Siła jest kobietą: Każda jest inna. Każda wyjątkowa. Każda ma różne cele i marzenia, inną historię do opowiedzenia. Łączy je jedno. Bohaterki tego cyku udowadniają, że siła jest kobietą.
Dominika Czerniszewska: Powrócimy do lata 1992 roku.
Mariola Wower: Miałam wtedy 27 lat. Byłam 7 lat po ślubie. Jechaliśmy z mężem i dwójką dzieci: wówczas 5-letnią Joasią i 2-letnią Lilką do rodziny, do Lubonia. Padł układ kierowniczy. Samochód zaczął się obracać... Mój mąż złamał kręgosłup, na szczęście bez przesunięcia. Po roku wyszedł z tego. Asia uderzyła głową, przez pewien czas była w szpitalu. Sprawdzali, czy nie ma żadnych zmian. Lilka miała złamaną nogę. To Asia zgłosiła pielęgniarkom, że siostrę boli noga i płacze. Dzięki niej lekarze zrobili Lilce zdjęcie rentgenowskie i zobaczyli, że ma pękniętą kość. Ja wyszłam z tego wypadku najgorzej. Miałam złamany kręgosłup na odcinku szyjnym – z przemieszczeniem.
Pamięta pani chwilę wybudzenia?
Zobaczyłam biały sufit. Usłyszałam płacz, prawdopodobnie mojej mamy. Przyszli lekarze i sprawdzali, od jakiego miejsca mam czucie. Nakłuwali coraz wyżej, coraz wyżej… Miałam je dopiero powyżej ramion. Powiedzieli, że przede mną operacja. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że czeka mnie wózek. W 1992 roku głośno było na temat skoków do wody, które kończyły się kalectwem. Domyślałam się, że spotkało mnie coś podobnego. Łudziłam się jednak, że przejdę operację, rehabilitację i będę funkcjonowała jak dawniej. Niestety tak się nie stało. Do dziś mam sparaliżowane nogi i ręce. W rękach jest dość duży niedowład, a nogi są całkowicie sparaliżowane.
Co było dalej, z panią, z najbliższymi…
Córkami zajęła się siostra męża. Po pół roku mąż wyszedł ze szpitala i przejął nad nimi opiekę. Mnie natomiast przeniesiono na rehabilitację do drugiego szpitala – przy ulicy 28 Czerwca w Poznaniu. Zamiast słów dających mi siłę do działania wciąż słyszałam, że mogę nie dać rady wsiąść na wózek. Jak przyszła pani psycholog to powiedziałam, żeby sobie poszła. Dołowała mnie.
Czyli mogła pani liczyć jedynie na wsparcie rodziny?
Tak. Jak leżałam w szpitalu, co chwilę ktoś przyjeżdżał. Nie miałam czasu, by myśleć. Jak nie jedna ciocia, to druga. Mama była codziennie. W niedzielę odwiedzała mnie siostra z mężem, rodzice i później dzieci. Na szczęście miałam dobre sąsiadki w sali, bo nie miały nic przeciwko. Zdarzały się chwile, że się popłakałam, ale nie z tego powodu, że złamałam kręgosłup. Tylko z tego, że jak wołałam o pomoc pielęgniarkę, to nie przychodziła. Starałam się jednak trzymać w ryzach przed wszystkimi. Pokazać, że jestem silniejsza. Wiem, że mama, jak wychodziła z sali, to płakała. Dlatego musiałam się trzymać, by nie dokładać bliskim.
Kiedy opuściła pani szpital?
Tuż przed gwiazdką. Zawsze to ja piekłam i gotowałam na święta, a wtedy musiałam siedzieć na wózku i obserwowałam, jak mama, mąż i dzieci szykują Wigilię. Nie mogłam nic zrobić. To był moment, z którym sobie nie poradziłam. Popłakałam się.
Później znów byłam w szpitalu, by się rehabilitować. Po miesiącu, jak wróciłam do domu, prawie trzyletnia Lilka zadała mi pytanie: Czy ja jej nie kocham? Nie zapomnę tego do końca życia. Do dziś mówiąc o tym, łamie mi się głos. Lilka nie widziała mnie długo, dlatego to powiedziała. Lekarze mówili, żeby dzieci nie odwiedzały mamy, bo będą płakały. Nie wiem dlaczego. Potem już było dobrze.
Dziewczynki szybko musiały dojrzeć…
Bardzo szybko. Dziewczyny wiedziały, że ich pomoc jest potrzebna. Miały podział obowiązków. Gdy jedna zamiatała, to druga zmywała naczynia. Asia w wieku 6 lat już piekła. Mówiłam jej, co ma po kolei robić, a mąż pomagał jej, na przykład oddzielać żółtko od białka.
W klasie czwartej czy piątej same kupowały buty, robiły zakupy spożywcze. Dużo rozmawiałyśmy. Pewnego dnia dziewczynki w szkole musiały opowiedzieć o relacjach z rodzicami. Nie mówiły o moim wózku, ale o tym, jaki mają ze mną kontakt. Nauczycielki gratulowały mi, że mam takie wspaniałe córki, że tak sobie poradziłam.
Jak rozpoczęła się pani przygoda z malowaniem?
Asia chciała, żebym pokazała jej, jak namalować farbkami drzewo. Wzięłam więc pędzel do ust i tak to się zaczęło. Najpierw namalowałam drzewo, potem drogę i słońce. Przypomniało mi się, jak lubiłam malować w szkole. Pomyślałam, że powrócę do tego. Dokończyłam więc tamten obrazek i zaczęłam coraz więcej malować.
Rok po wypadku pojechałam na turnus rehabilitacyjny do Wągrowca. Tam poznałam kilka osób z pleneru plastycznego dla osób niepełnosprawnych, który organizowany był wcześniej. Powiedziałam im, że w domu trochę maluję plakatówkami na papierze. Szef turnusu artystycznego poprosił, żeby ktoś z domowników przywiózł te prace. W niedziele akurat miała odwiedzić mnie rodzina, więc zabrali je ze sobą. Jak obejrzeli te ok. 30 moich obrazków, to oświadczyli, że w następnym roku powinnam pojechać na ten turnus artystyczny. I tak się stało. W 1995 roku byłam już na turnusie artystycznym, gdzie spotkałam wiele fajnych osób. Pokazali mi, jak się maluje farbami olejnymi. Od tamtego czasu nie używam już innych farb.
Archiwum prywatne
Dwa lata później miała Pani swoją pierwszą wystawę – w Stęszewie.
To były specyficzne obrazy, z czarną krechą, ukazujące problemy. Natchnęła mnie książka "Siła umysłu". Opowiadały o psychologii, naturze człowieka, a nawet polityce. To był wówczas mój sposób na wyrażenie siebie. Później malowałam też swoje przemyślenia. Gdy Czechy, Węgry i Polska dążyły do Unii Europejskiej i NATO, przedstawiłam kraje jako zwierzaki: żółw, ślimak i motyl. Jednemu dałam kulę u nogi, drugiemu balon. Tak, by każdy miał równe szanse. Teraz maluję już wszystko: kwiaty, zwierzęta, ludzi. To zupełnie inne malarstwo.
Archiwum prywatne
Można zatem powiedzieć, że malarstwo spełniło funkcję terapii.
Tak. Podczas pierwszego turnusu, jedna ze studentek zapytała mnie, co zrobiłam, że nie dostałam depresji. Wiele osób z niepełnosprawnością się z nią zmaga. Odpowiedziałam jej, że nawet nie wiem, co to depresja. Musiałam być silna dla rodziny, dlatego wytrzymałam. Po prostu zacisnęłam zęby. Po wyjściu ze szpitala bałam się, jak ludzie zareagują, gdy zobaczą mnie na wózku. Bałam się, że dzieciaki będą patrzyły i wytykały palcami. Tak myślałam, ale było zupełnie inaczej. Pamiętam, że jak jechałam na wózku do kościoła, mijałam trzy starsze panie, które powiedziały na głos: "O, jaka biedna ta dziewczyna na wózku". Byłam w szoku. Nie spodziewałam się, że dorosłe osoby tak zareagują. Byłam prawdopodobnie pierwszą kobietą, która w Stęszewie do kościoła przyjeżdżała na wózku. Myślę, że to, iż ruszyłam tak szybko, było dobrym pomysłem. Dało mi to siłę.
Pani Mariola po wypadku napisała również książkę "Dwie sekundy, które zmieniły moje życie " oraz ponad 500 wierszy. Przyznała, że to pomogło jej się oczyścić. Należy do grupy Artystów Malujących Ustami i Nogami. Wydawnictwo AMUN Sp. z o.o. powstało w 1993 roku w Raciborzu i jest jedną z 46 placówek działających na świecie, które od 1956 roku zajmują się publikacją reprodukcji obrazów artystów malarzy tworzących ustami lub stopami.
Masz ciekawą historię do opowiedzenia? Chcesz zostać bohaterką cyklu Siła jest kobieta? Napisz do mnie: dominika_czerniszewska@tvn.pl
Zobacz wideo: Miłość i bliskość osób niepełnosprawnych – temat tabu?
Zobacz także:
- Zofia Truchanowicz jedyną Polką na Pucharze Ameryki. "To jest poprzedzone wieloletnimi staraniami"
- Podróż dookoła świata w dobie koronawirusa? Marta udowadnia, że to możliwe
- "Kim jesteś?". IPN szuka młodej żołnierki ze zdjęcia sprzed 70 lat
Autor: Dominika Czerniszewska