Zakładowi krawieckiemu "Igiełka" groziło zamknięcie. Uratowali go dobrzy ludzie. "To przeszło moje najśmielsze oczekiwania"

zakład krawiecki, szycie, praca, ubrania
Nico De Pasquale Photography/Getty Images
O warszawskim zakładzie krawieckim "Igiełka" zrobiło się głośno kilka dni temu. W mediach społecznościowych pojawiła się informacja, że grozi mu zamknięcie ze względu na pandemię koronawirusa i brak zleceń. Ludzie stanęli wówczas na wysokości zadania. Pani Beata Ciesielska nie może teraz opędzić się od klientów.

Problemy zakładu krawieckiego "Igiełka"

Zakład "Igiełka" w centrum Warszawy istnieje już od 40 lat. Założyła go pani Dorota, a potem w 1999 roku dołączyła do niej jej córka, pani Beata. Dlaczego to zrobiła? Jak mówi: "Zawsze uwielbiałam szyć i tak wyszło". Od tamtej pory prowadziły zakład samodzielnie. Dobrze prosperował aż do zeszłego roku, kiedy to przyszła pandemia koronawirusa i zabrakło im klientów.

- Właściwie zawsze było dobrze. Na początku to w już ogóle - mało było wtedy takich zakładów, więc był bum okropny. Później dało się z tego wyżyć, ale pandemia zaczęła kłaść na łopatki nie tylko nasz zakład, ale też różne inne. Bardzo ciężko było - powiedziała pani Beata w rozmowie z redaktor mody serwisu dziendobry.tvn.pl, Sabiną Ziębą.

Córka właścicielki podkreśliła, że w okolicy "Igiełki" jest dużo biur. Dzięki temu zawsze ktoś zajrzał, coś zamówił, przyniósł do poprawek. Gdy nastała pandemia, biura opustoszały, bo zaczęła się w nich praca zdalna. Wówczas w zakładzie pojawiły się problemy.

- Przy pierwszym lockdownie zamknęłyśmy zakład prawie na dwa miesiące, bo nie było najmniejszego sensu nawet w nim siedzieć. Mama praktycznie od roku nie pracuje, bo jest tak mało pracy, że nie ma po co przychodzić. Ma zawieszoną działalność i jakoś ja próbowałam to utrzymać. Wcześniej miałam też klientki spoza Warszawy, a nawet spoza Polski. Teraz piszą, że przyjadą, jak będą mogły, ale nie przyjeżdżają, bo wszystko jest zablokowane - dodała pani Beata Ciesielska.

Bezinteresowna pomoc "Igiełce"

Groziło im zamknięcie, jednak wtedy pomocną dłoń wyciągnęli do nich dobrzy ludzie. Na profilu Make Life Harder na Instagramie pojawiła się informacja o istnieniu "Igiełki" z prośbą o pomoc. Właściciele konta zachęcali, by skorzystać z usług pani Beaty oraz pani Doroty i przynieść do nich ubrania czekające na krawcową. Apel przyniósł szybki efekt.

- Ludzie są niesamowici, naprawdę. To przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Jakieś istne szaleństwo . Nawet ci, co nie przychodzą, to piszą i mówią, że trzymają kciuki. Są także osoby, które proszą o podanie konta, żeby mi pieniądze przesłać. Ja mówię – dziękuję serdecznie, ale chcę ściągnąć klientów. Teraz co chwilę ktoś wchodzi i wychodzi. To jest bardzo optymistyczne, że ludzie tak reagują i pomagają, jak tylko usłyszą, że ktoś ma problemy - stwierdziła pani Beata.

Zakładowi pomogła także Zosia Ślotała. Stylistka wyjaśniła, że choć prowadzi własną firmę, nie zawsze myśli "biznesowo" i nie stawia finansów za wszelką cenę na pierwszym miejscu. Dodała, że ważni są dla niej ludzie, dlatego też chciała pomóc "Igiełce".

- Pandemia nie należała do najłatwiejszych i wpłynęła mocno na spadek ilości zleceń "Igiełki". Dzisiaj z rana zebrałam to, co mogłam, z mojej pracowni i przekazałam "Igiełce" do uszycia nasze maseczki! Klimat niesamowity, Pani przemiła. Mam nadzieję, że to będzie początek dłuższej i bardzo owocnej współpracy - wszyscy kibicujemy "Igiełce" i innym rzemieślnikom. W tych trudnych czasach warto być razem - napisała Zosia Ślotała na Instagramie.

Krawcowa pozwała Victorię Beckham. Pracowała po 15 h przez 7 dni w trakcie Tygodnia Mody. Zobacz wideo:

Zobacz też:

Autor: Sabina Zięba

podziel się:

Pozostałe wiadomości