Magdalena Schejbal - dzieciństwo
Anna Gondecka, dziendobry.tvn.pl: Czy można powiedzieć, że aktorstwo jest dla pani czymś wrodzonym i praktycznie wpisanym w pani geny?
Magdalena Schejbal, aktorka: Jest takie powiedzenie, że ten zawód to 90% szczęścia, 5% talentu i 5% ciężkiej pracy. Suma przypadków, zbiegów okoliczności, podjętych i zaniechanych decyzji. Czy to geny? Nie mam pojęcia. Charakter, lata szukania "siebie" i swojej drogi. Nie mogę powiedzieć, że od zawsze czułam, że ten zawód to spełnienie moich marzeń z dzieciństwa, bo to byłaby nieprawda. Prawdą, natomiast jest to, że lubię swoją pracę, jestem szczęściarą, bo kocham to, co robię, a nie każdy może to sobie powiedzieć, patrząc w lustro po 25 latach pracy w zawodzie.
Zanim zadebiutowała pani w "Truskawkowym studiu", czy rodzice często zabierali panią na plany filmowe? Czy jako małe dziecko fascynowała panią ta otoczka filmowego świata?
Nikt mnie nigdzie nie zabierał. Plany filmowe nie były miejscami dla dzieci i nie było takiego zwyczaju. Dzieciństwo kojarzy mi się raczej z kurzem i patyną Teatru Polskiego we Wrocławiu, który bywał moim drugim domem. Kulisy, garderoby i ludzie. Cudowni ludzie teatru tamtych czasów. Garderobiane, inspicjenci, duchy i żywe legendy w jednym magicznym budynku. Bufetowa pani Ola i regularne żywienie "na zeszyt" w teatralnym bufecie po szkole. Moje dzieciństwo było okresem wychowywania w duchu samodzielności. Trzeba było sobie radzić. Mama często nie miała czasu na gotowanie obiadów, bo bardzo intensywnie pracowała. To były szalone czasy. Kiedy rodzice intensywnie pracowali, to opiekę nade mną i moją młodszą siostrą brała w swoje ręce babcia Jadzia.
Czy w takim razie ten teatralny świat przenosił się do domu? Czy taki dom znanych, cenionych aktorów obfitował w liczne spotkania towarzyskie, czy raczej pozostawał zamkniętą enklawą tylko dla najbliższych?
Wychowałam się w wielkim blokowisku na Krzykach we Wrocławiu. Nasze mieszkanie było niewielkie, na siódmym piętrze, więc życie towarzyskie głównie rozgrywało się poza naszymi czterema ścianami. Gdy dorośli mieli swoje zajęcia, najczęściej wybywałam z domu na podwórko, do sąsiadów, gdzie spędzaliśmy beztroskie chwile. Ten czas, kiedy rodzice byli zajęci swoimi sprawami, był wspaniały - nikt nie zwracał uwagi na to, że nie ma mnie w domu. Lata 80-te i 90-te to były lata beztroskiego dzieciństwa, sąsiedzkiej wspólnoty dzieciaków, których rodzice starali się w tym czasie związać koniec z końcem. Dom był miejscem, gdzie czasem udawało się spotkać wspólnie i po prostu pobyć.
Czy okres, gdy rodzice byli zajęci, był dla pani najlepszym czasem, ponieważ w domu na co dzień utrzymywana była dyscyplina?
Jako nastolatka byłam "trzymana" raczej krótko. Panowała zasada ograniczonego zaufania. Tato bardzo tego pilnował.
Czy mimo tej dyscypliny, którą narzucał tata, była pani "córeczką tatusia"?
Córeczką tatusia nigdy nie byłam. Mamusi zresztą też nie. Od zawsze byłam bardzo niezależna i samodzielna. Jako dojrzewający młody człowiek, miałam swój świat, swoje bardzo bogate życie wewnętrzne i towarzyskie. Swoje pasje, sporty… W podstawówce pływałam wyczynowo, później wsiąkłam w jeździectwo i konie. Sport bardzo hartuje charakter. Na lata... Na pewnym etapie dorastania dostałam drugie imię. Niezależność.
W jednym z wywiadów przyznała pani, że głównym czynnikiem, który wpłynął na decyzję wystąpienia w "Truskawkom studiu" było pragnienie osiągnięcia niezależności.
Zawsze żartuję, że zrobiłam to w celach finansowych. Na początku towarzyszył mi ogromny stres przed kamerą, ale z czasem zaczęłam czerpać radość z tego doświadczenia. Mogłam być twórcza, słyszalna, widzialna, sprawcza. Jako dzieci mieliśmy niepowtarzalną okazję robić coś twórczego, "bawić" się w dziennikarstwo. Mieć pomysły i wdrażać je w życie naprawdę. To było ważne. To dało mi poczucie niezależności w myśleniu o sobie. Odwagę, której wcześniej często mi brakowało, bo byłam raczej cichym i nieśmiałym dzieckiem.
Dzieci często potrafią być okrutne, jak rówieśnicy reagowali na pani rosnącą popularność?
O tak, dzieci potrafią być naprawdę okrutne. W szkole starałam się unikać opuszczania lekcji, kłopotów i konfrontacji z dzieciakami, które mogłyby mieć ze mną w tamtym czasie problem. Raz, wracając ze szkoły, prawie zostałam pobita, ale na szczęście była ze mną moja ówczesna przyjaciółka Kasia i opanowała sytuację. Musiałyśmy mieć wtedy po 12,13 lat? Wróciłam do domu trochę poobijana, ale nie pochwaliłam się rodzicom.
"Nienawidziłam teatru, bo mi kradł rodziców" – to pani cytat, dlaczego więc zdecydowała się pani pójść w ślady rodziców i wybrać aktorstwo jako swoją ścieżkę zawodową?
Ten cytat jest bardzo stary i nawiązywał do wczesnych lat mojego dzieciństwa. Moich rodziców często nie było w domu, dużo pracowali, kiedy byłam mała. Tęskniłam, ale z upływem lat przyzwyczaiłam się do tego stanu rzeczy i stało się to pewną rutyną. Mimo wszystko wspominam moje dzieciństwo jako beztroskie i niezależne. To były pokręcone, ale wspaniałe czasy.
Czy okres, gdy rodzice zostali pani wykładowcami w Akademii Teatralnej, pozwolił na nadrobienie z nimi czasu? Jak pani wspomina to doświadczenie?
To było bardzo trudne. Nie było opcji na wyjazd do innej szkoły, nawet nie rozważałam takiej możliwości. Podjęłam to wyzwanie, próbując udowodnić i sobie i innym, że dam radę, że sobie poradzę wbrew wszystkiemu. Wbrew krzywdzącym komentarzom, wbrew hejtowi i sceptykom. Nie spodziewałam się, że się dostanę, aż tu taka niespodzianka! Pomyślałam: "no cóż, teraz muszę to jakoś przetrwać". Być może przed szaleństwem i depresją uratowało mnie to, że bardzo ciężko pracowałam. To była jednak potrójna walka - z obowiązkami, z ostracyzmem społeczności studenckiej i z samą sobą. Nie było mowy o nadrabianiu "straconego czasu".
Magdalena Schejbal i jej relacje z rodzicami
Czy wciąż, mimo upływu lat, boryka się Pani z zarzutami o nepotyzm?
Tak, nadal spotykam się z tego rodzaju komentarzami. Czy mnie to jeszcze porusza? Chyba już nie. Szkoda na to życia.
Od lat jest pani szczęśliwą mamą, czy w wychowaniu dzieci powiela pani zachowania swoich rodziców?
Nie mam wątpliwości, że jako mama jestem zupełnie różna od własnej mamy. Choć dzieli nas czas, charaktery mamy inne, to przecież problemy wychowawcze pozostają bardzo podobne dla wszystkich rodziców świata.
A czy z upływem lat stosunek rodziców do pani się zmienił? Wielokrotnie pani powtarzała, że najlepszą przyjaciółką jest mama.
Tak, moja mama jest moim dobrym duchem. Zawsze miałyśmy świetne relacje, choć z biegiem lat nasza relacja nabrała nowych barw. Czasem widzę, jak moi rodzice spoglądają na mnie z przerażeniem, a innym razem z niedowierzaniem, a jeszcze innym z podziwem. To są cenne lekcje.
Niewątpliwe bardzo dużo pani zawdzięcza rodzicom, za co jednak najbardziej jest Pani im wdzięczna?
Rodzice przede wszystkim nauczyli mnie samodzielności. Gdy wychowuje się tak samodzielne dziecko, trzeba być przygotowanym na konsekwencje.
Czym pachniał pani dom?
W moim domu zawsze unosił się zapach perfum. Pięknych, piżmowych, ciężkich, "maminych". Dom pachniał ciepło, przyjaźnie. Czasem racuchami babci, czasem dymem papierosowym, kiedy rodzice jeszcze palili. Te zapachy i obrazy tamtych lat na zawsze zostaną w mojej pamięci i w moim sercu.
Jesteśmy serwisem kobiecym i tworzymy dla Was treści związane ze stylem życia. Pamiętamy jednak o sytuacji w Ukrainie. Chcesz pomóc? Sprawdź, co możesz zrobić. Pomoc. Informacje. Porady.
Zobacz także:
- Will Smith żałuje, że wpuścił swoje dzieci do show-biznesu. "Sukces i pieniądze nie oznaczają szczęścia"
- Ed Sheeran przerwał koncert, by ujawnić płeć dziecka. "To coś wspaniałego"
- Rita Ora i Taika Waititi świętowali rocznicę ślubu. Pokazali niepublikowane zdjęcia z ceremonii
Autor: Anna Gondecka
Źródło zdjęcia głównego: mwmedia