By zatrzymać przy sobie partnera rezygnowały z własnych potrzeb. „Robiłam wszystko, by był zadowolony”

para, zakochani, horoskop
Simonapilolla/Getty Images
Bycie w związku z założenia powinno dawać nam szczęście, bezpieczeństwo i satysfakcję. Niestety, często tkwimy w niezdrowych relacjach, naginamy swoje przekonania i spełniamy zachcianki partnera tylko po to, by zatrzymać go przy sobie. Boimy się samotności, więc, zamiast jasno przedstawiać fakty, wolimy żyć iluzją i wmawiać sobie, że wszystko jeszcze będzie dobrze. Czy będzie? O tym porozmawiałam z Karoliną Plichtą - terapeutką par, psychoterapeutką systemową, właścicielką gabinetu "Specjaliści Relacji".

Robiłam wszystko by był zadowolony

Związek wymaga poświęceń, ale także i partnerstwa. Moment, w którym jedna ze stron zatraca siebie, tylko po to, by uprzyjemnić życie drugiej, wydaje się dość toksycznym zachowaniem. Jednak, gdy bardzo zależy nam na drugiej osobie, skłonni jesteśmy do wielu wyrzeczeń. Porzucamy swoje wartości, przyzwyczajenia czy upodobania i na siłę próbujemy dostosować się do naszej drugiej połówki, by zespolić się w jedną całość.

- Dwa lata związku, tyle zajęło mi, by wyleczyć się z relacji, która absolutnie nie miała przyszłości. Zaczęło się od romantycznych randek, przystojny i elegancki 30-latek zawrócił mi w głowie. Nie ukrywam, byłam tuż po rozstaniu i potrzebowałam miłości. Zaślepiona wizją wspólnego życia, nie widziałam jego wad, choć już wtedy wykazywał przejawy rozkapryszonego chłopca, który chce, aby spełniać wszystkie jego zachcianki. Po roku znajomości zamieszkaliśmy razem. Nagle cukierkowe chwile zaczęły zamieniać się w kłótnie i pretensje. On wymyślał coraz to nowsze pomysły, zróbmy to, kupmy tamto. Problem w tym, że wszystko ciążyło na moich barkach, a raczej portfelu. Nowe sprzęty kuchenne, gry, studia – płaciłam za każdą nową "zachciankę". Gdy pewnego dnia upomniałam się o pieniądze, usłyszałam, że on nie ma nic na koncie. Tak było przez całe dwa lata. Utrzymywałam go i jeszcze litowałam się, jaki on biedy, jaki poszkodowany. Podkreślę, że po kilku miesiącach okazało się, że zarabia więcej niż ja. Gdy zaczęłam się buntować i głośno mówić, o tym, co mi nie odpowiada, on zaczął podnosić głos. "Zachowujesz się jak dziecko" – te słowa słyszałam za każdym razem, gdy miałam jakieś "ale". Po każdej kłótni zalękniona, że po prostu go stracę, od początku wpadałam w schemat "Matki Teresy", która opiekuje się małym chłopcem i robi wszystko, co chce, by tylko był zadowolony i przy mnie pozostał. Czy było warto? Nie. Pieniędzy nigdy nie odzyskałam, a moje stany lękowe i traumy, musiałam przepracować przez kolejny rok na terapii – opowiedziała Kasia.

- W imię miłości byłam w stanie zrobić wszystko. Zagryzałam zęby i godziłam się na każdy pomysł, by był zadowolony. Teraz mogę to powiedzieć otwarcie - bałam się - jego "brak humoru" zawsze oznaczał kolejną kłótnię, która kończyła się wyprowadzką, chwilową przerwą, lub rozmową wywołującą wiele niedopowiedzeń. Wolałam wiec przymykać oczy na sprawy, które mnie denerwowały, by uniknąć konfrontacji. Godziłam się na wiele rzeczy, a w głębi serca ściskało mnie na myśl, że kolejny wieczór spędzam sama, bo on jest z kolegami, czy koleżankami z pracy, a idąc ze mną raz na pół roku do kina czy restauracji wybiera miejsce pod siebie, nie myśląc o moich upodobaniach czy guście. Zamiast jednak coś z tym zrobić, każdego dnia, gdy on wychodził, ja potulnie oczekiwałam w domu i gdy tylko dawał sygnał, że wraca, robiłam mu kolację, bo wiadomo, że jak głody to i zły. No właśnie, w kwestii jedzenia również pojawiał się problem. Jadłospis domowych posiłków podporządkowany był całkowicie pod niego. Rozumiem nietolerancje pokarmowe, uczulenia. Tu chodziło o coś więcej – kaprys. Spełniałam więc kulinarne zachcianki, gotowałam obiadki z wyszukanych produktów, a wieczorami dzwoniłam do rodziców z płaczem i prośbą o pomoc finansową. Do tej pory nie wiem, dlaczego przez tyle lat dałam sobą tak manipulować. Byłam na każde zawołanie, na każde skinienie, a i tak on nawet tego nie docenił. Wtedy chyba potwornie bałam się zostać sama. Wizja samotnej 27 latki była przerażająca. Miałam wrażenie, że już nikogo więcej w swoim życiu nie spotkam" – opisała Magda.

Tracę swoją tożsamość

Dlaczego tak łatwo przychodzi nam rezygnowanie ze swojego zdania, swoich planów, by spełniać zachcianki partnera? Zdaniem psychoterapeutki tracimy siebie w konkretnym celu. Gubimy siebie na rzecz uzyskania bliskości od partnera i z lęku przed odrzuceniem. - Zanim w związku wprowadzimy jakiekolwiek zmiany, warto najpierw przyjrzeć się temu, dlaczego tak bardzo pragniemy bliskości drugiej osoby i dlaczego boimy się, że ona nas odrzuci. Może tutaj kryją się jakieś krzywdy, zranienia z dzieciństwa, z kontaktów z rodzicami czy inne ważne przeżycia – powiedziała. Z takiej sytuacji dość ciężko wybrnąć. Z jednej strony zdenerwowani ciągłym spieraniem się z „wewnętrznym ja”, mamy dość, z drugiej zależy nam na partnerze.

Wówczas możemy zadać sobie pytanie, jak bardzo chcemy tworzyć związek z motywacji przed utratą kogoś. Przychodzi także czas na pytanie: "Wiesz już, jak to boli. Czy chcesz tak czuć nadal?"
– powiedziała specjalistka.

Co powinny więc robić kobiety, które wpadły w błędne koło. Z jednej strony widzą, że ich zachowanie jest nieracjonalne, z drugiej panicznie boją się straty i są zdolne do wszystkiego, by zatrzymać u swojego boku partnera. - To, co jest najlepsze dla danej osoby, wie jedynie ona sama. Co zrobić? Można skorzystać z pomocy psychoterapeuty, ale ostatecznie trzeba stanąć w obliczu tego wyzwania: co chcę zrobić? Jak dalej chce żyć? To nie są wyłącznie pytania o rozstanie, a o ogólną jakość życia - podsumowała Karolina Plichta.

Zobacz wideo:

Czy istnieje syndrom siódmego roku w związku?
Źródło: Dzień Dobry TVN

Zobacz także:

Autor: Nastazja Bloch

podziel się:

Pozostałe wiadomości