Kobiety, które poroniły ciążę. "Zgłosiliśmy się z mężem z urną do szpitala"

Źródło: Dzień Dobry TVN
Aktorska para o stracie dziecka
Aktorska para o stracie dziecka
O życiu, reinkarnacji i śmierci klinicznej
O życiu, reinkarnacji i śmierci klinicznej
Jak w XIX wieku pielęgnowano pamięć o zmarłych?
Jak w XIX wieku pielęgnowano pamięć o zmarłych?
Żałoba w trakcie pandemii
Żałoba w trakcie pandemii
Dzień Matki to wyjątkowe święto wszystkich kobiet, które mogą cieszyć się rodzicielstwem. Niestety 26 maja zapominamy o istnieniu osób, które w duchu również nazywają siebie mamami, jednak doświadczyły ogromnej straty. Czytelniczka dzieńdobry.tvn.pl, pani Sylwia, zgodziła się opowiedzieć historię podwójnego poronienia, którego doświadczyła przed laty. Dlaczego o stracie ciąży wciąż mówi się tak rzadko?

Sylwia przeżyła poronienie dwukrotnie

Poronienie to wciąż temat tabu, a kobiety, które go doświadczyły, często są wystraszone, samotne i bezradne. Pozbawione łatwo dostępnej opieki psychologicznej, mogą czasami liczyć na wsparcie bliskich lub rodziny, zaś w szpitalach często słyszą, że: "to ich wina" albo "że tak już bywa". Pani Sylwia podzieliła się historią swojego poronienia, by w szczególnym dniu, jakim jest święto matek, okazać wsparcie innym i choć w jakimś stopniu zdjąć ciężar tabu, który wciąż spoczywa na tym przykrym doświadczeniu.

Kobieta po kilku latach starań o powiększenie rodziny w końcu zaszła w upragnioną ciążę. Niestety, do poronienia doszło już w 8. tygodniu, jednak Sylwia zdążyła nadać imię swojej córce – Lenka.

- Pamiętam, że to był poniedziałkowy poranek. Wyszłam z domu do pracy. Zamykałam drzwi na klucz, gdy poczułam, że ronię. Zamiast do pracy mąż zawiózł mnie do kliniki. Poprosiłam o pilną wizytę. Mąż parkował auto, kiedy ja weszłam do gabinetu. Pod nieobecność partnera usłyszałam, że to moja wina, że poroniłam – zaczęła swoją historię bohaterka.

Sylwia nie kryje, że od tamtej pory długo męczyło ją poczucie winy, jakby faktycznie miała wpływ na przebieg wczesnej ciąży. Na odchodne od lekarza usłyszała słowa, które miały być pocieszeniem: "przynajmniej wiemy, że może Pani w ogóle zajść w ciążę".

Jak pożegnać się z utraconym dzieckiem

Czytelniczka jeszcze tego samego roku ponownie zobaczyła dwie kreski na teście ciążowym.

- Anielka rozwijała się prawidłowo. Serduszko biło dzielnie, rosła zdrowo. W czwartym miesiącu ciąży zaczęłam odczuwać bóle w dolnej partii pleców, o których niezwłocznie powiadomiłam lekarza telefonicznie. Stwierdził, że nie ma co się martwić, że to normalne na tym etapie ciąży. Wizytę miałam za 3 tygodnie. Zgłosiłam się zgodnie z terminem. Na koniec wizyty lekarz wykonał USG. Tę ciszę, która wtedy zapadła, pamiętam do dziś i słowa: "Serce Anielki przestało bić". Poinformowano mnie, jak mój organizm teraz zareaguje.

Kobieta chciała potwierdzić stratę ciąży u jeszcze jednego lekarza, który jak się okazało – był nieco bardziej wspierający.

- Poinformował mnie równie, iż mogę zgłosić się do szpitala, jeżeli nie chcę czekać, aż natura zrobi swoje. Od niego też usłyszałam, że to bardzo obciążające i że mam prawo skorzystać z pomocy lekarskiej w szpitalu. Nie muszę zostać z tym sama. Po zabiegu leżałam na sali z kobietami w ciąży. One cieszyły się na każdy ruch dziecka, ja płakałam w poduszkę. Przyszłe mamy szczerze mi współczuły i oburzały się, że po starcie córki położono mnie na sali z nimi - dodała bohaterka.

Jak twierdzi Sylwia, 13 lat temu zwłoki ronionych dzieci chowano w zbiorowych mogiłach, jednak kobieta pragnęła zorganizować Anieli godny, tradycyjny pochówek, w czym pomogła jej jedna z lekarek.

- Pielęgniarki pytały: "Po co mi to?". Ciało Anielki zostało przekazane do badań, a szpital miał nas poinformować, kiedy możemy je odebrać. Wyznaczonego dnia zgłosiliśmy się z mężem z urną do szpitala, gdzie pielęgniarki były oburzone. Usłyszeliśmy tylko, że inne pacjentki straszymy. Pamiętam moją złość i oburzenie oraz odpowiedź, że nie wyniosę ciała dziecka w reklamówce, bo należy się jej szacunek. Anielkę pochowaliśmy na cmentarzu w Sobowidzu. W ubiegłym roku postanowiłam, że na pomniku dopiszę jeszcze imię Lenki i datę, bo o niej też nie zapomnimy.

Największe wsparcie znalazła w kobietach

Sylwia podkreśla, że ogromnym wsparciem dla niej w tym czasie były kobiety z jej najbliższego otoczenia: mama, teściowa, a nawet szefowa z Danii, która, niestety, miała podobne doświadczenie.

- Nie robiłam tajemnicy z tego, że jestem aniołkową mamą. Wzdycham do moich córek każdego roku w Dzień Dziecka Utraconego. Na moim profilu na social mediach, na zdjęciu profilowym, mam dwa motyle, bo w Europie tak upamiętnia się dzieci utracone. (...) Przepłakałam i przepracowałam śmierć moich córek. Dzisiaj jestem mamą dwóch chłopców: Leona i Tymona, zaś dziewczynek – w tym drugim wymiarze. Kobietom, które utraciły swoje pociechy, pragnę jedynie napisać, że one was wybrały na mamy i choć wasza wspólna droga trwała zbyt krótko, mamami jesteście już na zawsze – podsumowała Sylwia.

Jesteśmy serwisem kobiecym i tworzymy dla Was treści związane ze stylem życia. Pamiętamy jednak o sytuacji w Ukrainie. Chcesz pomóc? Sprawdź, co możesz zrobić. Pomoc. Informacje. Porady.

Zobacz także:

Autor: Zofia Wierzcholska

Źródło zdjęcia głównego: valentinrussanov/Getty Images

podziel się:

Pozostałe wiadomości