Wojna w Ukrainie zmusiła ich do ucieczki
Vsevolod i Stanislav mają po 17 lat, są nastolatkami z Kijowa, mają plany i marzenia. Vsevolod uczy się na dwóch kierunkach, chciał być inżynierem budowlanym, ale pasja do sportu sprawiła, że jest też w klasie o profilu sportowym. Po cichu marzy, żeby zostać trenerem, tak jak ich szkoleniowiec, do którego jadą ze Stanislavem.
- Trenujemy judo, jesteśmy w reprezentacji Ukrainy. Nasz trener wyjechał z częścią drużyny do Madrytu, tuż przed wybuchem wojny, za kilka dni będzie w Pradze, tam mamy się spotkać - wyjaśnia siedzący obok mnie w taksówce chłopak. - Gdzie Pani zdaniem najlepiej żyć w Europie? Jest gdzieś takie miasto jak Kijów? - pyta w chwili, kiedy przez moją głowę przetaczają się setki, nie, właściwie to miliony myśli i pytań.
- To znaczy jakie? - pytam wyrwana z niemego przerażenia, które towarzyszy mi właściwie przez cały ten dzień.
- Kijów jest piękny, to taki "mały Nowy York", wszędzie światła, billboardy, ludzie na ulicy i życie - opisuje, po czym milknie, jakby zdał sobie sprawę, że tego Kijowa już nie ma i wyciąga telefon sprawdzając, czy aplikacja informuje o kolejnych bombardowaniach.
Wojna w Ukrainie
- Te czerwone kropki to alarm, wtedy trzeba uciekać do schronu. Tam jest strasznie, nie da się spać, hałas bomb i krzyki ludzi - mówi, bo wie, że ja nie mam odwagi zapytać.
- Londyn, Paryż - wymieniam i opowiadam o swoich doświadczeniach, kiedy tam mieszkałam. Mówię, bo instynktownie wiem, że jak nie zmienię tematu, znów wszyscy zatopimy się w swoich dramatach. Staram się nie zadawać pytań, które mogłyby urazić, wywołać emocje. Kontynuujemy rozmowę w takim lekkim tonie przez całą podróż. Chłopcy wspominają o rodzicach, swoich psach, sporcie. Zadają dużo pytań i dziękują za pomoc.
Narkotyki, myśli samobójcze, szpital i spotkanie z uchodźcami
Obok Vsevoloda siedzi mój syn, dzięki niemu jadę teraz w taksówce z dwoma nastoletnimi uchodźcami z Ukrainy i jestem wdzięczna za jego wrażliwość. Tę samą, która sprawia, że on nie radzi sobie z życiem. Milczy, ale jego myśli są tak głośne, że praktycznie je słyszę. Znów pyta siebie, dlaczego na świecie jest tyle zła, ale cieszy się, bo przecież odważył się pomóc i poczuł, że on też może coś zmienić. Choć na chwilę zapomina o swojej tragedii. Wróćmy jednak do początku...
Tego dnia od rana było źle. Wiem, kiedy TO nadchodzi, jest ciężkie, wypełnia każdy kąt domu, wylewa się z kranu i potokiem złych słów z jego ust. Tak też było, kiedy wychodził do szkoły. Zanim wrócił, dostałam telefon od dyrektorki, że ma kryzys, że popłakał się w klasie bez powodu, wpadł w histerię, chce wracać, że musimy się spotkać, że trzeba porozmawiać, że nie wiedzą, co robić.
Znałam dalszy ciąg. Wymuszanie pieniędzy, demolowanie domu, prowokacje, moje łzy i jego martwe spojrzenie, a na koniec słowa: "Nie poradzę sobie bez tego, nie chcę już żyć, nie chcę, rozumiesz?!"
Kiedy zatrzasnęły się za nim drzwi, wiedziałam, że muszę coś zrobić. Radiowozy, policjanci z psami, te same pytania, te same odpowiedzi, szpital psychiatryczny, brak łez, one już się skończyły. Lekarka, która nas przyjmowała, podjęła decyzję o odesłaniu syna na detoksykację do szpitala, twierdząc, że nie może pomóc, dopóki nie będzie czysty. Nikt nie może, w szpitalach brak miejsc, w poradniach terminy terapii za pół roku, telefony dla osób w kryzysie nie odpowiadają...
Był środek nocy, jak dotarliśmy do szpitala. Kiedy zmęczeni wydarzeniami, staliśmy na parkingu, zamówiliśmy taksówkę, żeby jak najszybciej wrócić do domu. To wtedy podeszli do nas Vsevolod i Stanislav. Zapytali o adres mieszkania w pobliżu, które ktoś udostępnił dla uchodźców, a oni bezowocnie od dłuższego czasu szukali, krążąc po okolicy. Zdałam sobie sprawę, że szukają noclegu, że tych dwóch chłopców niewiele starszych od mojego syna ucieka przed wojną, nie mając ze sobą nic, nie mając gdzie spać i że są tu zupełnie sami. Spojrzałam na syna, miał łzy w oczach.
- Mamo, oni nie mają gdzie spać, nie możemy ich tak zostawić - powiedział do mnie cicho. Zapytał po angielsku, czy chcą wracać z nami. Ja stałam i słuchałam. - Będziecie spać w moim pokoju, zjecie coś, umyjecie się. U nas jest cicho, ale mamy psy i kota - zaśmiał się, mówiąc do chłopców. Nie wiem, czy bardziej dodając otuchy tym śmiechem im czy sobie.
Byli zawstydzeni, cieszyłam się, że znają angielski i bez problemu wyjaśnię im, że jest tak, jak mówi mój syn, czyli mają dom, dopóki go będą potrzebowali. Nie zastanawiałam się w tamtej chwili, co dalej. Tam nie było miejsca na inną decyzję, a jakakolwiek inna byłaby nie na miejscu.
Wsiedliśmy do zamówionej taksówki i tak rozpoczęła się nasza wspólna podroż.
Dom i nadzieja na przyszłość
Byliśmy wykończeni, przygotowałam im ręczniki, syn swój pokój. Zapytałam tylko, czy kontaktowali się z rodziną. Powiedzieli, że dzwonili do mam i wszyscy są bezpieczni. Potem poszli spać. Przytuliłam syna, powiedziałam mu, że jest w nim więcej sprawczości i mocy, niż ma odwagę myśleć i że go kocham.
Chłopcy spędzili u nas weekend, z pomocą sąsiadów zorganizowaliśmy im najpotrzebniejsze rzeczy, w niedzielę wyjechali do Pragi. Tam czekał na nich trener. Będą żyć, zdobędą jeszcze wiele medali, walcząc w kolejnych zawodach judo.
My zostaliśmy, na nas też czeka walka... O życie mojego syna. Zwyciężymy wszyscy!
Jesteśmy serwisem kobiecym i tworzymy dla Was treści związane ze stylem życia. Pamiętamy jednak o sytuacji w Ukrainie. Chcesz pomóc? Sprawdź, co możesz zrobić. Pomoc. Informacje. Porady.
Zobacz także:
- Co piąty polski nastolatek cierpi na depresję. "Wiele dzieci nie ujawnia się ze swoimi problemami"
- Depresja u nastolatków. "Mama umarła, a ja pojechałem grać mecz. W ogóle mnie to nie ruszyło"
- 12-letnia Kinga trzy razy sygnalizowała, że odbierze sobie życie. Nikomu nie udało się zapobiec tragedii
- 30 lat doświadczenia
- Od 2014 roku z misją w Ukrainie, z biurem pomocowym w Kijowie
- Opiera się na 4 zasadach: humanitaryzmu, bezstronności, neutralności i niezależności
- Regularnie publikuje raporty finansowe ze swoich działań
Autor: Patrycja Sibilska
Źródło zdjęcia głównego: Jonhy Blaze/Getty Images