Historia miłości Alicji i Patrycji
Według co piątej osoby w Polsce, tęczowe rodziny w ogóle nie istnieją. Zaprzeczeniem tego są Alicja i Patrycja Kisielewskie, które mają córkę Zoję. Dziewczyny znają się od 19 lat, a razem są od 7. - Poznałyśmy się w pierwszej klasie podstawówki. Kiedy miałyśmy 18 lat, zaczęłyśmy "chodzić ze sobą" i brać to bardziej na poważnie. Pojawiały się jakieś dziewczyny, ale bardziej nas do siebie ciągnęło - wyjaśniła Ala.
- Moja mama zna Alicję z podstawówki jeszcze - przychodziła do nas, nocowała u mnie. Mówiła zawsze, że jest super. Jeżeli chcemy, żeby traktować nas naturalnie, musimy mówić o tym naturalnie - dodał Patrycja.
Polski prawo bezwzględne wobec tęczowych rodzin
Panie wspólnie wychowują córeczkę Zoję, ale to Alicja jest jej biologiczną mamą. Dlatego w świetle polskiego prawa, Patrycja nie może decydować o losie dziewczynki. - W ogóle nie mam do niej praw. Jakbym chciała iść z nią do lekarza, np. jakby się przeziębiła, to mogłabym, bo Alicja napisała upoważnienie. Ale jeśli chodzi o szczepienie, to byłby problem - wyjaśniła Patrycja.
Dziewczyny chciałyby w Polsce wziąć ślub, ale jak wiadomo, jest to niemożliwe. Żeby ułatwić sobie codzienne funkcjonowanie, Patrycja przyjęła nazwisko partnerki, żeby choć dzięki temu poczuć się jak pełnoprawna rodzina. - Gdybyśmy wzięły ślub za granicą, to i tak nic by to nam nie dało - stwierdziły.
Jako nieliczne z tęczowych rodzin żyjących w Polsce, mają to szczęście, że najbliżsi akceptują ich związek i wspierają je w wychowaniu dziecka. - Powiedziałam mamie już na etapie planowania. Moja mama oszalała na punkcie Zoji - zdradziła Patrycja.
Chcą tworzyć rodzinę
Klaudia Worona i Alena Szyszka i poznały się 4 lata temu. Na początku nie widywały się tak często jakby chciały, ponieważ dzieliły je kilometry. Ostatecznie jednak zamieszkały razem w Poznaniu. Dwa lata temu panie wzięły ślub humanistyczny. Od samego początku wiedziały, że chcą mieć dziecko. Lada dzień spodziewają się narodzin córeczki. Umówiły się, że najpierw jedna z nich urodzi dziecko, a później druga.
- Korzystałyśmy z metody kubeczkowej. Dawcę mamy anonimowego, za dużo o nim nie wiemy. Nie mamy podpisanych dokumentów, bo i tak nie są nic warte w tym kraju - powiedziała Alena. - Długi czas się starałyśmy, bo dwa lata, aż w końcu zobaczyłyśmy te upragnione dwie kreseczki - dodała.
Zobacz wideo, by poznać cała historię Klaudii i Aleny:
Jesteśmy serwisem kobiecym i tworzymy dla Was treści związane ze stylem życia. Pamiętamy jednak o sytuacji w Ukrainie. Chcesz pomóc? Sprawdź, co możesz zrobić. Pomoc. Informacje. Porady.
Zobacz także:
- Syn Beaty Tadli był we Lwowie podczas bombardowania. "Zobaczyliśmy dym, rakiety i zaczęliśmy uciekać"
- Ewa Minge zwierzyła się z nieudanego zabiegu. "Zmienił rysy mojej twarzy. Zalecam ostrożność"
- #BezCukru: Ola Żuraw została porzucona przez rodziców, którzy są Świadkami Jehowy. "Zalewałam się łzami"
Autor: Oskar Netkowski
Reporter: Monika Nasternak
Źródło zdjęcia głównego: Mateusz Grochocki/East News