Dramatyczna sytuacja na białoruskiej granicy. "Nikt ich nie chciał wysłuchać"

Dzieci uchodźcy odesłane na granice
Źródło: Dzień Dobry TVN
Sytuacja na wschodzie kraju staje się coraz bardziej dramatyczna. Kilka dni temu migranci z Michałowa, w tym małe dzieci, zostali zawróceni za białoruską granicę. Jaki jest los uchodźców, jakie emocje pojawiają się w obliczu deportacji? O tym opowiedzieli Islam Bersanukaev - zapaśnik, zawodnik MMA, migrant czeczeński oraz Marina Hulia - działaczka społeczna.

Islam Bersanukaev i jego historia

Migranci przybywający do Polski ze wschodu, zmuszeni prosić o pomoc, to nie sytuacja nowa i odosobniona. Podobny los spotkał Czeczenów, którzy kilka lat temu na granicy z Białorusią miesiącami starali się o pobyt w Polsce. Jednym z nich był Islam Bersanukaev – sportowiec, który w dzieciństwie wraz z mamą i siostrą uciekł przed zaogniającym się konfliktem w ich kraju. Jak wglądał dzień ucieczki?

- Miałem wtedy 8 lat. Dojechaliśmy do granicy tramwajem. Wtedy weszli jeszcze ludzie umundurowani i oddzielali osoby, które miały dokumenty. Ci, którzy ich nie posiadali, byli wyprowadzani. Staliśmy w kolejce, niektórych przepuszczano, zabierano do innych pokoi. Nie wiadomo było, czy nas przepuszczą. Gdybyśmy nie przeszli, czekał nas powrót do kraju – powiedział.

W Polsce Islam Bersanukaev wraz z mamą trafił do Białej Podlaskiej, później do ośrodka Grupa. Tam mieszkali jakiś czas. - Później zamknięto nas w ośrodku zamkniętym w Kętrzynie. Potem po 4 latach dostaliśmy kartę pobytu - powiedział. W tym roku chłopak zdaję maturę w technikum ekonomicznym w Grudziądzu. Jak przyznał, stara się także o obywatelstwo polskie jako zawodnik sportowy.

Pomoc potrzebującym

Na dramat migrantów nie była obojętna aktywistka Marina Hulia, która postanowiła zaopiekować się grupą kobiet i dzieci na dworcu kolejowym w Brześciu i właśnie tam utworzyć dla nich szkołę demokratyczną.

Pamiętam rok 2016 kiedy nie było już tak, że trzeba było poczekać kilkanaście godzin i było się wpuszczonym do Polski. Pamiętam noc na dworcu w Brześciu, wszędzie na twardych ławach spały dzieci, okryte dywanikami do modlitwy, kurtkami, ręczniczkami. Już wtedy wielodzietne matki wsiadały do zaczarowanego pociągu, żeby przejechać na drugi brzeg Bugu i powiedzieć "proszę o azyl". Nikt ich nie chciał wysłuchać. Wtedy pojawiały się na okładkach czasopism zdjęcia brodatych mężczyzn i podpisy, ze oni przeważą zarazki i egzotyczne choroby. Patrzyłam na te dzieciaki i myślałam, że jakim oni są zagrożeniem. Rodziny po 50. próbie ostatecznie pojechały do Polski, teraz są ze mną, ja jestem ich mamą

- powiedziała Marina Hulia. Kobieta podkreśliła także, że osoby, które uważne były za niebezpieczne i stanowiące zagrożenie, dziś razem z nią jeżdżą po Polsce do domów spokojnej starości i opiekują się schorowanymi staruszkami. – To jest to, co jest piękne w tej kulturze, szacunek do osoby starszej.

- Polska trzyma tych ludzi w poczekalni po cztery, pięć lat. Trwają procedury i oni nie wiedzą, czy nie przyjdzie kolejny list z odmową. Oni nie są zagrożeniem, oni są wartością dodaną - stwierdziła.

Nie oglądałeś Dzień Dobry TVN na antenie? Wszystkie odcinki znajdziesz na platformie Player.pl.

Zobacz także:

Autor: Nastazja Bloch

Źródło zdjęcia głównego: Paweł Wodzyński/East News

podziel się:

Pozostałe wiadomości

Serowe arcydzieła na talerzu Andrzeja Polana
Materiał promocyjny

Serowe arcydzieła na talerzu Andrzeja Polana