Wojska rosyjskie zniszczyły miasto. Zginęło w nim kilkadziesiąt tysięcy osób. Kateryna i jej mama Svitlana zdążyły uciec do Polski. Z kolei tata walczy w obronie Ukrainy. O swojej przejmującej historii opowiedziały w Dzień Dobry TVN.
Historia ukraińskiej rodziny z Mariupola
Kateryna wiodła spokojne życie w Mariupolu. Jej rodzice na co dzień pracowali, a ona była studentką pierwszego roku prawa. 24 lutego ich życie zmieniło się w koszmar. Wybuchła wojna, na teren Ukrainy wjechały rosyjskie czołgi i już nic nie było takie samo.
- Uwielbiałam chodzić do kawiarni obok Teatru Dramatycznego. Teraz wszystko spłonęło. Teatru nie ma i kawiarni też nie ma. 24 lutego obudziły mnie wybuchy. Koło piątej rano mama wstała. Usłyszałam tylko, jak żegna się z tatą. Jest wojskowym, wezwali go - powiedziała Kateryna. - Objął mnie, pocałował i poszedł - wyznała Svitlana.
Mama i córka były w domu, kiedy sąsiednie posesje były ostrzeliwane z moździerzy. Od ósmego marca nie wychodziły z piwnicy. - Piwnica maleńka, były tam dwie ławeczki, a nas było dziewięcioro. Praktycznie nie było miejsca, nie można było nóg rozprostować. Najpierw odłączyli wodę, potem zniknął prąd, a potem także gaz. Na zewnątrz był mróz. Nogi mi odmarzły, nie czułam ich. Bardzo bolało od zimna. Jedzenia praktycznie nie było, wody też - powiedziała Kateryna.
Ucieczka z Mariupola
15 marca wcześnie rano Kateryna i jej mama wyjechały z domu. Droga do Zaporoża zajęła im 14 godzin, choć zwykle jedzie się tam 2 godziny. Dla Svitlany to było bardzo stresujące doświadczenie, ponieważ rzadko jeździła autem, a już nigdy nie zdarzyło się jej opuścić miasta.
- Mama się tak zmobilizowała, wszystkie swoje siły. W nocy przez cztery godziny jechałyśmy po polu minowym - przyznała córka. - Mijałyśmy ciała, śmierć, miny. Przejeżdżaliśmy przez takie miejsca, że trudno o tym mówić - powiedziała Svitlana.
19 marca przyjechały szczęśliwie do Polski. Kateryna ostatni raz widziała swojego tatę 24 lutego. Jest w Azowstalu. - Był ranny. Wiem, że nałożyli mu tam gips. Było mi trudno, gdy długo w ogóle nie miałyśmy z nim kontaktu. Tam nie mają leków, tam wszystkie rany gniją. (...) Przyszedł krótki SMS, że żyje. To wystarczy. Nie mają wody pitnej, tylko techniczną. Chleba nie jedli już od dawna - wyznała Svitlana.
- Tam są cywile, kobiety, staruszkowie, dzieci. Cały świat obserwuje ich jak jakieś reality show. Show przeżycia. Tak jak wtedy, gdy nas ostrzeliwali, płakałyśmy, pytałyśmy: "Dlaczego? Dlaczego nikt nas nie ratuje?". Ostatnimi dniami żegnał się z nami, mówił: "Dziewczynki wybaczcie, jeśli coś było nie tak. Na pewno tu zginiemy". Stracili tam nadzieję - przekazała Kateryna.
Córka bardzo wierzy, że uda się uratować jej ukochanego ojca. - Powiedziałam tacie, że chodzę na protesty, że krzyczymy dla nich, krzyczymy dla Mariupola, dla wszystkich żołnierzy. Powiedział: "Nie wiem, czy przeżyjemy, ale to, co robisz, grzeje moje serce". Powiedział, że gdyby nie my, to nie miałby już żadnej nadziei. Podziękował wszystkim, kto wychodzi na protesty i kto ich wspiera. Wojownicy z Azowstalu są wam wdzięczni - podkreśliła Kateryna.
Nie oglądałeś Dzień Dobry TVN na antenie? Pełne odcinki znajdziesz na platformie Player.pl.
Jesteśmy serwisem kobiecym i tworzymy dla Was treści związane ze stylem życia. Pamiętamy jednak o sytuacji w Ukrainie. Chcesz pomóc? Sprawdź, co możesz zrobić. Pomoc. Informacje. Porady.
Zobacz także:
- Ołena Zełenska opublikowała nagranie, które chwyta za serce
- Pojechali do Buczy piec chleb. "Jak ludzie poczuli jego zapach, to się wzruszyli"
- "Siła jest kobietą". Pomaga w hali dla uchodźców wojennych. "Sytuacja była nie do opanowania"
- 30 lat doświadczenia
- Od 2014 roku z misją w Ukrainie, z biurem pomocowym w Kijowie
- Opiera się na 4 zasadach: humanitaryzmu, bezstronności, neutralności i niezależności
- Regularnie publikuje raporty finansowe ze swoich działań
Autor: Justyna Piąsta
Reporter: Bianka Zalewska
Źródło zdjęcia głównego: Dzień Dobry TVN