W potrzasku
Niedaleko osady Usnarz Górny stanęli naprzeciw siebie strażnicy graniczni, przeganiający nawzajem uchodźców. Nie do końca wiadomo, czy to uchodźcy się zbuntowali i nie chcieli przejść na stronę białoruską, czy nie pozwolili im białoruscy strażnicy. Grupa kilkudziesięciu osób utknęła pomiędzy dwoma kordonami pograniczników.
- Udało się ustalić, że ci wszyscy ludzie – 32 osoby, które tu zostały są z Afganistanu. Były też kobiety z małymi dziećmi z Iraku, ale cofnęły się na Białoruś. Z obecnej tu grupy brakuje trzech mężczyzn, którzy się zgubili i nie wiadomo, gdzie są. Ci, którzy zostali, są już w drodze od 28 dni, a tutaj przebywają już jedenasty dzień. Przez dziesięć dni polscy strażnicy dawali im pożywienie i wodę, a ostatnie 24 godziny już nic nie dostali. Piją brudną wodę z lasu, są głodni i chorzy – mówi tłumaczka Tachmina Rajabova z Fundacji Ocalenie.
Strażnicy otrzymali rozkaz, by nie wpuszczać uchodźców do Polski. To reakcja rządu na zorganizowaną akcję reżimu Łukaszenki, przeciwko Unii Europejskiej, w której wykorzystywani są uciekający ze swoich krajów ludzie. Przez prorządowe biura turystyczne przywożeni są do Mińska, gdzie dostają wizy turystyczne i przerzucani są na granicę z Polską.
Uchodźców, którzy koczowali pomiędzy kordonami polskich i białoruskich pograniczników odkrył jeden z mieszkańców. Na skraju lasu, bez żadnej ochrony przebywały tam też kobiety i dzieci. Nie pozostał obojętnym. Wezwał na pomoc ludzi z organizacji pozarządowych. Ponieważ sytuacja jest bardzo napięta, chce zachować anonimowość.
- Strażnicy, którzy byli tam na początku, tak jakby się ucieszyli, że to zostało odkryte. Mówili, że są tam od tygodnia i ktoś musi rozwiązać tę sytuację i pomóc tym ludziom, bo oni ich karmili z własnych środków. Widziałem, jak przywieźli im siatki prowiantu z dyskontu. Mówili, że sami są ojcami, mężami i dla nich ta sytuacja jest emocjonalnie i moralnie trudna – opowiada. I dodaje: - Problem jest wielopoziomowy. Nie jestem durniem i rozumiem, że jeśli polski rząd w tym miejscu przepuści tych ludzi, da znak Łukaszence, że może ich podesłać więcej. Gdybym był ministrem, pewnie bym tak myślał. Drugim aspektem jest sytuacja humanitarna, a trzecia to sytuacja moralna.
Kolejne grupy
Na granicy zatrzymywane są kolejne grupy uchodźców. Koczują w lesie kilkanaście dni bez schronienia, jedzenia. Są bici i poganiani.
- Oni zostali przeczołgani przez te ostatnie dni. Jak do nich podeszliśmy, to się trzęśli. Część z nich się rozpłakała na nasz widok. Są przerażeni – mówi Maria Złonkiewicz z organizacji "Chlebem i Solą".
Wciąż nie widać szans na szybkie rozwiązanie tej sytuacji. Polska strona uznaje, że uchodźcy są na terenie Białorusi i to ten kraj powinien o nich zadbać. Z każdym dniem rośnie płot, który ma uniemożliwić nielegalne przekraczanie granicy kolejnym grupom ludzi, uciekającym przed wojną lub nędzą.
- Miejsce tych ludzi jest w domu, ale oni nie mają domu. Każdy człowiek, bez wyjątku, potrzebuje szczęścia, miłości i bezpieczeństwa. Nikt, kto nie jest do tego zmuszony nie opuszcza swojego domu. Jaką trzeba mieć sytuację, żeby porzucić majątek, wziąć kobietę, dziecko i iść pieszo przez świat? Pomyślmy o tym – apeluje mieszkaniec przygranicznej wsi. I dodaje: - Ja tych ludzi tutaj nie chcę, ale oni tu są i co mam zrobić jako człowiek? Nie jako obywatel Rzeczpospolitej, nie jako Europejczyk, ale jako człowiek, który myśli, czuje. Jeśli przestanę odczuwać współczucie, to wraca pytanie, po co ja żyję? Kto mnie kształcił? Jakie książki czytałem? Co mówili mi rodzice? Jakim jestem człowiekiem?
Cały materiał znajduje się na stronie programu "Uwaga! TVN".
Zobacz także:
Godzinami zmuszeni są słuchać pił tnących drewno. "Mam we własnym domu nosić słuchawki?"
Autor: Iza Dorf
Źródło: Uwaga! TVN