Jak oszukują w restauracjach?
Restauracje i bary wabią klientów obietnicami pysznych dań. Choć często trzeba za nie słono zapłacić, to jesteśmy w stanie wydać więcej pieniędzy, by dobrze zjeść. Problem pojawia się wtedy, gdy cena posiłku jest nieadekwatna do jego jakości, a zamiast smacznego dania otrzymujemy produkt gorszej jakości.
Taka sytuacja spotkała Dagmarę Wojciechowską, która była wraz z córką na urlopie w Rewalu. Po kilku dniach jedzenia nadmorskiego przysmaku, czyli ryb w przeróżnych odsłonach, miała ochotę zjeść coś innego. Oferta pewnego bistro szczególnie przykuła jej uwagę.
- Do wejścia zachęcił mnie wielki napis "domowe pierogi". Od razu wyobraziłam sobie, że jakaś gospodyni własnoręcznie je lepi, więc pewnie będą świeże i smaczne. Kupiłam dwie porcje, za które zapłaciłam prawie 60 zł. Cena wysoka, ale pomyślałam, że za dobry produkt, szczególnie w sezonie i to nad polskim morzem, trzeba więcej zapłacić - opowiada nam Dagmara.
Klienci baru siedząc przy stoliku, mieli widok na otwartą kuchnię. Można było obserwować, jak kucharze przygotowują posiłki. - Składając zamówienie, zapytałam kelnerkę, czy pierogi na pewno są domowe, robione na miejscu. Odpowiedziała, że tak. Po chwili zwróciłam uwagę, że jeden z pracowników w kuchni sięga do zamrażarki i wyjmuje dwie paczki najtańszych pierogów ze sklepu. Dokładnie takie same, jakie można kupić w supermarketach. Następnie wrzucił je do wody, a po kilku minutach wyłożył na talerz i podał z usmażoną cebulą i skwarkami - mówi Dagmara. Kobieta nie mogła uwierzyć, że została oszukana.
- Byłam w szoku. Gdyby nie to, że miałam widok na kuchnię, pewnie nigdy bym się nie dowiedziała, że wydałam tyle pieniędzy na jedzenie, które w sklepie kosztuje kilka złotych. Byłam zmęczona, a moja córka głodna, więc nie zrobiłam afery. Po prostu zjadłyśmy to, co nam podano. Najbardziej zdenerwowało mnie to, że zostałam tak perfidnie okłamana. Najpierw wprowadził mnie w błąd wielki napis przed barem, a potem kelnerka - podkreśla Dagmara. Rozczarowana już nie wróciła do tego baru, a w internecie wystawiła negatywną opinię, by przestrzec innych.
Podobne doświadczenie ma Monika Potocka, która odwiedziła restaurację w Dźwirzynie. Zamówiła smażonego dorsza, a do tego frytki i surówkę. Cena dania była uzależniona od wagi kawałka ryby.
- Gdy zaczęłam kroić rybę, zauważyłam, że panierki jest więcej niż samego mięsa. Zdziwiłam się, ale nawet zażartowałam do męża, że może kucharz miał gest i nie pożałował mi. Danie było smaczne, naprawdę nie miałam żadnych zastrzeżeń. Kiedy przyszło do płacenia, zobaczyłam na rachunku, że koszt samego dorsza to prawie 50 zł. Byłam w szoku, więc poprosiłam kelnera, żeby mi wytłumaczył, za co ja właściwie płacę? Za rybę czy za mąkę i olej - opowiada nam Monika.
Okazało się, że w barze ważono rybę w panierce już po usmażeniu. Przez to kawałek był cięższy i trzeba było więcej zapłacić.
- Wiedziałam, że to nie wina kelnera, więc powiedziałam, że chcę rozmawiać z właścicielem. Mężczyzna nie widział żadnego problemu. Uważał, że skoro zjadłam i mi smakowało, to nie powinnam mieć pretensji i mam zapłacić. Poza tym wytknął mi, że nie zapytałam, składając zamówienie, za co płacę. Po tej jednej sytuacji mam nauczkę na przyszłość i za każdym razem pytam, czy cena ryby liczona jest przed usmażeniem, czy już po - zaznacza Potocka.
Jak nie dać się oszukać w barze?
Bary nad Wisłą w Warszawie to jedne z najchętniej odwiedzanych miejsc w okresie letnim w stolicy. Można tam zjeść, wypić drinka i spędzić czas nad wodą. Ceny w tamtejszych lokalach są wyższe niż w innych częściach miasta, ale niestety, nie zawsze wygórowana kwota idzie w parze z jakością. Niektórzy klienci dają się nabić w butelkę.
- W jednym miejscu nad Wisłą przy barze są ustawione butelki z drogimi alkoholami. Kiedy barmani robią drinki, wyjmują z lodówki tańsze zamienniki, a my i tak płacimy 20 czy 30 złotych za napój. Klienci na pierwszy rzut oka nie są w stanie rozróżnić, czy podano im oryginał czy podróbkę - mówi nam Michał Kalinowski.
Gdy mężczyzna raz dał się oszukać, od tego momentu zawsze patrzy barmanom na ręce. - Za każdym razem sprawdzam, co dostaję. Jeśli zamawiam jakiś trunek, to zwykle w butelce, która jest przy mnie otwierana. A gdy piję wodę, to proszę, żeby barman wlał ją do szklanki na moich oczach. Wiele razy byłem świadkiem, jak klienci zamawiali wodę z cytryną i miętą, płacili za to 8 czy 10 zł, a podawano im kranówkę - podkreśla Michał.
Zobacz wideo: Uważaj na te posiłki, często nie są tak zdrowe, jak myślisz
Zobacz także:
Spalone włosy i paznokcie przyklejone na kropelkę. "Usługę wyceniono na 550 zł"
Co pić w czasie upałów? Te napoje nie tylko nawadniają, ale także wspomagają odchudzanie
Autor: Justyna Piąsta