Arszenik i ołów na twarz, płynne złoto w diecie - historyczne sposoby na piękno bywały śmiertelnie niebezpieczne

historyczne sposoby na piękno
Compassionate Eye Foundation/Monashee Frantz/Getty Images
Źródło: Stockbyte
Historia od wieków obfituje w przykłady makabrycznych sposobów na piękno. By osiągnąć ideał danej epoki, często sięgano po naprawdę niebezpieczne substancje: arszenik, ołów czy trujące rośliny. Jakie efekty chciano dzięki nim osiągnąć?

Piękna, piękniejsza, najpiękniejsza – o kanonach przez wieki

Kanony piękna zmieniały się przez całe lata: wiktoriańskie damy pozorowały gruźlicę (uważały, że oznaki tej choroby, takie jak biała cera i przeszklony wzrok dodają seksapilu), Greczynki lubiły monobrew, królowa Elżbieta I była fanką produktów do makijażu na bazie rtęci (bo im bielsza skóra, tym piękniejsza), a opaleniznę pogardliwie uważano nie za oznakę zdrowia, lecz za "coś dla plebsu", w XVII-wiecznej Rosji czarne, zepsute zęby brano za oznakę bogactwa i wyznacznik piękna, natomiast za czasów dynastii Han kobiety zwykły malować brwi w odcieniu indygo. Słowem, co epoka, to inna definicja piękna.

Zmieniały się również sposoby "podkręcania" urody. Wiele z tych metod może dziś śmieszyć lub przyprawiać o dreszcze – nie zmienia to faktu, że stosowano je przez lata. W imię piękna niejedna urocza dama wyzionęła ducha.

Złota mikstura (nie) czyni cuda – Diane de Poitiers

Co od wieków uważane jest za symbol luksusu? Złoto. A co radzi stare porzekadło? Że piękno zaczyna się od środka. Jeśli zatem połączymy jedno z drugim, to otrzymamy remedium na wszelkie brzydkie niesnaski i zarazem przepis na oszałamiającą urodę godną fortuny? Otóż nie, choć taki tok myślenia musiał być bliski francuskiej arystokracji z XVI wieku. Szczególnie rutyna pielęgnacyjna jednej z dam dworu przyprawia współczesnych o zawrót głowy, i to nie z zachwytu. Diane de Poitiers, kochanka króla Henryka II, słynęła z niesamowitej urody, a współczesnym wydawało się, że czas zwyczajnie się jej nie ima.

Tak stwierdził na przykład spisujący historie z życia na królewskim dworze Pierre de Bourdeilles, aka Brantôme. Nie mógł się zresztą nadziwić, że w wieku 66 lat Diane wyglądała jak młódka. Sekret królewskiej kochanki? Uważano, że to sprawka jej diety. Podobno pijała miksturę z płynnego złota. I to właśnie ono ją zabiło.

Tę historię można by pewnie wziąć za legendę, jednak analiza przeprowadzona w 2008 r. na próbkach włosów faworyty wykazała, że znajdowało się w nich o 500 razy więcej złota niż w puklach przeciętnego śmiertelnika. Słowem, Diane, najpewniej zatruła się własnym przepisem na piękno.

Ołów biały jak śmierć

Przez długie lata najbardziej prominentne miejsce w kosmetyczce każdej damy zajmował zabójczy ołów. Używano go do wybielania cery. Ołów stosowały już Rzymianki (choć ponoć zdawały sobie sprawę z jego toksycznego działania; jako alternatywę wybierały więc roztwór kredy w occie). Na bazie ołowiu pozyskiwano trujący cerusyt. Skutkiem ubocznym była co prawda śmierć, ale przecież pozwalał, choćby na krótko, nacieszyć się satynową wręcz cerą. Częste stosowanie przyczyniało się do próchnicy zębów, skutkowało wypadaniem włosów, nieświeżym oddechem, uszkodzeniem płuc.

Moda na biel trwała przez lata. Tę transparentną, nieskazitelną wręcz miały zapewnić produkty na bazie arszeniku - znowu trucizny. Oczywiście, alternatywą było używanie soku z cytryny – ale to przecież zbyt nudne rozwiązanie, prawda? Dr Campbell proponował więc uniwersalne płatki arszenikowe na usunięcie pryszczy i opalenizny. Miały zapewnić błyszczącą, świetlistą, po prostu cudowną skórę, a 6 pudełek kosztowało tylko pięć dolarów. Ryzyko śmierci mało kogo obchodziło. Na jakąkolwiek kontrolę przemysłu kosmetycznego trzeba będzie jeszcze trochę poczekać.

Bella, belladonna i choroba na piękno

Porady z gazet dla XIX-wiecznych dam były źródłem dziwnych, często niebezpiecznych pomysłów. Wyznacznikiem piękna stała się wówczas śmiertelnie groźna gruźlica. Tak, chorobę utożsamiano z tym, co najbardziej pożądane (może miało to pomóc w oswojeniu się z jej wszechobecnością? W tamtych czasach w Europie gruźlica zbierała przecież śmiertelne żniwo). Robiono więc wszystko, by uzyskać białą skórę. Widoczny makijaż był natomiast uważany za coś zdrożnego i nie przystającego dobrze wychowanym damom. Trend utrzymał się szczególnie w Wielkiej Brytanii – zwolenniczką make-upu nie była ponoć sama królowa Wiktoria, a to przecież ona decydowała o tym, co modne, a co nie.

Wróćmy jednak do gruźlicy. Damy starały się na różne sposoby osiągnąć ich zdaniem melancholijny, efemeryczny wygląd, jaki zapewniały symptomy podstępnej choroby. Oczy zakrapiano sobie ekstraktem z soku cytrynowego, perfum bądź wilczej jagody (belladonna). Ta ostatnia metoda znana była jeszcze w XVI-wiecznej Wenecji, ale w XIX wieku ponownie zyskała na popularności. Belladonna rozszerzała źrenice i dawała makabryczny, ale zdaniem współczesnych "pięknie rozmarzony" wzrok. Dopiero po fakcie przypominano sobie, że jej stosowanie skutkuje również ślepotą.

Raz, dwa, trzy, piękna będziesz ty

Piękno pożądane było, jest i będzie. Wystarczy wejść na Instagrama, gdzie z każdego zdjęcia patrzą na nas idealne cyfrowe boginki. Albo na TikToka, gdzie roi się od różnych przepisów i receptur na "skuteczną pielęgnację" – a przed wieloma z nich już ostrzegają dermatolodzy i kosmetolodzy. Ponieważ jednak każda historia ma morał, to i ta powinna nim być opatrzona, zwłaszcza że ciągnie się dość długo, bo od starożytności do dzisiaj. Piękno to cel, ale po trupach lepiej do niego nie dochodzić. Liczy się zdrowy rozsądek. I trochę przestrogi.

Zobacz wideo: Historia męskiej piżamy

Zobacz też:

"Odpicowane mieszkanie", czyli dwupoziomowe lokum w stylu francuskim

Księżna Kate zachwyca w kwiatowej sukience w dniu rocznicy ślubu. Jej stylizacja jest warta blisko 50 tys. złotych

Trendy w makijażu na nadchodzący sezon wiosna-lato 2021. Naturalność w rytmie disco?

Autor: Ola Lipecka

podziel się:

Pozostałe wiadomości