Bohaterka programu TVN Style zachorowała na raka piersi: "Myślałam, że umrę"

Magdalena Świderska
Bohaterka programu TVN Style zachorowała na raka piersi: "Myślałam, że umrę"
Źródło: Fotograf Daniel Zega
Październik na całym świecie obchodzony jest jako miesiąc świadomości raka piersi. Magdalena Świderska, w cyklu Dzień Dobry TVN Online - "Siła jest kobietą", opowiedziała o swojej walce z chorobą, leczeniu w Norwegii i kampanii profilaktycznej. - Nie chcę, by inne kobiety popełniły mój błąd - podkreśliła bohaterka programu "Jestem z Polski" TVN Style.

Siła jest kobietą: Każda jest inna. Każda wyjątkowa. Każda ma różne cele i marzenia, inną historię do opowiedzenia. Łączy je jedno. Bohaterki tego cyklu udowadniają, że siła jest kobietą.

Kluczowe fakty:
  • 41-letnia Magdalena Świderska z Lublina to bohaterka programu "Jestem z Polski" TVN Style. Od 15 lat żyje w Oslo, stolicy Norwegii. Mieszka tam ze swoim 6-letnim synem Leo. Na co dzień prowadzi własny salon urody, gdzie pracuje jako stylistka paznokci oraz prowadzi szkolenia w tej dziedzinie.
  • Odcinek z jej udziałem zostanie wyemitowany we wtorek, 28 października na antenie TVN Style.

Dalsza część tekstu pod wideo:

Październik miesiącem świadomości raka piersi
Źródło: Dzień Dobry TVN

Diagnoza: Potrójnie ujemny rak piersi

Dominika Czerniszewska: Magdo, w programie TVN Style "Jestem z Polski" wyznajesz, że w listopadzie 2024 roku zachorowałaś na raka piersi. Pamiętasz, w jakich okolicznościach wyczułaś guzka?

Magdalena Świderska: Mój ówczesny partner go wyczuł podczas zbliżenia. To był czysty przypadek, bo niestety, jak 40 lat żyję na tym świecie, nie pomyślałam o tym, żeby przebadać sobie piersi, nawet pod prysznicem tego nie robiłam. Teraz już wiem, że to była duża ignorancja.

Udałaś się niezwłocznie do lekarza?

Tak, od razu zapisałam się na wizytę. Chciałam wiedzieć, co to jest i powiem kolokwialnie – mieć to po prostu z głowy. Byłam przekonana, że to jakaś błahostka. Lekarz powie, że to nic strasznego i życie wróci na swoje tory. Niestety moje założenia były błędne. Jeszcze tego samego dnia na cito zrobiono mi mammografię i biopsję. W kolejnych dniach pielęgniarki ze szpitala non stop do mnie dzwoniły z informacją, kiedy mam kolejne badania, kolejną wizytę itd. Codziennie musiałam stawiać się w placówce, a wtedy nie wiedziałam jeszcze, co mi dolega. Pamiętam, że jednej z pielęgniarek powiedziałam, że wiercą mi dziurę w brzuchu i nie mam czasu, żeby np. o 20:00 w środę znów pojechać do szpitala, na co ona ze spokojem odpowiedziała, że takie są procedury i musimy je dokończyć. Podporządkowałam się.

Ile czekałaś na postawienie diagnozy?

Tydzień. W poniedziałek byłam u lekarza rodzinnego, a już w piątek miałam diagnozę: potrójnie ujemny rak piersi. W Norwegii - jeśli u pacjenta podejrzewa się groźną chorobą, to czas oczekiwania na wizyty i badania jest bardzo krótki, stąd ta moja częsta obecność w placówce.

Myślałaś, że to błahostka… Jesteś w stanie opisać swoją reakcję na diagnozę?

Tak naprawdę nie da się tego opisać. Zrozumie to tylko ten człowiek, który to po prostu przeżył, bo to jest tak dziwne i tak straszne uczucie. Na początku nie mogłam uwierzyć w to, że jestem chora, przecież jeszcze kilka dni temu przebiegałam na bieżni 10 km. Czułam się bardzo dobrze. Nie pomyślałam wtedy o jednym, że nowotwór na początku nie boli. We wczesnym stadium nie masz żadnych objawów, a nosisz w sobie tykającą bombę. Onkolożka i pielęgniarka w szpitalu powiedziały mi, że mam złośliwego raka, najgorszego z możliwych. Oczywiście nie użyły tych słów, tylko posłużyły się fachowym językiem i powiedziały, że czeka mnie operacja, dość długa i ciężka chemioterapia, radioterapia itd. Pamiętam, że zapytałam, czy to oznacza, że stracę włosy. Odpowiedziały, że prawdopodobnie tak, i wtedy właśnie pękłam. Dopiero dotarło do mnie, co się tak naprawdę dzieje - że jestem chora i mogę umrzeć. Płakałam tak bardzo, że pielęgniarka co chwilę podawała mi chusteczki. Spędziłam w gabinecie ponad godzinę. Personel cierpliwie odpowiadał na każde moje pytanie, uspokajał mnie, przynosił wodę.

Co zrobiłaś po opuszczeniu gabinetu?

Zadzwoniłam do swojej najlepszej przyjaciółki Alicji i powiedziałam jej: "Jestem chora, mam raka", i obie się popłakałyśmy. Musiałam się jednak uspokoić, bo czekał mnie jeszcze powrót ze szpitala do domu, czyli ok. 50 km za kółkiem. Wiedziałam, że nie mogę się rozkleić w trakcie jazdy, bo jeszcze spowoduję wypadek. Poza tym musiałam odebrać syna z przedszkola, bo mój ówczesny partner pojechał z kolegami na Islandię. Jako matka nie mogłam się położyć i płakać, tylko trzeba było wziąć się w garść i ogarnąć życie. Z uśmiech przyjechałam po Leo i zabrałam go na lody. Później odpoczywaliśmy razem w domu. Gdy nadeszła noc, on zasnął, a ja totalnie się załamałam i znów zaczęłam płakać. Byłam w szoku, nie mogłam uwierzyć w to, że mam raka. Wielokrotnie słyszmy o różnych kampaniach, ale myślimy, że choroba nigdy nas nie dotknie. Onkolożka przestrzegła mnie przed szperaniem w internecie, ale to było silniejsze. Zaczęłam czytać historie ludzi, którzy chorowali na raka, a już ich na tym świecie nie ma. Pamiętam, że trafiłam na artykuł o Shannen Doherty, znanej z "Beverly Hills", która po latach walki zmarła na nowotwór piersi. Wtedy myślałam tylko o jednym, że ja też na pewno umrę. Choć w gabinecie podkreślono, że guz jest mały, ma tylko 13 milimetrów, że to pierwsze stadium, więc teoretycznie nie rozsiał się po ciele i jest duża szansa na pełne wyleczenie, to te słowa do ciebie nie docierają. Mózg podrzuca najgorsze scenariusze.

Przed czarnymi myślami chyba nie da się uciec. Gdy te trudne emocje opadły, byłaś w stanie porozmawiać z synem na temat swojej choroby?

Tak. Bardzo się tego bałam, więc wcześniej skorzystałam z konsultacji u psychologa dziecięcego. Później obawiałam się, że przerazi go moja łysa głowa. Gdy włosy zaczęły wypadać mi garściami, pojechałem wieczorem do fryzjerki, jak Leo spał. Następnego dnia o poranku mówię do syna: Zobacz, mama nie ma włosów, a on na mnie spojrzał i powiedział: "Wyglądasz lepiej niż z włosami", po czym pocałował mnie w głowę i poszedł się bawić. Pomyślałam sobie wtedy, że to prawda. Gdy rozdawali włosy, ja stałam w innej kolejce. Dzięki, synu (śmiech). I to był ten moment, kiedy zdałam sobie sprawę, że czas przestać martwić się na zapas.

Leczenie raka piersi w Norwegii

Jak przebiegało twoje leczenie?

W listopadzie dostałam diagnozę, a na 4 grudnia była już zaplanowana operacja. W międzyczasie badania, kilka USG, mammografia, rezonans magnetyczny. Nie było na co czekać, bo ten rodzaj raka bardzo szybko się rozwija i rozsiewa po organizmie. Podczas operacji usunięto mi m.in. wartowniczy węzeł chłonny, więc wycięli nieco więcej tkanki tak, żeby mieć pewność, że nie zostawili żadnej komórki nowotworowej w piersi. Dodatkowo podczas tej samej operacji chirurg plastyczny zrobił mi lifting piersi. Taka procedura jest włączona w przebieg leczenia i jest wykonywana na koszt państwa. Jestem bardzo wdzięczna lekarkom, że zasugerowały mi tę dodatkową opcję, bo miało to duży wpływ na moją psychikę.

Rozważałaś powrót do Polski?

Tak, na początku o tym myślałam, ale jak wyznaczyli mi w Norwegii termin operacji i wytłumaczyli, jak będzie wyglądać leczenie, to postanowiłam zostać. Tutaj, jak jesteś pacjentem, nie musisz się o nic martwić. Byłam w jednym z najlepszych ośrodków w kraju, a może i Europie, który zajmuje się tylko nowotworami piersi. Tam zaczęło się moje leczenie i byłam operowana. Potem przejął mnie szpital, który mam pod domem, żebym nie musiała dojeżdżać na chemioterapię. Z gabinetu nikt cię nie wygania, możesz w nim siedzieć godzinę i płakać. Lekarz ma dla ciebie czas, a psychika ma ogromne znaczenie w procesie leczenia.

Powiedz mi, skąd czerpałaś siłę, by stawić czoła chorobie?

Przed naszą rozmową zastanawiałam się nad tym. Powiem szczerze, nie wiem. Chyba ta siła faktycznie jest w kobietach. Mogłam się poddać i czekać, ale chciałam zawalczyć dla swojego dziecka, dla samej siebie. Miesiąc po diagnozie zdecydowałam się rozstać z partnerem, ojcem Leo. Byliśmy 8 lat w związku, ale choroba wszystko przewartościowuje. Nagle uświadomiłam sobie, że nie chcę dłużej tkwić w tej relacji, bo nie jestem w niej szczęśliwa, a przecież za pół roku może mnie już nie być. Nie chciałam dłużej otaczać się ludźmi, którzy negatywnie wpływali na moje samopoczucie, generowali stres i napięcie, bo mówi się, że to właśnie stres jest jedną z przyczyn nowotworów. Chcę wykorzystać każdą minutę swojego życia. Często słyszy się o ludziach, którym został rok życia i udają się w podróż dookoła świata. Teraz wcale mnie to nie dziwi. Wcześniej bałam się zmian w życiu, było stabilnie - ani dobrze, ani źle - i zdałam sobie sprawę, że to mi nie wystarcza. Chcę czegoś więcej. To jest niesamowite, bo ludzie latami uczą się tego na psychoterapii, a mi choroba z dnia na dzień poukładała w głowie i zmieniała mój tok myślenia o 180 stopni.

Wszystkie bohaterki tego cyklu jednogłośnie przyznają, że choroba przewartościowuje życie.

I to bardzo. Nie chcę mówić, że wszystko dzieje się po coś, bo nie jestem w stanie zrozumieć, gdy małe dzieci chorują, ale na podstawie swoich doświadczeń powiem szczerze, że choroba paradoksalnie uratowała moje życie. Jeśli oczywiście nie będzie nawrotu i nie umrę za rok, bo tak też może się zdarzyć. Jednak nie myślę o tym wcale. Nie myślę już o rzeczach, na które nie ma wpływu. Zredukowałam stres, zrezygnowałam całkowicie z cukru, regularnie ćwiczę i staram się wysypiać. Resztę pozostawiam tej sile, tam na górze.

Jak się obecnie czujesz?

Dobrze. We wrześniu zakończyłam leczenie. Wyniki są bardzo dobre. Mam ponad 90% szans, że ten nowotwór nigdy nie wróci, bo był złapany w bardzo wczesnym stadium.

Wróciłaś już do życia zawodowego?

W Norwegii, będąc na L4, mogłam cały czas pracować. Musiałam napisać, ile w danym miesiącu przepracowałam, a oni odliczali to od zwolnienia. Z wykształcenia jestem politologiem, ale nigdy nie pracowałam w zawodzie. Związałam się z branżą beauty. Odkąd zaczęłam robić paznokcie, totalnie w to wsiąknęłam i nieustannie się rozwijam. Mam własną działalność, swój salon, sklep stacjonarny i online, gdzie sprzedaję produkty polskiej marki kosmetyków. Jestem nauczycielką stylizacji paznokci, prowadzę szkolenia stacjonarne i online w całej Norwegii. Praca podczas leczenia dobrze wpływała na moją psychikę. Oczywiście dozowałam ją sobie, bo były dni, kiedy nie byłam w stanie funkcjonować, ale na szczęście miałam ten bufor bezpieczeństwa w postaci pieniędzy od państwa. Starałam się jednak nie odpuszczać, bo praca dawała mi kopa do działania. Paradoksalnie najwięcej zawodowych rzeczy zrobiłam podczas przyjmowania chemii.

Wspomniałaś, że obawiałaś się pokazać, że "jesteś słaba". Ukrywałaś chorobę przed swoimi klientkami?

Na początku. Bez włosów czułam się, jakby odebrano mi kobiecość, więc kupiłam sobie bardzo drogą perukę. Sprowadziłam ją z Polski. Chciałam, by nikt się nie poznał. Bałam się, że jak zobaczą laskę chorą na raka w salonie urody, to się przestraszą. Przestaną przychodzić na moje szkolenia, bo będą myślały, że jestem słaba, odwrócą się ode mnie albo zaczną mi współczuć. Później – przez chemię i sterydy – przytyłam 15 kilogramów. Musiałam wszystko ułożyć sobie w głowie, aż w końcu powiedziałam – walić to, pokażę prawdę. Od 15 lat pracuję w Norwegii w branży beauty i zdałam sobie sprawę, że najczęściej na Instagramie obserwują mnie kobiety i przecież ten rak może też je dopaść, więc, zamiast siedzieć bezczynnie, mogę zachęcić je, by się badały i nie popełniły mojego błędu.

Widziałam, że poszłaś o krok dalej i w mediach społecznościowych promujesz profilaktykę raka piersi.

Od wielu lat znam Natalię, właścicielkę firmy polskiej marki, z którą współpracuję i powiedziałam jej: "Mam kontakt do tutejszych influencerek i musimy coś wykombinować, by nagłośnić profilaktykę raka piersi". I tak powstała specjalna kolekcja lakierów hybrydowych FEMinfluence od Slowianka Nail Trends, z której część dochodu trafia do norweskiego stowarzyszenia zajmującego się tematem raka piersi (Brystkreftforening), aby wspierać jego działalność i szerzyć wiedzę na temat profilaktyki oraz znaczenia samobadania. Nawiązałam współpracę z gwiazdami i jurorami nowej, norweskiej edycji "Tańca z gwiazdami". Oni włączyli się w moją kampanię i promowali ją na swoich social mediach. Chcę poprzez branżę beauty zachęcać kobiety do badań, bo wcześnie wykryty rak, jest naprawdę do wyleczenia.

Zobacz także:

podziel się:

Pozostałe wiadomości