Dzisiejsze nauczanie to tresura jak w cyrku
Magda ma dwoje dzieci, starszy syn jest w klasie 8, a młodsza córka w 5. Każdego dnia czują się jak w filmie "Dzień Świstaka": pobudka o 6:30, szybkie śniadanie, powtórzenie w drodze do szkoły słówek na klasówkę czy definicji. W szkole 8, a nawet 9 lekcji u Mikołaja, w końcu to ostatni dzwonek na douczenie się przed egzaminem. Córka kończy o 14:00, ale potem siedzi dwie godziny na świetlicy i odrabia lekcje, żeby w domu było mniej. Każdy dzień wygląda tak samo, z zegarkiem w ręku.
– Kilka dni temu zdałam sobie sprawę, że tresuję swoje dzieci jak w cyrku i się popłakałam. Jedz szybciej kolację, bo matematyka. Odłóż telefon po 3 minutach, bo szkoda czasu. Nie dzwoń do kolegi, bo potem nie nadrobisz tego, czas nie jest z gumy, musimy wybierać, a kolegę to Ty masz w szkole na przerwach. Dzieci mają tyle lekcji i sprawdzianów, że właściwie naukę kończymy ok. 20-21:00. Wtedy zaczyna się czas dla rodziny, ale sił nie ma nawet, żeby coś porobić wspólnie. Każdy marzy, żeby choć chwilę nie robić nic, poleżeć, pogapić się w telewizor, pograć w gierkę. To ma być życie? To ma być dzieciństwo? – pyta retorycznie Magda.
– I żeby było jasne, nie jestem porąbaną mamuśką, która walczy o czerwone paski. Nie jestem tą, która ciśnie dzieci, bo mają być najlepsze w klasie. Jestem zwykłą matką, która chce, żeby jej dziecko przeszło do następnej klasy, nie czuło się gorsze od innych, nie miało poczucia niższości, że sobie nie radzi, nie było wyśmiewane przez innych, że jedzie na pałach i nie było postrzegane przez nauczyciela, że jest leniwe albo niezbyt mądre. Czy za dużo chcę? – zastanawia się w rozmowie z dziendobry.tvn.pl. I dodaje po chwili: – Niszczą nasze dzieci, a rodzice mogą tylko patrzeć i płakać. Cholerny wyścig szczurów.
Jej mama mówi czasem: "przesadzacie, kiedyś też było dużo nauki i przetrwaliście". Magda się nie może nadziwić, co się zmieniło w szkole, bo ona nie pamięta, żeby nie miała czasu na spotkania z przyjaciółmi, na szwendanie się po mieście. Stopnie miała niezłe, raczej czwórki i piątki, bez jedynek. No jak to jest możliwe?
"Może dzieci mniej zdolne?" – usłyszała od koleżanki. No, ale jak uznać, że nie są zdolne, skoro oceny mają bardzo dobre. I nie dlatego, że siedzą godzinami, przygotowując się do jednej klasówki, bo na każdy przedmiot mają dziennie maksymalnie godzinę. Gdy jednak zsumuje się przygotowania do 3 klasówek w tygodniu i 3 kartkówek, a jednocześnie przygotowanie projektu z plastyki, informatyki i wypracowania z polskiego – to sprawia, że muszą właściwie non stop się uczyć czegoś, żeby zdać, zaliczyć i powalczyć o średnią.
Walka o przetrwanie nową strategią rodziców?
Coraz więcej rodziców decyduje się wprowadzić nową zasadę – przetrwania. Na dwójach, na trójach, oby tylko dziecko nie załamało się. Bo jak wiadomo, psychiatrów i psychologów jak na lekarstwo, a i ci, co są, często wychodzą z założenia, że takie za "delikatniusie" rośnie nam nowe pokolenie. Szkoda, że nie bierze się dziś pod uwagę czynników, z powodu których obecnie uczniowie mają rzeczywiście trudniej, niż ich rodzice.
Syn Anny jest w klasie 4. Wydawać by się mogło, że to jeszcze zbyt wczesny wiek, by podkręcać śrubę. Nic bardziej mylnego. Dwa sprawdziany i 4 kartkówki – taki bilans tygodniowy musi na swoje barki wziąć 10-latek. Ania wspomina, że jeszcze doszły do tego planu dwie niezapowiedziane - z lektury na języku polskim i matematyki. Czego ma go to nauczyć, oprócz stresu i zniechęcenia do szkoły? Liczba klasówek i kartkówek jest przerażająca. Nie można zapominać jednak, o czym być może nie pamiętają niektórzy pedagodzy, że są jeszcze prace domowe. - Gdzie tu znaleźć czas na naukę wiersza, piosenki, zrobienie np. plakatu o średniowieczu i drzewa genealogicznego? Szczerze mówiąc, są takie dni, gdy sama robię za syna zadania domowe, a on tylko przepisuje, bo brakłoby nam dnia – mówi z żalem Ania.
– Syn mówi mi codziennie rano, że nie chce iść do szkoły. Gdyby miał się wszystkiego nauczyć, nie miałby ani minuty wolnego. Dlatego nie naciskam na niego, żeby wykuł na pamięć cały materiał, a najważniejsze informacje, które pozwolą mu zaliczyć klasówkę. Każde dziecko jest inne i inaczej sobie radzi z tym stresem. Mój syn niestety zanim cokolwiek zrobi z zadań domowych, to musi się najpierw wypłakać i wyżalić na nauczycieli, a ci nie odnoszą się wcale do sytuacji, wygląda na to, jakby zbierali oceny przed kolejnym lockdownem. Po prostu płakać się chce, co oni robią naszym dzieciom – ubolewa Anna w rozmowie z dziendobry.tvn.pl.
Postanowiła zaczerpnąć porady psychologa, jak postępować w obecnej sytuacji szkolnej z dzieckiem i usłyszała: "Czy to ważne, kiedy syn nauczy się liczyć? Ważne, żeby nie zepsuć z nim relacji. I tego się trzymam" – deklaruje.
Rodzice również wzajemnie radzą sobie, jak działać, żeby przetrwać. Jedna z mam napisała na jednej z grup w mediach społecznościowych (publikujemy za jej zgodą): - Zaczęłabym z dzieckiem pracować nad strategią przetrwania. Czyli wybór przedmiotów, które są ważne i mają wpływ na przyszłość dziecka. Efektywne przygotowanie się do sprawdzianów z tych ważnych przedmiotów. W pozostałych przeanalizowałabym strategię testowania, którą stosuje nauczyciel i nauczyła dziecko przygotować się w minimalnym zakresie, tak, żeby zdać na 3. Postawiłabym sobie z dzieckiem cele, które nas zadowalają. No i poinformowałabym o tym też nauczycieli w szkole, że tak postanowiliśmy i że proszę o niekomentowanie wyników dziecka, bo to jest nasza wspólna decyzja - radzi pani Nina.
Lekcja "O", czyli klasówki o 7:00 rano
O swoje dziecko walczy także Kasia. W szkole jej syna nauczyciele prześcigają się w pomysłach, jak sprawdzić wiedzę uczniów, ale ostatni ich pomysł z tzw. "lekcją zero" dobił część rodziców i dzieci. - U nas nauczyciele wpadli na genialny pomysł, organizują sobie lekcje "0" na niektóre sprawdziany. Dybie dziecko na 7:00 rano, żeby sprawdzian napisać – wyjaśnia zasady tego nowego systemu.
W tygodniu są 4 sprawdziany, być może dzięki temu, że jeden wpisany właśnie w czasie lekcji "O". Do tego kartkówka i test diagnostyczny. Jak znosi to córka Kasi? - Raz w tygodniu mamy psychoterapeutę, ponieważ moje dziecko ma lęki. Codziennie rano wymiotuje, dostaje stresowe niedowłady twarzy (wszystkie badania, w tym rezonans i EEG) są ok. Zaczęła miewać myśli niebezpieczne – dlaczego? - zadania, sprawdziany, kartkówki i na każdej lekcji terror, ponieważ nauczyciele oszaleli na punkcie testu ósmoklasistów. Jestem na etapie wojny z dyrekcją, ponieważ przeciwstawiłam się temu szaleństwu – opowiada w rozmowie z dziendobry.tvn.pl.
Sprawa otarła się o kuratorium, a to oczywiście nie jest mile widziane w szkole. Tylko czy w takich chwilach nie powinno się myśleć przede wszystkim o dziecku? Na wsparcie innych rodziców niespecjalnie można liczyć. Część uważa, że dzieci trzeba hartować i nie widzi problemu w tym, że spędzają godziny przy odrabianiu lekcji. Część uważa, że trzeba zagryźć zęby i nie wychylać się, bo to się może skończyć jeszcze gorzej dla dziecka. No ale najważniejsze w tym wszystkim jest to, że każda szkoła działa teoretycznie zgodnie ze swoim statutem, w którym jest informacja, ile może być klasówek w tygodniu. Najczęściej są to 3 sprawdziany i... nieograniczona liczba kartkówek. Mogą być niezapowiedziane i na każdej lekcji, więc empatia i troska o dzieci po jednej stronie barykady, a prawo nauczyciela do testowania ucznia po drugiej.
Marcin Chłopaś, dziennikarz "Newsweeka", także nie może pogodzić się z tym, w jaki sposób obecnie organizowane są zajęcia w szkole.
- W klasie mojego syna na najbliższe dwa tygodnie zaplanowano sześć klasówek i dwie kartkówki. Sprawdziliśmy statut szkoły i niestety pozwala na tyle klasówek i w ogóle nie reguluje liczby kartkówek. Tak się złożyło, że kilka dni temu mieliśmy zebranie rodziców. Próbowaliśmy interweniować, wychowawczyni kiwała ze zrozumieniem głową, ale właściwie nie ukrywała, że nic nie da rady zrobić. Do dyrekcji, z tego co wiem, nikt nie poszedł. Do przeciążania dzieci w szkole jesteśmy przyzwyczajeni, jak do opłatka podczas Wigilii. W ogóle nie analizujemy, czy może albo powinno być inaczej. Tyle, że opłatek to piękna tradycja, a "klasówkoza" sprawia, że nasze dzieci żyją jak w obozie pracy przymusowej – stwierdza w rozmowie z dziendobry.tvn.pl.
- Jest dla mnie przerażające patrzenie na mojego syna przybitego, przytłoczonego zadaniami i żyjącego w poczuciu przymusu i beznadziei. To kompletnie inne dziecko niż w czasie wakacji. Właśnie wtedy odżywa i interesuje się światem. Nie wiem, dlaczego uparcie traktujemy jako społeczeństwo naukę dzieci jako nieprzyjemny, trudny i przykry obowiązek. Dzieci naturalnie chcą poznawać świat, wystarczy im pomagać podtrzymując i kierunkując ich ciekawość zamiast zmuszać do przyjmowania wiedzy w takiej formie, która wzbudza w nich tylko pogardę – zapewnia.
- Kiedyś błagałam, żeby lockdown się skończył, a dzieci wróciły do szkół. Dziś modlę się, żeby dzieci znowu zatrzymać w domu, skończyć to szaleństwo klasówkowe. Pójdą dzieciaki na zmarnowanie, jak ktoś się nie opamięta – mówi na koniec rozmowy Magda, doskonale podsumowując nastroje wielu rodziców.
Zobacz także:
- Dlaczego rodzice biją swoje dzieci? "To pozwala zatuszować braki, niewiedzę i fakt, że nie potrafią sobie radzić z problemami"
- Ważny głos w sprawie edukacji w Polsce. "Szkoła szkodzi nam zarówno pod względem fizycznym jak i psychicznym"
- Przewodniczący Rady Dzieci i Młodzieży napisał, że szkoła jest "szczujnią na indywidualizm i różnorodność". Ma teraz spore problemy
Obejrzyj wideo:
Autor: Ewa Podleśna-Ślusarczyk
Źródło zdjęcia głównego: 10'000 Hours/Getty Images