Uwaga! TVN: Walka z koronawirusem w szpitalu MSWiA
W Centralnym Szpitalu Klinicznym Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji z koronawirusem zmaga się dziś ponad 100 pacjentów . W placówce panują szczególne zasady bezpieczeństwa. Lekarze i pielęgniarki pracują w specjalnych uniformach.
Mieliśmy pracownika, który zasłabł z powodu odwodnienia i związanych z tym zaburzeń eletrojelitowych, bo długo pracował w kombinezonie. To nie jest łatwa praca
- przyznaje Rafał Wójtowicz, kierownik Kliniki Anestezjologii i Intensywnej Terapii.
Stan pacjenta potrafi się pogorszyć z godziny na godzinę. Podczas realizacji reportażu dyżurująca lekarz oddziału intensywnej terapii i pomagające jej dwie pielęgniarki miały pod opieką czwórkę pacjentów. Stan jednej z chorych, pani Elżbiety pozwalał na rozmowę. Jak większość osób zakażonych, kobieta już wcześniej cierpiała na inne schorzenia. Do szpitala trafiła, gdy osłabiony przewlekłą chorobą płuc organizm zaatakował koronawirus.
Nie czuję się tak, żebym była bardzo słabiutka, ale czuję się gorzej. Ciężko mi oddychać
– mówi Elżbieta Borowiecka.
Pani Ela została przyjęta wczoraj, w związku, z czym ma jeszcze wczesne objawy choroby. Co do rokowań musimy jeszcze zaczekać. Tak naprawdę stan pacjenta potrafi się pogorszyć w ciągu kilku godzin
– wyjaśnia lekarz Renata Kwiecińska.
Mieliśmy pacjenta, który przyszedł w bardzo dobrym stanie. Trochę się źle poczuł i w ciągu czterech godzin wylądował na respiratorze. Piorunujący przebieg. Dlaczego tak jest? Na to pytanie nikt nie odpowie, czy to jest jakaś mutacja genowa, czy podatność danego pacjenta
– zastanawia się prof. Irena Walecka i dodaje:
Wiemy, że gorzej znoszą chorobę osoby otyłe i ze schorzeniami kardiologicznymi
Uwaga! TVN: Pacjentka przetransportowana Block Hawkiem
W opisywany sposób pogorszył się stan m.in. pielęgniarki, która do szpitala MSWiA trafiła z opanowanej przez epidemię lecznicy w Radomiu. Jeszcze przed miesiącem kobieta pomagała pacjentom. Teraz walczy o życie.
Jedną z najbardziej spektakularnych akcji było użycie sił specjalnych policji w porozumieniu z Ministerstwem Spraw Wewnętrznych i Administracji, kiedy zadysponowani przez komendanta głównego policji zostali piloci z Black Hawka. Podnieśliśmy śmigłowiec w pełnym zabezpieczeniu, żeby udać się po pielęgniarkę z radomskiego szpitala, która była w ciężkim stanie. Transport naziemny nie wchodził w rachubę
– mówi Artur Zaczyński, zastępca dyrektora ds. medycznych Centralnego Szpitala Klinicznego MSWiA w Warszawie.
Walka o życie kobiety trwa już dwa tygodnie. Ale jej stan wciąż jest krytyczny – płuca nie mogą pracować nawet z pomocą respiratora. Krew nasyca tlenem specjalna maszyna.
„Nie było czasu na strach”
Podczas naszej wizyty pielęgniarce z Radomia pomagały koleżanki po fachu – Natalia i Magdalena. W szpitalu pracują od początku epidemii.
Najtrudniejszy był moment przed przyjęciem pierwszego pacjenta, kiedy nie wiedzieliśmy, co nas czeka. Jak zaczęliśmy pracować, zaczęły działać śluzy i zobaczyliśmy, że mamy maseczki, przyłbice i kombinezony, to po prostu zaczęliśmy działać. Nie było czasu na strach
– wspomina Magdalena Miezancew, pielęgniarka.
Najtrudniej ubierać się na szybko, jak się okazuje, że pacjent się „zatrzymuje”. I trzeba wszystkie te czynności zrobić dokładnie, precyzyjnie, no, bo trzeba siebie zabezpieczyć
– dodaje Natalia Zachariasz, pielęgniarka.
Kiedy pacjent umiera, obowiązują specjalne procedury.
Nie wyjmujemy z jego ciała żadnych elementów. Normalnie, jak jest zgon pacjenta wyjmuje się rurkę intubacyjną, wenflony. W tym wypadku nie dotykamy pacjenta. Jest on dezynfekowany, owijany, musi odpowiedni czas zostać na oddziale, później jest zapakowywany w worek, który znowu jest dezynfekowany, później jest zabierany. Po włożeniu do trumny również trumna jest dezynfekowana
– tłumaczy prof. Walceka.
Pacjenci umierają w samotności.
Rodzina nie może ich odwiedzić, dla nich najbliższą rodziną są pielęgniarki i lekarze. Z prawdziwą rodziną mogą się komunikować tylko przez telefon, jak przestają się komunikować zostają odcięci od świata. Jak umierają, to nie ma żadnego pożegnania. Rodzina odbiera pacjenta w trumnie, nie ma innej możliwości. To jest dla bezpieczeństwa nas wszystkich
– wyjaśnia prof. Irena Walecka.
Samotność dotyczy nie tylko pacjentów na granicy życia i śmierci, lecz wszystkich chorujących na COVID. Także tych, znajdujących się w nietypowej części szpitala, czyli tzw. izolatorium, którym kieruje prof. Walecka. W zwykłych pokojach hotelowych mieszka tam kilkudziesięciu pacjentów z łagodnymi objawami choroby.
Założenie jest takie, że pacjent z nikim się nie kontaktuje. Ma do dyspozycji jednoosobowy pokój z węzłem sanitarnym. Jedzenie dostarczane jest pacjentowi pod drzwi. Jedyny kontakt ma z pielęgniarką, która wchodzi w celach medycznych dwa razy dziennie
- opowiada prof. Walecka.
„Tak bym chciała żyć, nie chce umierać”
Choć dziś na oddziale intensywnej terapii nie ma tłoku, sytuacja zmienia się jak w kalejdoskopie, a największym wyzwaniem dla personelu jest przyjęcie kolejnych fal chorych.
Jeżeli którykolwiek ze szpitali ma ognisko epidemiczne, to my przyjmujemy tych pacjentów. Zdarzyło się, że jednego dnia mieliśmy w ten sposób 70 pacjentów
– mówi Artur Zaczyński.
Pani Elżbieta, z którą rozmawialiśmy powoli przyzwyczaja się do nowej sytuacji, lecz mimo dobrej formy fizycznej doskwiera jej właśnie samotność.
Moje dzieci mnie bardzo kochają. Jak nie odbiorę telefonu, to się bardzo martwią. Jest mi bardzo smutno. Tak bym chciała żyć, nie chce umierać. A w moim przypadku możliwe może być wszystko
- przyznaje pani Elżbieta.
Zobacz też:
- Praca medyków z pierwszej linii frontu walki z koronawirusem. „To wygląda jak w horrorze”
- Szpital w Radomiu stał się największym ogniskiem koronawirusa. Jak do tego doszło? "Nie podjęto żadnych kroków"
- Wyleczona z COVID-19: "Najgorszemu wrogowi nie życzę tego, co przeszłam"
Autor: Luiza Bebłot