Zamiast w todze po sądach, biega w trampkach po lumpeksach. "W końcu odczuwam satysfakcję"

Babka Szmatka
Źródło: Dzień Dobry TVN
Pokolenie lumpekserów
Pokolenie lumpekserów
Inspirujące Kobiety Olga Legosz
Inspirujące Kobiety Olga Legosz
Dorota Wellman Inspirujące Kobiety - zapowiedź
Dorota Wellman Inspirujące Kobiety - zapowiedź
Angelika Wątor walczy szablą i jest żołnierzem
Angelika Wątor walczy szablą i jest żołnierzem
"Inspirujące kobiety": Elena Pawęta
"Inspirujące kobiety": Elena Pawęta
"INSPIRUJACE KOBIETY" z Katarzyną Fetter
"INSPIRUJACE KOBIETY" z Katarzyną Fetter
29-letnia Karolina – znana w sieci jako Babka Szmatka – po trzech latach aplikacji radcowskiej zdała egzamin zawodowy z wyróżnieniem. Jednak tuż po założeniu togi porzuciła zawód prawnika, by otworzyć własny second-hand online. - Zaczęłam się wypalać. Poczułam, że jestem częściej zestresowana i napięta niż szczęśliwa - wspomina w cyklu "Siła jest kobietą".

Każda jest inna. Każda wyjątkowa. Każda ma różne cele i marzenia, inną historię do opowiedzenia. Łączy je jedno. Bohaterki tego cyklu udowadniają, że siła jest kobietą.

5-letnie studia prawnicze skończone z najwyższą średnią na wydziale

Dominika Czerniszewska: Od dzieciństwa marzyłaś o zawodzie prawnika?

Karolina, Babka Szmatka: Powiem szczerze, że po liceum nie do końca wiedziałam, co chcę w życiu robić. Wahałam się mocno, czy studiować w rodzinnym mieście Olsztynie, czy też wyjechać na studia do Gdańska. Trochę za namową siostry, która była radcą prawnym, podjęłam decyzję, by spróbować swoich sił na tym kierunku. Zostałam w Olsztynie i rozpoczęłam studia prawnicze. Szło mi na nich bardzo dobrze, mimo że są to trudne studia. Uczyłam się dużo, ale wtedy czułam, że "to jest to". Nie ukrywam też, że byłam kujonem (śmiech).

Co było dalej?

Po ukończeniu studiów pojawił się dylemat - czy iść na aplikację radcowską, czy też robić coś innego. Doszłam do wniosku, że skoro już skończyłam prawo, to warto zrobić aplikację – same studia prawnicze niewiele dają pod kątem kariery. W trakcie aplikacji pracowałam w kancelarii mojego partnera, który jest radcą prawnym. Mimo że nie byłam wtedy jeszcze pełnoprawnym pełnomocnikiem - i działałam de facto pod jego skrzydłami - tworzyliśmy to miejsce wspólnie. Samodzielnie prowadziłam wiele spraw i czułam ogromną odpowiedzialność za losy każdego ze swoich klientów. Mniej więcej w połowie aplikacji, kiedy pracowałam już półtora roku w pełnym wymiarze, zaczęłam się wypalać. Poczułam, że częściej jestem zestresowana i napięta niż szczęśliwa. To spowodowało, że uznałam, że muszę coś zmienić. Praca prawnika jest naprawdę bardzo wymagająca. Najogólniej mówiąc, polega na rozwiązywaniu ludzkich problemów, co jest bardzo obciążające psychicznie. Uświadomiłam sobie, że jednak się w tym nie odnajduję, że to dla mnie za dużo i czuję, że "nie oddycham". Przestało mi się chcieć wstawać rano i jeździć do biura. Coraz częściej myślałam o otworzeniu własnego second-handu…

Dlaczego akurat sklep z używaną odzieżą?

Odkąd pamiętam, ubieram się w second-handach, a moim marzeniem od zawsze było prowadzić własny – z markami premium i naturalnymi materiałami. Pracując w kancelarii, często wyjeżdżałam na rozprawy sądowe do innych miast i tuż po wyjściu z sądu zmieniałam szpilki na adidasy i biegłam do pobliskich second-handów "na łowy". Myśl o założeniu sklepu coraz częściej pojawiała się w mojej głowie, ale wcześniej nie pozwalała mi na to moja ambicja. W końcu nie po to poszłam na studia prawnicze, zrobiłam aplikację i zdobyłam prestiżowy zawód, żeby sprzedawać przysłowiowe szmatki. Teoretycznie ubraniami z drugiej ręki mogłabym się zajmować bez 9 lat wymagającej nauki.

"Siła jest kobietą". Urzeczywistnić marzenie

Co Cię w końcu przekonało do tego, by urzeczywistnić marzenie?

W końcu uświadomiłam sobie, że jeżeli nie spróbuję, to będę tego żałować. Jak to mówią – lepiej spróbować i żałować, niż żałować, że się nie spróbowało. Uznałam, że podejmę to wyzwanie i zobaczymy, jak mi pójdzie. Oczywiście bałam się porażki, ale chęć urzeczywistnienia tego, co od zawsze chodziło mi po głowie, była zdecydowanie silniejsza niż obawa. Co ważne, wiedziałam, że nic nie tracę, bo zawsze mogę wrócić do wyuczonego zawodu. I tak postanowiłam zostać Babką Szmatką.

Jak wyglądały początki Twojej nowej działalności?

Najpierw odeszłam z kancelarii, później przez trzy miesiące uczyłam się do egzaminu zawodowego. Po jego zdaniu wyjechałam na urlop. Wróciłam i ruszyłam z second-handem - założyłam stronę internetową, profil na Instagramie i zaczęłam działać.

Postawiałaś wszystko na jedną kartę. Jak na Twoją decyzję zareagowali najbliżsi?

Mama była na początku bardzo zdziwiona. Później usłyszałam od niej, że jeżeli ma mnie to uszczęśliwić, trzyma kciuki za mój biznes. Wielkim wsparciem był również mój partner. Pamiętam, jak powiedział wtedy: "Słuchaj, jeżeli to nie wypali, po prostu wrócisz do zawodu. Krzesło w kancelarii zawsze będzie na ciebie czekało". Te słowa sprawiły, że łatwiej było mi podjąć tę decyzję.

Strach przestał mieć wielkie oczy?

Nie do końca, bo na początku bardzo bałam się opinii ludzi, szczególnie znajomych z branży. W końcu skończyłam studia z najlepszą średnią na wydziale, otrzymałam nagrodę z tego tytułu, potem w naszej izbie zdałam najlepiej egzamin wstępny na aplikację radcowską, a na koniec egzamin zawodowy z wyróżnieniem, więc byłam dosyć rozpoznawalną osobą z mojego rocznika. Przez to zastanawiałam się, co ludzie powiedzą, czy nie pomyślą, że zwariowałam. Dopiero później uzmysłowiłam sobie, że skoro chcę zrealizować marzenie, to nie mogę przejmować się słowami innych. To przecież moje życie i postanowiłam, że przeżyję je po swojemu.

Poświęciłaś wiele pracy, by osiągnąć swój cel. Zastanawiam się, skąd miałaś środki na pierwsze ubrania?

Do założenia własnego biznesu nie potrzebowałam dużego wkładu własnego. Za pieniądze zarobione w kancelarii kupiłam pierwsze ubrania, ale to nie były jakieś horrendalne kwoty. Zresztą to nie było tak, że w ciągu miesiąca odwiedziłam wszystkie lumpeksy w województwie i "się zatowarowałam", tylko regularnie chodziłam i chodzę "na łowy" w poszukiwaniu perełek, więc te koszty rozkładają się w czasie.

Jakie emocje Ci towarzyszyły przy pierwszych sprzedanych rzeczach?

Pierwszą dostawę zrobiłam na Instagramie - powiedzmy, że to był taki przedstart, zanim ruszył sklep internetowy. Pamiętam, że siedziałam przy komputerze i po prostu trzęsły mi się ręce. Bałam się, czy wybrane przeze mnie ubrania spodobają się, wtedy jeszcze niewielkiemu gronu moich obserwatorów, czy to wszystko zadziała, czy pojawią się zamówienia, czy też będzie to jedna wielka klapa. Na szczęście pojawiły się pierwsze, a potem kolejne. Poczułam jednocześnie radość i ulgę.

Dostawę - co masz na myśli?

Dostawę, czyli wrzucenie nowych produktów, które można kupić. Co czwartek o 20:00 udostępniam od 50 do 70 sztuk nowości w moim sklepie. Obserwatorzy wiedzą, że o tej porze mają największy wybór, co przekłada się na największą sprzedaż.

Wchodząc na stronę Twojego second-handu, od razu rzuca się w oczy, że stawiasz na naturalne materiały.

Od początku moim założeniem było prowadzenie second-handu z jakością premium. Staram się wyszukiwać ubrania wykonane z jedwabiu, kaszmiru, wełny, lnu czy skóry naturalnej. Oczywiście mniej szlachetne materiały też się u mnie zdarzają, ale zdecydowanie rzadziej. W moim sklepie dominują rzeczy marek premium oraz z naturalnym składem. Moim celem jest promowanie włókien zarówno zdrowszych dla skóry, jak i naszej planety. Akryl i poliester to po prostu plastik. Przecież nikt nie założy na siebie worka foliowego na śmieci, więc nie powinno się również wkładać akrylowego swetra czy poliestrowej koszuli. Dla mnie jest to oczywiste, ale niestety wiele osób nie ma jeszcze tej świadomości i nadal kupuje takie rzeczy w sieciówkach. Czy nie lepiej jednak w tej samej cenie nabyć wełniany sweter z drugiej ręki, który rzeczywiście nas ogrzeje lub jedwabną koszulę, która będzie przyjazna dla naszej skóry?

Jesteś już w stanie utrzymywać się ze swojego sklepu?

Od dawna utrzymuję się tylko z prowadzenia sklepu. Już po trzech miesiącach sprzedaż była na tyle duża, że stała się jedynym źródłem mojego dochodu.

Konkurencja na rynku jest olbrzymia, a Tobie udało się wybić. Jaki jest Twój przepis na sukces?

Swojego przepisu na sukces nie zdradzę, bo byłoby to strzałem w kolano (śmiech). Mogę jedynie powiedzieć, że zaangażowałam się w swój biznes na 200%. Poświęciłam mu cały swój czas i serce. Od osób, które mnie obserwują, dostaję informację zwrotną, że lubią mnie oglądać, bo uwielbiają moją energię i widać, że jestem prawdziwa w tym, co robię. Co więcej, znajdują na moim profilu bardzo dużo modowych inspiracji -często pokazuję, jak stylizować ubrania z lumpeksów, by wyglądały modowo. Moim zdaniem jednym z filarów mojego sukcesu są rolki, które udostępniam na Instagramie. Ten format aktualnie najlepiej "się sprzedaje". Jest dynamiczny i ciekawy. Mam wiele obserwatorek, które nie są jeszcze moimi klientkami, ale zaglądają do sklepu właśnie ze względu na rolki.

Szukanie ubrań, wystawianie ich potem na stronę – co jeszcze należy do Twoich obowiązków?

Odpowiem na to pytanie na przykładzie swetra. Najpierw muszę go znaleźć w lumpeksie. Potem go uprać, czasami ogolić lub zszyć, ale staram się kupować rzeczy, które nie wymagają renowacji. Później trzeba go wyprasować, zrobić zdjęcia, zdjąć wymiary, wrzucić produkt na stronę, sprzedać, spakować, zamówić kuriera i wysłać. Wbrew pozorom prowadzenie takiego biznesu jest bardzo pracochłonne, dlatego zazwyczaj rozdzielam obowiązki na poszczególne dni tygodnia. W poniedziałki robię zdjęcia, we wtorki nagrywam rolki, środa to dzień wrzucania produktów na stronę, w czwartki mam dostawę, wyceniam produkty, a w piątki wysyłam paczki. W tzw. międzyczasie piorę, prasuję, czasami wymieniam guziki lub w inny sposób przygotowuję produkty do sprzedaży. No i trzeba jeszcze znaleźć chwilę, by pojechać do lumpeksów – a to również zajmuje sporo czasu.

Udaje Cię zachować równowagę pomiędzy życiem prywatnym a zawodowym?

Powiem szczerze, że nie jest to proste, ale się staram. Przez pierwsze pół roku pracowałam z domu i nie było to dobre ani dla mnie, ani dla mojego związku. Trudno było oddzielić czas pracy od czasu na odpoczynek.  Co więcej, w całym mieszkaniu były ubrania i jeden wielki chaos (śmiech). Kiedy rozwinęłam interes na tyle, że mogłam już finansowo sobie na to pozwolić, wynajęłam pracownię. I to była jedna z najlepszych decyzji. Teraz wiem, kiedy jestem w pracy, a kiedy w domu. Mam też sporo miejsca do przechowywania ubrań, do robienia zdjęć czy nagrywania filmów.

Żałujesz czasami swojej decyzji o porzuceniu prawa?

Wiele osób mnie o to pyta… Szczerze? Absolutnie nie! Gdybym żałowała, po prostu wróciłabym do zawodu. Mam tytuł i togę, która aktualnie godnie wisi w mojej szafie, a w kancelarii, w której pracowałam, zawsze będzie dla mnie miejsce. Wydaje mi się jednak, że praca w pewnym schemacie (a taka jest właśnie praca prawnika) nie jest dla mnie. Zdecydowanie wolę uszczęśliwiać ludzi nowymi, jakościowymi "szmatkami" z drugiej ręki niż rozwiązywać ich problemy. Obecnie kocham to, co robię. W końcu odczuwam satysfakcję z pracy. Nadal bardzo dużo pracuję, ale ktoś kiedyś powiedział, że jak się robi w życiu to, co się kocha, to się nie przepracuje ani jednego dnia. I ja się w pełni z tym utożsamiam.

Masz ciekawą historię do opowiedzenia? Chcesz zostać bohaterką cyklu Siła jest kobietą? Napisz do mnie: dominika.czerniszewska@wbd.com

Jesteśmy serwisem kobiecym i tworzymy dla Was treści związane ze stylem życia. Pamiętamy jednak o sytuacji w Ukrainie. Chcesz pomóc? Sprawdź, co możesz zrobić. Pomoc. Informacje. Porady.

Zobacz także:

podziel się:

Pozostałe wiadomości