w związku z tym sama sobie z tym problemem nie poradziła.
Jak to możliwe, że żaden z urzędników gminnych nie zauważył tragicznej sytuacji rodziny? Dlaczego ośrodek pomocy społecznej nie wspierał chłopca i jego matki?
- Pani Beata nie życzyła sobie naszych kontaktów z nią, a pomoc była proponowana – zapewnia Justyna Golonko, kierownik Ośrodka Pomocy Społecznej w Niegosławicach. I dodaje: - W grudniu dostaliśmy zawiadomienie, że w jej domu panuje brud, jest za dużo zwierząt, że pani Beata sobie z tym nie radzi. Pracownicy socjalni pojechali na miejsce, ale nie zostali wpuszczeni. Zaproponowaliśmy pomoc pracowników socjalnych i pomoc asystenta rodziny. Pani Beata nie wyraziła na to zgody, całkowicie się zablokowała, nie chciała z nami rozmawiać, ani wpuścić nas na posesję.
Co urzędnicy zrobili dalej z niepokojącymi informacjami dotyczącymi sytuacji pani Beaty? - Po otrzymaniu zawiadomienia nasz pracownik rozmawiał z pedagogiem szkolnym, ale nie zawiadomiliśmy sądu – przyznaje Justyna Golonko. - Ona na więcej by sobie nie pozwoliła. Ewentualnie można było siłą odebrać zwierzęta – dodaje.
Los nastolatka po śmierci matki
Po śmierci pani Beaty chłopcem zaopiekowali się dziadkowie, którzy mimo podeszłego wieku oraz schorzeń zapewnili wnuczkowi bezpieczeństwo oraz godne warunki życiowe.
- Nie odwiedzaliśmy Beaty, bo nie mieliśmy samochodu ani transportu, żeby tam dojechać. Kiedyś jeździliśmy. Teraz ona sama przyjeżdżała z Szymonem, nie żaliła się na nic – mówi babcia 15-latka.
- Szymon całe życie miał pod górkę. Chodzi o głęboki niedosłuch i brak taty. Na pewno nie było mu łatwo, ale jest fajnym chłopakiem – mówi neurologopeda Anna Nagórska.
- To się bardzo na nim odbije, bo mama, którą kochał, to była dla niego tak naprawdę jedyna osoba – mówi Anna Nowik. I dodaje: - Wszyscy teraz mówią, że nie wiedzieli, co się dzieje, ale to jest niemożliwe. Nikt się tym nie interesował. Wiem tylko, że mieszkańcy naśmiewali się z Beaty nazywając ją roszpunką, cokolwiek to znaczy. Podrzucali jej zwierzęta, ale nikt nie wpadł na pomysł, żeby jej po prostu pomóc. Zabrakło empatii do kobiety – do matki, dziecka i zwierząt.
Cały reportaż można obejrzeć na stronie Uwaga! TVN.
Zobacz także:
- Samotnie wychowuje synów, ale musi płacić na nich alimenty. "Sędzia robi wszystko, żeby ojciec był łupiony"
- Z czwórką dzieci mieszka na 40 metrach bez łazienki. Chorują przez grzyb i wilgoć
- Nauczyciel uderzył ucznia w twarz? Dyrektorka nie zawiadomiła kuratorium. "Akurat byłeś pod ręką"
Źródło: Uwaga! TVN
Źródło zdjęcia głównego: Uwaga! TVN