- Dzieci mają pluszaki ze zdjęciem taty. Codziennie wieczorem, jak zasypiają, mówią, jak bardzo brakuje im taty. „Dlaczego tata musiał tak szybko umrzeć? Przecież był taki młody”, to są ich słowa – przywołuje Katarzyna Wojtas. I dodaje: - Sama radzę sobie kiepsko. Co zrobić, jak sześciolatek mówi: „Chciałbym umrzeć, żeby iść do taty”? A drugi nie może spać, bo tęskni za tatą?
Sportowe auto jechało z dużą prędkością
Do tragedii doszło w jednej chwili, kiedy Arkadiusz Wojtas wracał wieczorem z kolegą do domu.
- Przechodziliśmy przez pasy. Ja byłem w jednej trzeciej pasów, a Arek był na środku. Usłyszałem ryk silnika z prawej strony. I słychać było, że kierowca przyspiesza. Jak zauważył Arka, to próbował uciec. Uderzył go z dużą prędkością, bo Arek daleko odleciał. Złapałem komórkę, by zadzwonić na pogotowie - relacjonuje pan Piotr.
Pieszy w ostatniej chwili próbował uskoczyć przed zbliżającym się błyskawicznie sportowym samochodem. Nie udało się. Pan Arek uderzył głową w przednią szybę auta. Nieprzytomnego mężczyznę w krytycznym stanie zawieziono do szpitala.
- Mąż był w bardzo złym stanie. Mariusz powiedział: „Boże, zabili mi brata”, widział po prostu jego parametry życiowe, a zna się na tym, bo jest ratownikiem medycznym – tłumaczy pani Katarzyna.
- Lekarz powiedział, że wyczerpali wszystkie możliwości. Że chodzi o tak poważny uraz, że nic go nie uratuje – ubolewa Mariusz Wojtas, brat zmarłego.
Uwaga! TVN. 36-latek pozostawił żonę i dzieci
36-latek był budowlańcem, z żoną Katarzyną spędził blisko 10 lat. Tuż przed tragicznym wypadkiem para zaczęła realizować życiowe marzenie: budowę rodzinnego domu dla siebie i dwójki małych synów.
- Od razu powiedziałam o tym, co się stało dzieciom. Zaczął się koszmar. Nasze życie runęło w gruzach – mówi pani Katarzyna.
42-letni sprawca wypadku zbudował już rodzinny dom. Jest znanym w Łodzi przedsiębiorcą, od lat prowadzi własną firmę. W chwili zderzenia był trzeźwy, a sportowego, prawie nowego mercedesa o mocy ponad 600 koni mechanicznych, kupił niedługo wcześniej, bo go wkrótce sprzedać.
- Z całej sytuacji pamiętam sekundę przed wypadkiem, kiedy widzę dwóch ludzi i próbuję uniknąć zderzenia. Pamiętam, że była 22:40, wiem, że był to 4 października, że wracałem z pracy. Ale dlaczego tak zrobiłem, nie umiem odpowiedzieć. To nie jest tak, że nie chcę odpowiedzieć, tylko nie umiem. Nie wiedziałem, że zwykłego człowieka może spotkać coś takiego, że spowoduje wypadek, wcześniej jeździłem 24 lata. Nigdy nie miałem żadnej kolizji i żadnego wypadku – stwierdza.
W nowoczesnym mercedesie zamontowano tzw. czarną skrzynkę, więc biegły sądowy bez problemu odtworzył przebieg wypadku. Jeszcze 6 sekund przed zderzeniem kierowca mercedesa jechał niespełna 30 km na godzinę, ale nagle, na osiedlowej drodze, wcisnął pedał gazu do dechy. Tuż przed uderzeniem w pana Arka zaczął hamować, ale auto rozpędziło się już do 108 kilometrów na godzinę.
Dlaczego kierowca nacisnął gaz?
- Nie umiem odpowiedzieć. Ten samochód kupiłem, żeby go sprzedać. Jechałem nim kilka razy, to nie był samochód, którym jeździłem na co dzień. Nie jestem człowiekiem, który jeździł szybko po drogach – zapewnia kierowca.
- Przed pasami przyspiesza do 100 km/h, zabija człowieka i nagle twierdzi, że nie wie, co się stało. Świadkowie mówią, że przygazował tak, że pół osiedla słyszało silnik – oburza się pani Katarzyna.
- Stała się straszna rzecz i jest mi ogromnie przykro. Bardzo chciałbym pomóc tamtej rodzinie. Sam mam dzieci – stwierdza kierowca.
Decyzja prokuratury
Za spowodowanie śmiertelnego wypadku grozi do 8 lat więzienia, ale kierowca mercedesa zadeklarował śledczym, że dobrowolnie podda się karze. Zaproponował dla siebie rok więzienia, do tego w zawieszeniu, a do wniosku załączył szereg dyplomów i podziękowań świadczących o tym, że jako szef firmy prowadził działalność charytatywną.
Prowadząca postępowanie prokurator poparła wniosek, a w uzasadnieniu napisała, że „ustalona z podejrzanym kara jest adekwatna do stopnia zawinienia i spełni przewidziane prawem cele”.
- Nie było to działanie opatrzone premedytacją z jego strony. Od razu zadeklarował pełną chęć współpracy, wsparcia finansowego rodziny. Przedłożył szereg pism wskazujących, że udzielał się charytatywnie. To wszystko przemówiło za tym, że prokurator uznał tą karę za adekwatną – stwierdza Paweł Jasiak, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Łodzi.
- 30 tys. zł za stratę mojego męża, w zasadzie osoby, która utrzymywała wszystko? – oburza się pani Katarzyna.
- Pokrzywdzonemu przysługuje prawo do sprzeciwienia się propozycji prokuratora – zwraca uwagę prokurator Paweł Jasiak.
O tym, jak prokuratura podeszła do sprawy wypadku, świadczy lektura wysłanego do sądu wniosku o ukaranie. W podpisanym przez prokuratora piśmie w miejscu, w którym należy wskazać sprawcę oraz ofiarę wpisano imiona i nazwiska innych osób, niezwiązanych ze sprawą.
- Niestety, jeżeli chodzi o błędy w edycji tekstu, to mówię to z ubolewaniem, ale zdarzają się nader często – przyznaje prokurator Paweł Jasiak.
- Sprawiedliwą karą byłoby, gdyby ten człowiek odczuł, co zrobił – mówi pani Katarzyna.
Wczoraj przed łódzkim sądem odbyła się pierwsza rozprawa sprawcy wypadku, w którym zginął pan Arek. Rodzina postanowiła zrobić wszystko, by wspólna propozycja prokuratury i oskarżonego nie została uwzględniona.
I udało się. Sąd odrzucił wniosek prokuratury o wymierzenie kary zgodnej z propozycją kierującego. Oznacza, że kierowcę czeka normalny proces, w którym, niezależnie od prokuratora, oskarżycielami będą najbliżsi pana Arka. Mężczyźnie grozi od 6 miesięcy do 8 lat więzienia.
Cały reportaż zobacz na stronie Uwagi! TVN.
Zobacz także:
- Wybuch gazu rozerwał blok w Braniewie. "Ten strach pozostanie na zawsze"
- Uszkodzony słup i ponad 20 tysięcy do zapłacenia. "Kierowca jest poszkodowany, a firma go pozywa"
- Zostali odcięci od centralnego ogrzewania. "To szantaż energetyczny"
Autor: wg, Magdalena Zagała