Trafiła do szpitala w 23. tygodniu ciąży. "Lekarze z góry założyli, że mi się nie uda"

Noemi Pawlak, Blogerka znana jako "Matka Prezesa"
Noemi Pawlak
Źródło: mat. prywatne Noemi Pawlak
"Nie mogę zrozumieć, dlaczego taka sytuacja miała miejsce". Śmiercią młodej kobiety w szpitalu w Pszczynie żyje cała Polska. Niestety, podobne historie nie są rzadkością. Blogerka Noemi Pawlak podzieliła się z nami swoim doświadczeniem. W 23. tygodniu ciąży odeszły jej wody płodowe. W ciągu kilku chwil z nastolatki stała się kobietą, zaciekle walcząc o życie swoje i dziecka.

Trafiła do szpitala w 23. tygodniu ciąży

Dagmara Olszewska, dziendobry.tvn.pl: Jak zareagowała Pani na wieść o śmierci 30-letniej ciężarnej kobiety w szpitalu? 

Noemi Pawlak, blogerka MatkaPrezesa.pl: Jestem zbulwersowana. Powaga sytuacji dotarła do mnie po tym, jak opublikowano SMS-y tej pacjentki z rodziną. Ta dziewczyna miała pełną świadomość tego, co się dzieje. Musiała być poinformowana przez lekarzy. Wiedziała, że czekanie na rozwój sytuacji to efekt zaostrzenia ustawy antyaborcyjnej. Zaznaczała, że bardzo źle się czuje, a nikt nawet nie mierzył jej temperatury. Gdy ja znalazłam się w szpitalu 12 lat temu, mierzono mi temperaturę dwa razy dziennie. Robiono badania i monitorowano, czy nie rozwija się zakażenie. Zadaję sobie pytanie, dlaczego zaczęto reagować tak późno, czy lekarze faktycznie nic już nie mogli zrobić.

Zdaję sobie sprawę, że 22. tydzień ciąży to pogranicze między poronieniem a porodem przedwczesnym. Cała ta sytuacja jest niezwykle trudna, niemniej jednak dochodzi do sytuacji, w których za wcześnie odchodzą wody płodowe. Wtedy liczy się każda minuta i decyzje powinny być podejmowane bez cienia zawahania.

Czy pamięta Pani dzień, w którym sama trafiła do szpitala z podobnym rozpoznaniem?

U mnie nie doszło na szczęście do zakażenia, ale z pękniętym pęcherzem płodowym przeleżałam w szpitalu 7 tygodni. Pamiętam, że obudziłam się w nocy cała we krwi. Dopiero w szpitalu dowiedziałam się, że odeszły mi wody i że w ciągu 48 godzin rozegra się poród i niestety, nie będą ratować mojego dziecka. Byłam w 23. tygodniu ciąży, mój syn ważył wtedy ok. 450 gramów, choć w tamtym momencie nie znałam nawet jego płci. Dostałam leki na uspokojenie, antybiotyk i monitorowano mnie. Jeden z lekarzy powiedział mi, że jeśli jakimś cudem utrzymam ciążę do 25 tygodnia, to on wtedy będzie walczył o to małe życie, które we mnie rosło. Rokowanie jednak nie były dobre. Organizm ciągle usuwał wody płodowe. Ryzyko zakażenia było ogromne i przygotowywano mnie na to, że w każdej chwili przerwanie ciąży może okazać się konieczne. 

Jak zareagowała Pani na te informacje?

Miałam wtedy 18 lat i nie rozumiałam do końca, co się dzieje. Chciałam za wszelką cenę ratować dziecko. Nie wiedziałam jednak, że tą ceną mogło być też moje życie. Tylko jeden z lekarzy monitorował na bieżąco rozwój sytuacji, wiedziałam, że mogę mu zaufać. Inni mówili mi, że przecież przyjdę za rok i urodzę zdrowe dziecko. Z góry założyli, że mi się nie uda. Szanse na przeżycie mojego synka były bardzo niewielkie, ale jednak były.  W 25. tygodniu zostałam przewieziona do szpitala o 3 stopniu referencyjności i tam leżałam jeszcze 5 tygodni.  Dostawałam leki na podtrzymanie ciąży. Przez ostatnie dwa tygodnie przez całą dobę otrzymywałam kroplówkę. Walczyłam o każdy dzień. Jak tylko przekroczyliśmy granicę przeżywalności dziecka, to staraliśmy się jak najdłużej utrzymać tę ciążę. Wszystko po to, żeby maluch urodził się w jak najlepszej kondycji.

Jak wyglądał poród?

U mnie poród rozegrał się samoistnie, w zasadzie w 10 minut. Natura sama zdecydowała, że już koniec tego przeciągania. Poszłam na rutynowe badania, bo bolał mnie brzuch. Lekarz z przerażeniem oznajmił mi wtedy, że dziecko jest już w kanale rodnym i trzeba szybko działać, bo inaczej urodzę w jego gabinecie. W kilka chwil zrobił się szum, rumor, wszyscy zaczęli biegać, a ja nie wiedziałam, co się dzieje. Nie byłam na to przygotowana. Jeszcze chwilę temu rozmawiałam z mężem, że ma mi przywieźć nową piżamę a teraz wiozą mnie na porodówkę. Zresztą, ostatnią miłą osobą, którą pamiętam, była jedna z położnych. Jadąc na salę porodową, trzymała mnie za rękę i mówiła, że świetnie się spisałam, że będzie dobrze.

Opieka psychologa w czasie komplikacji w ciąży

Czy miała Pani zapewnioną opiekę psychologa? 

Dopiero po przewiezieniu do drugiego szpitala zaproponowano mi takie spotkania, jednak źle je wspominam. Nie każdy się nadaje do tego, żeby prowadzić terapię z osobą, której grozi poronienie, czy przedwczesny poród, która nie wie, co ją czeka. Mam wrażenie, że taka osoba robi więcej krzywdy niż pożytku. Ja miałam świadomość, że moje dziecko żyje, dopóki jest w brzuchu, a jest w brzuchu, dopóki ja dam radę je tam utrzymać. To bardzo traumatyczna świadomość. Natury nie da się oszukiwać w nieskończoność. To, co z perspektywy czasu uważam za największy błąd to rozmowa wśród innych pacjentek. Psycholog zapytał mnie wtedy, jakie mam plany na przyszłość. Czy skończę szkołę i co będę robić. A ja nie miałam pojęcia, bo miałam 18 lat i nie wiedziałam, czy będę odwiedzać dziecko na cmentarzu i zapalać mu znicz, czy będę je wychowywać. A to są zupełnie dwa inne światy. Prawda jest taka, że w ciągu 24 godzin z nieodpowiedzialnej nastolatki musiałam przewartościować wszystko i zacząć walkę o życie własnego dziecka. Wcześniej traktowałam ciążę zupełnie inaczej. Rodzicielstwo wyobrażałam sobie jako spacerowanie z wózkiem, a nie walkę na śmierć i życie.

Czy po wyjściu ze szpitala korzystała Pani z prywatnej opieki psychologa?

Przepracowałam te traumy. Mam zdiagnozowany zespół stresu pourazowego, nerwicę, stany lękowe, stany depresyjne. Myślę, że kilka lat temu nie zgodziłabym się na taki wywiad. Sama wzmianka na temat moich przeżyć powodowała, że nie mogłam oddychać. Podobnie działały na mnie dźwięki aparatury szpitalnej. Ogarniała mnie panika. Tym bardziej cieszę się, że zadbałam o siebie pod względem psychicznym. Dużo łatwiej było mi wejść na ten sam oddział, gdy byłam w ciąży z drugim dzieckiem.

Jak ocenia Pani traktowanie przez lekarzy?

Lekarz, który prowadził moją ciążę nawet nie odpowiadał mi "dzień dobry" na korytarzu. Opieka ogólnie była paskudna. Dla mnie cała ta sytuacja to był ogromny szok. Wielu rzeczy nie pamiętam. Dzień przed trafieniem do szpitala wszystko było w porządku. Czułam się dobrze. Teraz są pewne podejrzenia, że przebiegała infekcja, której lekarz nie zauważył, ale chyba nie chcę się w to zagłębiać. Po tylu latach i tak nic nikomu nie udowodnię a świadomość, że jeden antybiotyk mógłby zapobiec całej tej tragedii, tylko pogorszyłaby moje samopoczucie.

Poza tym od lekarzy usłyszałam naprawdę okropne rzeczy. Powiedzieli mi na przykład, że zawyżą wagę mojego synka, żebym mogła go godnie pochować. Mówili, że przecież przyjdę za rok i urodzę zdrowe dziecko, które będzie ważyło 4 kilogramy. A obecnie mój syn ma 12 lat, żyje i jest doskonałym przykładem na to, że się da. Choć zdajemy sobie sprawę, że jego zdrowie to jak główna wygrana w Lotto. Rozumiem oczywiście, że lekarze nie mogą się emocjonalnie angażować w każdy przypadek, ale empatia to coś zupełnie innego. Samo to, że tak młodo byłam w ciąży, było dla mnie trudne. Na walkę, szok, krzyk i łzy w takiej postaci nie dało się przygotować.

Mój synek po urodzeniu leżał w szpitalu 40 dni. Miał wiele problemów z płucami, miał sepsę, wiele powikłań, ale wyszedł z tego. Jesteśmy teraz w komplecie.

Zobacz także:

Wczesna ciąża – jak ją rozpoznać jeszcze przed wizytą u ginekologa?

Jakie są przyczyny, objawy i postępowanie w przypadku wewnątrzmacicznego obumarcia płodu?

35. tydzień ciąży – który to miesiąc? Jaka jest waga dziecka? Czyli - czego się spodziewać w tym okresie?

Sprawdź wideo:

Ciąża po leczeniu onkologicznym
Źródło: Dzień Dobry TVN

Autor: Dagmara Olszewska

Źródło zdjęcia głównego: https://www.facebook.com/matkaprezesa1/photos

podziel się:

Pozostałe wiadomości