Straciła wzrok w dzieciństwie i wspiera niewidomych: "To, że nie widzą, nie sprawia, że są niepełnosprawni umysłowo"

Alicja wzięła udział w ultramaratonie
Źródło: Dzień Dobry TVN
Historia Alicji Stelmaszczyk może być inspiracją dla wielu osób. Choć w dzieciństwie zdiagnozowano u niej chorobę Stargardta, przez co w efekcie straciła wzrok, nie załamała się. Wręcz przeciwnie, założyła fundację wspierającą osoby niepełnosprawne, a sama jest wyjątkowo aktywna fizycznie. W zeszłym roku wraz z koleżanką wzięła udział w ultramaratonie i przejechała na rowerze 1200 km. Mimo to, jak sama mówi: "Nie czuję się niezwykłym człowiekiem". 

Niezwykła historia Alicji

Alicja w wieku 7 lat dowiedziała się, że cierpi na chorobę Stargardta, czyli chorobę siatkówek i plamki żółtej obu oczu, wskutek czego straciła wzrok. - Powiedziano mi, że stracę wzrok nie wiadomo kiedy i do jakiego stopnia. Gdzieś choroba się prawdopodobnie zatrzymała i obecnie rozróżniam tylko dzień i noc, jasno-ciemno – powiedziała Alicja.

Swoim podejściem do życia i przeróżnymi aktywnościami sportowymi mogłaby zawstydzić wiele zdrowych osób. Mimo utraty wzroku nie załamała się i spełnia kolejne marzenia. - Ona zaraża tym, że ma w sobie mnóstwo pasji i wiele cierpliwości. Uczy mnie tego niemal każdego dnia – powiedziała Maria Bezak, przyjaciółka Alicji, wolontariuszka fundacji "naKole".

Alicja nie zamknęła się na świat. Jak sama przyznaje, sport na dobre zagościł w jej życiu około 5 lat temu. Od tego czasu kobieta regularnie pływa, jeździ na rolkach, odwiedza ściankę wspinaczkową, a także chodzi po górach. Miłość do sportu zaowocowała założeniem fundacji "naKole", wspierającą osoby słabowidzące, niewidome oraz z innymi niepełnosprawnościami, które chcą być aktywne fizycznie. - Ludzi niewidomych powinniśmy traktować na równi. To, że oni nie widzą, nie sprawia, że są niepełnosprawni umysłowo – powiedziała Maria.

Alicja wystartowała w ultramaratonie

Miłość do sportu i życia sprawiły, że Alicja chciała udowodnić wszystkim, że będąc osobą niewidomą, można spełniać marzenia. W zeszłym roku, wraz z koleżanką postanowiła wziąć udział w ultramaratonie WISŁA 1200. Było to ogromne wyzwanie nie tylko dla niej, ale także dla organizatorów. - Trasa zaczyna się na Baraniej Górze, kończy w Gdańsku. To jest chyba największa tego typu impreza na świecie – mówił Leszek Puchulski, organizator ultramaratonu WISŁA 1200.

Mimo trudności, Alicja ukończyła ultramaraton na raty. - Za pierwszym razem dojechała do Kazimierza Dolnego, pokonując 530 km i wtedy zadzwoniła do mnie zapłakana, że muszą zrezygnować, bo już nie dają rady jechać. Ale ma pomysł, że będzie mogła w tym samym reżimie regulaminowym dokończyć tę drugą część maratonu i tak zrobiła – mówił Leszek.

Udział w maratonie miał pokazać wszystkim, że niemożliwe nie istnieje i niezależnie od okoliczności życiowych, każdy może spełniać marzenia. - Robi to po to, żeby pokazać innym, co można zrobić, niezależnie od tego, jakie ograniczenia zgotował dla nas los czy życie – powiedział Leszek.

Ona sama, choć dla wielu jest wzorem do naśladowania, nie uważa siebie za kogoś lepszego od innych. - Nie czuję się niezwykłym człowiekiem, bohaterem czy kimś, kto jest ponadprzeciętny. Tak po prostu wygląda moje życie i staram się robić, to co chcę. Nie czuję się z tego powodu kimś wyjątkowym. Wydaje mi się, że każdy z nas, gdyby tylko chciał to potrafi wstać z kanapy i sięgnąć po swoje marzenia – powiedziała Alicja.

Zobacz także:

Autor: Martyna Trębacz

podziel się:

Pozostałe wiadomości