"Walizki latają po klifie, ludzie się drą". Wpadki rezydentów turystycznych przyprawiają o ciarki

rezydentka biura podróży rozmawia z kierowcą autobusu
Wpadki rezydentów
Źródło: kzenon / Getty Images
Ludzie wykupują wakacje w biurze, aby spędzić urlop bez zawracania sobie głowy sprawami organizacyjnymi. I tu pojawia się rezydent. Uśmiechnięty, w pięknym uniformie, profesjonalny i doskonale przygotowany do pracy. Tyle w teorii. Bo rzeczywistość - jak to ma w zwyczaju - pisze zupełnie inne scenariusze.

Praca rezydenta biura podróży

Praca rezydenta z pewnością należałaby do najbardziej pożądanych, gdyby nie problemy, z którymi muszą się mierzyć. A te potrafią pojawić się, zanim turnus rozkręci się na dobre. Już sam przejazd turystów do hotelu może wywołać lawinę niefortunnych zdarzeń, która na długo zapisze się w pamięci spragnionych spokoju wczasowiczów.

- Często zdarza się, że gości, którzy kupują wakacje w ofercie last minute, nie ma na listach przylotowych - mówi Michał, rezydent z kilkuletnim doświadczeniem. - Na podstawie zestawień, przesyłanych dzień przed przybyciem nowych klientów, organizowany jest transport na trasie lotnisko-hotel. Każdy autokar jedzie do innego hotelu, rozwożąc po drodze turystów, a kierowca dostaje informację o liczbie osób, które powinny być obecne w pojeździe. Siłą rzeczy, jeśli kogoś nie ma na liście przylotowej, nie jest uwzględniony w ogólnej liczbie pasażerów. I tu zaczyna się problem. To był środek sezonu, moja koleżanka pojechała do Polski, by przedłużyć prawo pobytu w Maroku. W drodze powrotnej, zupełnie przypadkowo, spotkała swoją rodzinę, która leciała na wakacje. Z samolotu wyszli jako ostatni. Przywitaliśmy się, wskazałem autokar i odpowiedziałem na pytanie, gdzie znajduje się toaleta. Po czym udałem się do autobusu na tzw. odprawę. Trzeba policzyć pasażerów, udzielić informacji na temat długości przejazdu i wyjaśnić zasady meldunku w hotelu. Liczba turystów się zgadzała, życzyłem więc miłych wakacji i wróciłem prywatnym samochodem do domu. Moje rachunki wyszły zgodne tylko dlatego, że w autokarze znalazły się trzy osoby, których nie było na liście, a rodzina mojej koleżanki została na lotnisku. W środku nocy obudził mnie SMS: "Pan jest niepoważny, zostawił nas pan, w środku nocy, z małym dzieckiem". Trudno nie było przyznać im racji - dodaje.

Kłopoty mogą towarzyszyć również podczas powrotu do ojczyzny.

- Dzień wylotowy, nowi goście w swoich pokojach, pozostali w drodze do domu i nagle telefon - wspomina Agata. - Proszę pani, my jesteśmy na lotnisku i tu nie ma samolotu. Okazało się, że personel lotniska odprawił pasażerów zgodnie z planem, choć samolot był opóźniony i nie otworzył możliwości check-in zgodnie z nową godziną startu. Pięć osób siedziało więc patrząc na tablicę odlotów i oczekując sama nie wiem czego. Zadzwonili do mnie dopiero, gdy samolot, w którym oczywiście ich nie było, wznosił się w stronę Polski. Ulokowaliśmy ich w hotelu i zamówiliśmy bilety na najbliższy lot do Warszawy. Za dwa dni. Tym razem dostałam jasny przykaz, by dopilnować, że pasażerowie przeszli odprawę biletową. Zgodnie z planem mieli wylecieć z lotniska położonego ok. 80 km od hotelu. W środku nocy, ubrana w mundurek, pojechałam z nimi do portu lotniczego. Kierowca poinformował mnie, że jedziemy na pobliskie lotnisko. A ja, zamiast to zweryfikować, powiedziałam, że nie ma mowy, ponieważ państwo mają bilety z tego oddalonego o 80 km. Powiedział, że nie może tak daleko jechać, szybko wymyśliliśmy, że przesiądziemy się do innego autokaru naszego biura. Na autostradzie przenosiliśmy walizki z bagażnika do bagażnika. Po dotarciu na lotnisko, okazało się, że kierowca miał rację i powinniśmy być w innym porcie. Krótko mówiąc: zawiozłam ludzi na niewłaściwe lotnisko. Jedynym środkiem transportu był busik, którym mieszkańcy okolicznej wioski dojeżdżali do pracy. Nie miał co prawda przednich drzwi, ale zawiózł nas na miejsce. Nie wiem, jak mi się to udało, ale wisząc na telefonie, wybłagałam obsługę lotniska, która opóźniła start. Inaczej byłoby naprawdę źle - zaznacza.

O tym, że transport potrafi być naprawdę problematyczny doskonale wie Martyna.

- Chorwacka wyspa Brać to prawdziwy raj - stwierdza z pasją. - O ile Bol, słynący z charakterystycznego cypelka, jest oblegany przez turystów, tak życie po stronie sąsiadującej z lądem toczy się własnym, sennym tempem. Jedynym problemem z wakacjami na wyspie jest fakt, że... jest to wyspa. Transport na lotnisko musi być doskonale zorganizowany, bo jeśli nie zdążymy na prom, to spóźnimy się na samolot. I tak któregoś razu jedziemy do portu w Supetarze i bagażnik autokaru otwiera się na zakręcie. Walizki rozsypują się po klifie, ludzie się drą, a ja mam ochotę popełnić harakiri. Kierowca rzucił się do ich zbierania. Problem polegał na tym, że nikt nie wiedział, ile bagażu tak naprawdę włożono do luku. To nie zmieniło jednak faktu, że wytrwale zapewniałam wszystkich, iż ich bagaż jedzie z nami. Wiedziałam, że jeśli na lotnisku okaże się, że nie ma ich walizek, to wybiorą samolot aniżeli błąkanie się po klifach Dalmacji w poszukiwaniu brudnych skarpet. A ja będę miała ich z głowy - śmieje się.

Wycieczka z biurem podróży

Jednym z zadań rezydentów jest sprzedaż wycieczek fakultatywnych. To z pozoru proste zajęcie również może przyprawić o zawrót głowy. Turyści często są przekonani, że rezydent ma pod opieką wyłącznie ich hotel. W polskich biurach podróży rezydent ma pod sobą cały region: 400-700 gości rozmieszonych w hotelach wzdłuż całego wybrzeża. Wtedy nietrudno o pomyłkę.

- Regularnie zapominałem o zgłoszeniu kogoś na wycieczkę - przyznaje Adrian. - Zwykle kierowcy robili dobrą minę i zabierali moich gości, a ja rozliczałem się z opłat. Raz zdarzyło się jednak, że na śmierć zapomniałem o wysłaniu wiadomości, że 40-osobowa grupa zamówiła wyjazd na pustynię. Od 5 rano odbierałem telefony wściekłych turystów, którzy wstali o świcie na niezorganizowaną wycieczkę. To nie była przyjemna pobudka - podkreśla.

I dodaje:

- Kiedyś na zbiórkę przyszły dwie panie na wyraźnym kacu, a ja wiedziałem, że rezerwacja jest źle zrobiona i dla dwóch osób zabraknie miejsca. Powiedziałem im więc, że z uwagi na ich stan, nie mogę ich zabrać, bo to wymagająca wyprawa. Były tak umęczone, że nawet nie protestowały. A ja w zasadzie zrobiłem im przysługę.

W środku sezonu, kiedy rotacja turystów jest ogromna, nawet najcierpliwszym mogą puścić nerwy.

- Kiedy po raz kolejny słuchasz o tym, jak było w Turcji, Tajlandii i na Kubie, masz naprawdę dość - dorzuca Adam. - Masowa turystka nigdy nie będzie wyglądała jak piękne kadry z Instagrama, a szwedzki stół nie dostanie gwiazdki Michelin. Kiedy więc usłyszałem: proszę pana, mój pokój nie ma widoku na morze, odpowiedziałem, że ja nie mam widoków na przyszłość - podsumowuje.

Imiona bohaterów zostały zmienione.

Jesteśmy serwisem kobiecym i tworzymy dla Was treści związane ze stylem życia. Pamiętamy jednak o sytuacji w Ukrainie. Chcesz pomóc? Sprawdź, co możesz zrobić. Pomoc. Informacje. Porady.

Zobacz także:

Autor: Adam Barabasz

Źródło zdjęcia głównego: kzenon / Getty Images

podziel się:

Pozostałe wiadomości