Dla kogo pisze Remigiusz Mróz?
Remigiusza Mroza zapytałam o uzależnienia. O samych używkach porozmawialiśmy jednak niewiele, bo Mróz, owszem, uzależniony jest, ale od pisania.
Anna Mierzejewska: Henry Miller powiedział, że chciałby "pisać dla szaleńców - albo dla aniołów". Dla kogo Ty chciałbyś pisać? I czy to, dla kogo byś chciał pisać różni się od tego, dla kogo w rzeczywistości to robisz?
Remigiusz Mróz: Wydaje mi się, że każdy tworzy dla dwóch osób: siebie i kogoś innego. To banalnie proste, ale prawdziwe. Punktem wyjścia musi być sam autor – czyli dana historia musi zafascynować mnie na tyle, że chcę opowiedzieć ją sobie, poznać i zgłębić. Gdyby każdy pisarz tworzył jednak tylko dla siebie, żaden nic by nie wydawał, więc konieczna jest ta druga osoba. Kim ona jest? Niektórzy mają stałego Idealnego Czytelnika, jak w przypadku Stephena Kinga, który pisze zawsze z myślą o tym, jak odbierze to później jego żona. U mnie to się zmienia i zależy od książki. Często dopiero w trakcie orientuję się, kim jest ten Idealny Czytelnik. A wiem to stąd, że zaczynam zastanawiać się, jak dana osoba oceni książkę. Może być to ktoś bliski, ktoś z rodziny, przyjaciel, ale też znajomy dziennikarz lub bloger. Nie ma reguł.
AM: Opowiedz co nieco o swoim procesie twórczym. Każdy pisarz przygotowuje swoje materiały w inny sposób. Niektórzy tej dokumentacji nie kompletują wcale. A Ty? Co wyróżnia Twój styl, Twoją metodę?
RM: Po tym, jak pomysł wpadnie mi do głowy, daję mu trochę czasu, żeby sprawdzić, czy faktycznie zafascynuje mnie na tyle, że będę chciał wymeldować się na kilka miesięcy z rzeczywistego świata i poświęcić pracy nad nim. Czasem to badanie gruntu twa paręnaście tygodni, a czasem nawet kilka lat. Kiedy uznam, że to jest to, siadam do researchu – i zazwyczaj na tym etapie zaczynam już mieć emocjonalny związek z historią, bo czuję, że poświęcam jej się w stu procentach. Sam moment zabrania się do pisania do fizyczna emanacja całego tego wcześniejszego procesu – jeśli wszystko poszło dobrze, jest duża szansa, że skończę książkę. Ale czasem bywa, że z jakiegoś powodu przestaje mnie interesować i ląduje w folderze z nieskończonymi rzeczami.
AM: A sama praca nad tekstem? Wiem, że piszesz regularnie, dwa razy dziennie. Są jakieś odstępstwa od tych zasad?
RM: Właściwie nie, bo ilekroć sobie na jakieś pozwolę, czuję się potem niepełny, snuję się, szukam utraconego sensu i tak dalej. To uzależnienie, ale całkiem przyjemne. I w gruncie rzeczy nieszkodliwe.
AM: Zdarzało Ci się... zmuszać do pisania? Nawet wielcy pisarze, jak choćby Dostojewski, bywali na etapie "pisania na zamówienie". Najczęściej z powodu sytuacji życiowej. Doświadczyłeś tego?
RM: Na szczęście nie. Moment, w którym autor zaczyna pisać pod czyjeś dyktando, to także chwila, kiedy łamie sobie pióro. Kiedyś, na początku, zgłosił się do mnie jeden z wydawców i podsunął konkretny pomysł, twierdząc, że „to będzie się niedługo sprzedawało”. Od razu podziękowałem, bo było dla mnie jasne, że zupełnie nie rozumie idei pisania. Ani wydawania.
AM: Jak już jesteśmy przy wielkich pisarzach, mówi się, że poeci, ale twórcy prozy także, sporo piją. Znany jest archetyp nieszczęśliwego, acz utalentowanego pisarza - niczym Charles Bukowski w "Hollywood". Ty zaś biegasz i podczas wysiłku fizycznego znajdujesz inspirację. Nie ciągnęło cię nigdy do hulaszczego trybu życia?
RM: Nie, bo wyszalałem się w czasach szkolnych i właściwie na studiach miałem już ze sobą spokój (śmiech). Kiedy pisałem pierwszą książkę, pewnego wieczora wziąłem sobie do towarzystwa trochę procentów – pamiętam, że pisało mi się wprost cudownie i siedziałem do późnych godzin nocnych. Następnego dnia rano od razu sobie postanowiłem: nigdy nie pisać po alkoholu. Idzie zbyt łatwo, a to najlepsza droga do tego, żeby zapomnieć, że to wszystko działa bez wspomagania.
AM: Pisanie jest w jakiś sposób "emocjonalną bulimią"? Czy w twoim przypadku jest zgoła odwrotnie - pisanie stanowi rzemiosło, a w swojej twórczości unikasz przemycenia własnych doświadczeń/traum/lęków?
RM: Jest ich w moich książkach mnóstwo. Każda powieść to zresztą w pewnym sensie katharsis, bo oczyszcza ze złogów tego, co nagromadziło się, by móc ją napisać – szczególnie jeśli chodzi o emocje, które najczęściej stanowią odwzorowanie tych prawdziwych. W ten sposób autorzy przepracowują swoje problemy, co jest całkiem opłacalne, bo nie muszą wydawać ani złotówki na terapię – a przy odrobinie szczęścia nawet im się za to płaci.
AM: Mariusz Szczygieł na potrzeby mojego artykułu skomentował wstępne wynik czytelnictwa w Polsce w 2019 roku, z których wynika, że jesteś najpoczytniejszym autorem w Polsce. O tym jednak zaraz. A najpierw - ile w Twoich książkach jest reportażu?
RM: Każda z nich to dokumentacja czasów, w których były pisane. Odnoszę się do wszystkiego, co nas otacza, przez co z jednej strony powieść traci na uniwersalności, a zagraniczni wydawcy się krzywią, z drugiej jednak dzięki temu ma własny, niepowtarzalny koloryt i kontekst historyczny. A teraz w ogóle wszystko się zmieni, bo to, co powstanie w czasach pandemii, będzie nią wyraźnie naznaczone. Postacie nie będą mogły swobodnie przemieszczać się po świecie, zamaskowani bohaterowie staną się normą, a recesja i trudy życia odbiją się nie tylko na rzeczywistości, ale także fikcji.
Dobitnie uświadomiłem sobie to niedawno, redagując najnowszą powieść Lot 202, która ukaże się 20 maja. Pisałem ją w 2013 roku i siadając do redakcji, nie miałem pojęcia, jak wiele będę musiał przepisać. Zmiany dotyczyły właściwie wszystkiego: spraw społecznych, politycznych, gospodarczych, a przede wszystkim technologicznych. Z dzisiejszego punktu widzenia była to książka niemal historyczna, a minęło raptem siedem lat.
AM: Chciałbyś napisać kiedyś krwiste non-fiction?
RM: Od kilku lat chodzi za mną pewien temat, który na pewnym etapie przedstawiłem nawet wydawcom. I był to błąd, bo co jakiś czas mi o tym przypominają (śmiech). Przypuszczam, że kiedyś go zrealizuję, ale muszę wstrzelić się w dobry moment, kiedy nie siedzi mi z tyłu głowy żadna historia fabularna.
AM: A jeśli tak - ujawniłbyś się jako podobny do Charliego LeDuff "gonzo", czy raczej skupiłbyś na opisaniu zdarzeń bez zaznaczania swojej obecności?
RM: W tym konkretnym wypadku byłbym głównie na obrzeżach, ale byłbym – bo historia dotyczyłaby też mnie. W pewnej części stałbym się jej integralną częścią, choć nie brałbym aktywnej roli w jej rozwianiu. Zaangażowany obserwator, o, to dobre określenie.
AM: Czy Ty w końcu lubisz pisać o sobie? I czy to robisz?
RM: Ani trochę! Mrozi mnie na samą myśl (śmiech). A to mi przypomina, że był jeden wyjątek od pisania bez alkoholu. Otóż kiedy zabrałem się do roboty nad książką „O pisaniu. Na chłodno”, musiałem nalać sobie kieliszek wina. A potem drugi. Pisałem wtedy pierwszy rozdział, w którym opowiadałem o swoich pierwszych krokach jako czytelnik i autor, ale musiałem też nakreślić obraz siebie poza tymi sferami. Było pod górkę i z ulgą wróciłem później do omawiania spraw dotyczących rynku książki i samego procesu tworzenia.
AM: Muszą Cię o to zapytać. Kto sprawił, że zacząłeś pisać?
RM: Trudno powiedzieć, bo zacząłem w trzeciej klasie podstawówki. Kto mógł wtedy wpłynąć na mnie swoimi książkami? Z pewnością Astrid Lindgren i jej detektyw Blomkvist, o którym po latach przypomniał nam wszystkim Stieg Larsson. To zresztą Szwed odpowiada za to, że w końcu zacząłem pisać na poważnie. Nie dość bowiem, że napisał najlepszą trylogię kryminalną, to zdarzyło mu się po tym zemrzeć – przez co na kontynuację nie było co liczyć. Żeby przeżyć podobne emocje, sam sięgnąłem po klawiaturę.
AM: Masz jakąś mantrę, motto, ulubiony cytat, który chciałbyś nam, swoim obecnym czytelnikom, ale i tym przyszłym, "dać"?
RM: W czasach gimnazjalnych bogactwem trafnych aforyzmów był dla mnie Seneka – i to wtedy przyjąłem sobie jeden z nich jako motto. Nie wiem, czy dzisiaj zrobiłbym tak samo, ale na tym etapie nie mam już wyboru – zakorzeniło się. Sola ratio perfecta beatum facit. ("Tylko doskonały rozum czyni człowieka szczęśliwym" - Seneka Młodszy (4 p.n.e. - 65 n.e.) - przyp. red.)
AM: Internet ostatnio obiegł twój komentarz na temat twórczości Corin Tellado. "Dajcie mi kilka lat" napisałeś w nawiązaniu do informacji o tym, że pisarka wydała w swoim życiu ponad 4000 książek. Taki jest plan?
RM: Człowiek sobie zażartuje i od razu posądzają o plany… (śmiech).
AM: To jaki jest plan? Na twórczość i na życie? Bo to zawsze idzie w parze.
RM: Nie liczę książek, z nikim się nie ścigam – zazwyczaj dowiaduję się, która to powieść, kiedy przychodzę na wywiad. Piszę, bo to najlepszy sposób spędzania czasu, jaki znam. Siłą rzeczy nie układam dalekosiężnych planów, bo żyję kolejnym słowem, zdaniem i stroną. I najbardziej cieszy mnie, kiedy nie wiem, co się na niej znajdzie…
Remigiusz Mróz - książki i dorobek
Remigiusz Mróz jest polskim prawnikiem i pisarzem, autorem powieści (serii z komisarzem Forstem, serii z Joanną Chyłką czy trylogii "Parabellum"). Jest laureatem Nagrody Czytelników Wielkiego Kalibru z 2016 roku za powieść pt. "Kasacja". W 2017 roku ujawnił się jako Ove Løgmansbø. W swojej twórczości sięga po takie gatunki literackie, jak powieść historyczna, kryminał, thriller prawniczy, science fiction. Powstał także serial "Chyłka" stworzony na podstawie jego książek i jest dostępny w serwisie player.pl
Zobacz także:
„Uwięzieni w metrażu” – nowe słuchowisko prosto z szafy Ewy Gawryluk i Waldemara Błaszczyka
Nowa książka Małgorzaty Musierowicz. "Na Jowisza! Uzupełniam Jeżycjadę" napisała wraz z córką
Autor: Anna Mierzejewska