Ksenia Cichocka miała poważny wypadek podczas zabawy na trampolinie. Mimo że ubezpieczyciel zrobił wszystko, by nastolatka otrzymała odszkodowanie, to przez lata pieniądze nie wpływały na jej subkonto. Dlaczego? Kto utrudniał ich wypłatę? Sprawę postanowili zbadać reporterzy programu Uwaga! TVN.
Pabianice. Nastolatka miała wypadek na trampolinie
Nastoletnia Ksenia, w jeden z październikowych wieczorów, poszła z koleżankami na plac zabaw, by poskakać na trampolinach. - Skacząc, zahaczyłam nogą o kawałek trampoliny, w miejscu gdzie był goły beton. Straciłam równowagę i uderzyłam w beton - opowiada Ksenia. Dziewczyna trafiła do szpitala. - Usłyszałam, że pękła jej nerka i wszystko krwawi do środka, że mamy zostać w szpitalu i do rana modlić się o cud. Nie dawali jej wielu szans na przeżycie – przyznaje Małgorzata Cichocka-Spałka, matka Kseni.
Walką o życie 12-latki, niewielkie Pabianice, żyły przez kilka miesięcy. Lekarze musieli usunąć dziewczynce jedną nerkę. Długo zmagali się z uszkodzeniami wątroby i śledziony.
Tymczasem ojciec Kseni postanowił sprawdzić, dlaczego doszło do upadku. - Następnego dnia po wypadku córki nagrałem filmik, na którym widać uszkodzenie trampoliny. Brakujący kawałek [gumowej nawierzchni – przyp. red.] leżał przy pobliskim drzewie. Odsłonięte miejsce, to miejsce, gdzie córka uderzyła w beton – wskazuje Robert Spałka.
W tej sytuacji rodzice Kseni postanowili, że będą zabiegać o odszkodowanie od miasta, które było odpowiedzialne za złe zabezpieczenie placu zabaw. - W szpitalu skontaktował się ze mną jakiś pan. Powiedział, że wywalczy za mnie odszkodowanie. Prześle mi pieniądze, a ja nie będę musiała chodzić po urzędach i nie będę musiała nic robić. Sam nas znalazł – mówi pani Małgorzata.
Uwaga TVN. Szybkie odzyskanie pieniędzy z ubezpieczenia?
Rodzice Kseni podpisali umowę z firmą Euco - dużą kancelarią, która od lat zajmuje się walką, w imieniu klientów, o wypłatę jak najwyższych odszkodowań. Po uzyskaniu pieniędzy od towarzystwa, gdzie ubezpieczone były Pabianice, pośrednik miał zatrzymać 20 proc. tytułem prowizji, a pozostałą kwotę w ciągu dwóch tygodni przelać na subkonto Kseni.
- Firma odszkodowawcza chciała dążyć do sprawy sądowej – mówi ojciec Kseni. - Obiecywali, że wywalczą pieniądze w ciągu mniej więcej miesiąca i wpłynie pierwsza transza. I w kolejnych ratach reszta – precyzuje matka Kseni.
- I zaczęły się pojawiać ciągłe ponaglenia o dosyłanie dokumentacji, zarówno medycznej, jak i różnych oświadczeń. Wszystko przesyłaliśmy. Niezwłocznie. Ale nastała cisza. Zaczęła się epoka koronawirusa. Wtedy nie walczyliśmy, nie pieniądze były najważniejsze. Najważniejsza była córka, a my spokojnie czekaliśmy– tłumaczy pan Robert.
W tym czasie listonosz przyniósł rodzicom Kseni propozycję ugody od ubezpieczającego Pabianice towarzystwa. Wydawało się, że sprawa jest rozwiązana. - Chcieli zawrzeć porozumienie na kwotę 60 tys. zł. Trzeba było tylko podpisać ugodę i pieniądze byłyby od ręki – opowiada ojciec Kseni. I zaznacza: - Pani z biura odszkodowawczego roześmiała mi się przez telefon, mówiąc: "Ugodę, to może zawrzeć każdy dureń, a tutaj trzeba walczyć w sądzie o pieniądze, bo ugodą zamyka się dalszą drogę".
Uspokojona obietnicą uzyskania dodatkowych kilkudziesięciu tysięcy złotych rodzina czekała na efekty pracy firmy odszkodowawczej, pokrywając z własnej kieszeni wysokie koszty leczenia i rehabilitacji. Po kolejnych kilku miesiącach matka Kseni postanowiła u źródła sprawdzić, na jakim etapie jest sprawa w sądzie. - Poszłam do sądu i usłyszałam, że nie ma tam żadnych moich ani córki papierów – mówi pani Małgorzata.
- Postanowiłem zadzwonić do firmy. Zapytałem, o co tutaj chodzi. Niestety, nie uzyskałem odpowiedzi. Później żona dostała maila, by przesłać oświadczenie majątkowe, kolejne, bo ponoć brakuje im do sprawy. Wysłaliśmy to, dostali – opowiada pan Robert. - Od tamtej pory nastąpiła cisza. Telefony są głuche. Można dzwonić dwa dni non-stop i nie odbiorą telefonu – dodaje ojciec Kseni.
Kilka tygodni temu zdesperowani rodzice zadzwonili bezpośrednio do towarzystwa ubezpieczeniowego. Dowiedzieli się, że niemal natychmiast po wypadku ubezpieczyciel z własnej woli przekazał na konto pośrednika w dwóch transzach blisko 40 tys. zł. - 19 grudnia 2019 roku było to 17,6 tys., a druga transza 14 lutego 2020 roku i było to 21,7 tys. – usłyszeliśmy.
- Jak dowiedziałem się, że ubezpieczyciel wypłacił pieniądze firmie odszkodowawczej, napisałem do nich maila. I została odbita piłeczka, w postaci takiej, że rzekomo nie posiadają mojego numeru konta bankowego. A mieli numer konta – przekonuje pan Robert.
Konfrontacja
Kilkanaście prób dodzwonienia się do firmy odszkodowawczej spełzło na niczym. W końcu postanowiliśmy, razem z ojcem Kseni, pojechać do centrali spółki. - Pani Ksenia została rozliczona w całości i w terminie – oświadczyła przedstawicielka firmy.
Słysząc te słowa, ojciec dziewczynki pokazał w telefonie, że na koncie nie ma żadnej wpłaty. Przedstawicielka firmy oświadczyła, że zaraz to wyjaśni. Czekając na jej powrót, przeczytaliśmy przekazane wcześniej przez nią pismo. Wynika z niego, że spółka przerzuca odpowiedzialność za brak sprawy w sądzie na rodzinę, która rzekomo nie podpisała niezbędnych dokumentów.
- Nie zgłaszali się do mnie o podpisanie dokumentów do sądu – zapewnia pan Robert. W końcu pojawiła się przedstawicielka firmy, która wręczyła potwierdzenie przelewu na konto pana Roberta. Okazało się, że przelew jeszcze nie przyszedł, bo został nadany w dniu naszej rozmowy.
Reporter Uwagi! zapytał przedstawicielkę firmy, co przez trzy lata od przelewu wykonanego przez firmę ubezpieczeniową działo się z pieniędzmi. - Na każde pytanie odpowie panu biuro prasowe – usłyszeliśmy.
O sprawę zapytaliśmy prawnika. - Z mojego doświadczenia wynika, że klienci bardzo często popełniają błąd polegający na tym, że próbują dodzwonić się na infolinię, zamiast prowadzić kontakt w formie, którą potem da się udokumentować, czyli co najmniej mailowej, a najlepiej pisemnej – mówi adwokat Adam Puchacz.
- Zanim zawrzemy z kimś umowę, należy sprawdzić kontrahenta. Co do zasady i tak w każdym sporze, w którym występujemy na drogę sądową, reprezentować osobę poszkodowaną będzie konkretny prawnik, a nie firma odszkodowawcza, która tak naprawdę jest tylko pośrednikiem – dodaje Puchacz.
- Gdybym sytuację z odszkodowaniem załatwiał sam, to podejrzewam, że od ubezpieczyciela w ciągu 30 dni, bez niczyjej pomocy, byłbym w stanie wyegzekwować te pieniądze, nie płacąc żadnych haraczy, a tak to jeszcze zapłaciłem prowizję firmie za nicnierobienie. Około 10 tys. zł – ubolewa pan Robert.
Cały reportaż można obejrzeć na stronie Uwaga! TVN.
Zobacz także:
- Kasjerka z Bydgoszczy: Jeżeli kolejny raz podniosą oprocentowanie, to nie będę miała, za co płacić rat
- Stracił prawo jazdy za mandaty w miejscach, w których nie był. "Mówimy o kradzieży tożsamości"
- Sąsiedzi zamienili życie mieszkańców wsi w koszmar. „Ty jeszcze żyjesz? Nie zdechłeś?”
Autor: Katarzyna Oleksik
Źródło: Uwaga! TVN
Źródło zdjęcia głównego: Uwaga TVN