Pani Jola oddała nerkę swojemu partnerowi. "Gdybym go nie kochała, to bym tego nie zrobiła"

przeszczep nerki
Jolanta Skiełczynska i Sławomir Woźniak
Jolanta Skiełczyńska została dawcą nerki dla swojego partnera, Sławomira. Operacja odbyła się 21 maja w warszawskim Szpitalu Klinicznym Dzieciątka Jezus. W Polsce to nadal rzadkość. Specjalnie dla dziendobry.tvn.pl para opowiedziała swoją wzruszającą historię.

Oddała nerkę partnerowi

Jolanta Skiełczyńska i Sławomir Woźniak poznali się 8 lat temu. Wtedy jeszcze nie wiedzieli, z jak trudnym losem przyjdzie im się zmierzyć. Po pewnym czasie okazało się, że mężczyzna ma problemy zdrowotne. Od samego początku byli w tym razem.

Jeździli od szpitala do szpitala, szukając pomocy. Okazało się, że chore są nerki i prawdopodobnie będzie potrzebny przeszczep.

- Nerki przeszczepia się u osób, które mają niewydolność nerek, a przyczyn jest wiele. Pan Sławomir miał wrodzoną chorobę, która nazywa się wielotorbielowatość nerek. Tworzą się właśnie torbiele w nerce, które powiększając się, uszkadzają czynność nerki i doprowadzają do niezdolności nerek, czyli do niewydolności i konieczności leczenia dializami czy przeszczepienia. Zwykle pacjenci kilka, kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt lat maja tę chorobę, a z czasem ona doprowadza do takiej właśnie schyłkowej niewydolności i wtedy nie ma już możliwości innego leczenia - wyjaśnił w rozmowie z dziendobry.tvn.pl prof. Roman Danielewicz z WUM.

Diagnoza była przerażająca. Pan Sławomir zaczął się martwić o to, jak będzie wyglądało po niej jego życie. Pani Jola już wtedy zaproponowała swoją pomoc.

- Powiedziałam do niego: "Co Ty się martwisz? W razie czego, to ja Ci oddam swoją nerkę", ale to były takie żarty. Jak zaczęło być na poważnie, zaczęły się dializy, zapytałam: "Słuchaj, a jaką Ty masz grupę krwi"? Na co powiedział, że ma O rh+. Ja mam dokładnie taką samą. No i od tego się zaczęło - wspominała kobieta.

Pan Sławomir rozpoczął leczenie w Szpitalu Klinicznym Dzieciątka Jezus w Warszawie. Koordynatorem była dr. n. o zdr. Aleksandra Tomaszek. Jolanta Skiełczyńska już wtedy była zdecydowana, że odda nerkę, ale nie widziała, od czego zacząć, jak rozpocząć procedurę, która doprowadzi do przeszczepu.

- Powiedziałam do dr Tomaszek, że mam taką samą grupę krwi i że chciałabym oddać nerkę Sławkowi, ale my nie jesteśmy małżeństwem. Od samego początku tej choroby wszędzie z nim jeździłam, wszędzie z nim byłam. Ja jego chorobę znam od podstaw. I od samego początku mówiłam: "Sławek, ja Ci tę swoją nerkę oddam, bo to będzie najszybsza droga, jaka może być". Tym bardziej, że dr Tomaszek poinformowała, że od zdrowego dawcy nerka szybciej się przyjmuje i dłużej działa. To mnie zmobilizowało, ale też to, że gdybym do niego nic nie czuła, to bym na pewno tego nie zrobiła. Pokochałam go i to było wyższe ode mnie już - opowiadała poruszona dawczyni.

Przeszczep nerki. "Chciałam zrobić coś dobrego"

Wśród dawców zazwyczaj pojawia się ogromny strach przed operacją. Pani Jola ufała lekarzom, wiedziała, że będą o nią walczyć, tak samo, jak o jej partnera. - Wiadomo, że człowiek się bał, bo też mam dzieci, nie ukrywam, ale nie myślałam takimi kategoriami, że coś złego może się ze mną stać. Dla mnie najważniejsze było to, żeby jemu się przyjęła - tłumaczyła. Zdecydowanie więcej obaw miały osoby z otoczenia pary. - Mówili mi: "głupia jesteś", "nie bądź niepoważna, to tylko twój przyjaciel, partner, to nie jest mąż, ani rodzina", "masz dzieci, zastanów się, co ty robisz". Nie wiem, czy postąpiłam samolubnie, że to zrobiłam, bo mam dzieci, nie wiem. Doszłam do wniosku, że dzieci są zdrowe, nerki mają zdrowe, to dlaczego ja nie mogę zrobić czegoś dobrego dla człowieka, którego kocham - mówiła.

Na przeszczep potrzebna była też zgoda sądu, bo para nie jest małżeństwem. Dla naszej bohaterki było to trudne doświadczenie, ale sąd po usłyszeniu jej argumentów przychylił się do prośby o pozwolenie na ten zabieg. Takie sprawy są rozstrzygane z niezwykłą starannością, bo chodzi o życie zupełnie zdrowej osoby.

Sławomir Woźniak do ostatniej chwili nie wierzył w to, co się działo. - Byłem bardzo zaskoczony, niesamowicie wzruszony. Myślałem, że to jakieś początki, że może się rozmyśli, że jakiś strach ją ogarnie, że może do tego nie dojdzie. Widziałem jednak, jak ona bardzo się angażuje. Cały czas jestem wzruszony, nawet teraz. Dopiero w to uwierzyłem, co się stało. Mówiono, że jeszcze ma czas, że może się rozmyślić. Wiele osób też mówiło, że może nie powinna tego robić, bo oddanie nerki jest bardzo ryzykowne. Jola się mimo to nie poddawała - zaznaczył w rozmowie z nami poruszony pan Sławek.

Jego partnerka jeszcze na stole operacyjnym usłyszała, że może zrezygnować nawet teraz, że ma do tego prawo. Kobieta nie zamierzała się już cofać. Po zabiegu para spotkała się na OIOM-ie.

- Bardzo się wzruszyłem, nawet nie umiałem jej do końca podziękować, wyrzucić z siebie tych słów, które powinienem powiedzieć. Ja nie pomyślałem, że kobieta, taka jak Jola, będzie potrafiła zrobić dla mnie coś takiego, że cos takiego mnie spotka, że odda mi nerkę. Do końca życia tego nie zapomnę i nie wiem czy do końca życia będę mógł coś takiego wynagrodzić. To jest coś pięknego. Wszyscy, którzy będą to czytać, powinni sobie wziąć do serca, że to jest coś pięknego. Jeśli ktoś ma taką możliwość, niech nie rezygnuje z tego, to jest piękny dar. Jestem tak wzruszony, że nie mogę dojść do siebie. Dała mi drugie życie - mówił łamiącym się głosem pan Sławek.

Dawczyni również apeluję o to, żeby się nie bać. Jak twierdzi, czasami warto zaryzykować i coś komuś podarować. - Może to jest głupie, co teraz powiem, ale mam 46 lat, ile mi jeszcze tego życia zostało? Dlaczego nie mogę oddać kawałka siebie, żeby ktoś był szczęśliwy? Życie nie trwa wiecznie. Teraz jestem u jego mamy, jego siostra mnie odebrała ze szpitala. Są mi tak wdzięczni, że to jest dla mnie piękne w tym momencie - relacjonowała.

Pani Jola po kilku dniach wyszła ze szpitala, jej partner nadal przebywa w szpitalu, gdzie wraca do zdrowia. Oboje są obolali, ale szczęśliwi. Jak po każdej operacji będą musieli przejść rehabilitację. Kiedy wydobrzeją, chcą pojechać na weekend nad morze, żeby odpocząć i ułożyć sobie to, co się wydarzyło. W przyszłości, kiedy pan Sławek nabierze wystarczającej odporności, wyjadą gdzieś dalej, za granicę.

W Polsce przeszczepy rodzinne to nadal rzadkość

Jak mówi profesor Roman Danielewicz, w Polsce nadal jest niewiele takich przeszczepów. Przed pandemią, na 1000 zabiegów zaledwie 5%, czyli około 50 nerek, pochodziło od tak zwanych dawców rodzinnych. W niektórych krajach europejskich ten odsetek sięga do 20, a nawet 50%.

- W Polsce to wciąż nie może się do końca rozwinąć i trochę mało jest takiej aktywności po stronie osób, które włączają osoby z niezdolnością nerek do leczenia hemodializami. Mało jest trochę otwartości i stymulacji, żeby zachęcać rodziny, nie tylko samych biorców, bo to nie tędy droga. Jest to najlepszy sposób leczenia, jeśli chodzi o niewydolność nerek. Znacznie lepszy od przeszczepienia nerki od dawcy zmarłego. Już nie mówiąc o tym, że jakość życia jest nieporównywalnie lepsza po przeszczepieniu niż na dializach. Wyniki po przeszczepieniu nerek, jeśli porównamy od dawców zmarłych i od dawców żywych, są zawsze kilka procent lepsze. Mierzymy to procentem przeżycia biorcy i przeżycia przeszczepu - wyjaśnił prof. Danielewicz w rozmowie z dziendobry.tvn.pl.

- W tej chwili większość ośrodków na świecie i duża część w Polsce, które przeszczepiają nerki od żywego dawcy, wykonują pobranie nerki laparoskopowe. To jest znacznie mniej obciążające dla dawcy. Pozwala na bardzo szybka rehabilitację po operacji i szybki powrót do normalnej aktywności rodzinnej, społecznej, a także zawodowej. Po takich operacjach pobrania nerki laparoskopowo, zwykle w trzeciej lub czwartej dobie pacjent jest wypisywany do domu i dalsza jego rehabilitacja zachodzi w warunkach domowych - dodał lekarz.

Kto może zostać dawcą

Dawcą może być osoba w pełni zdrowa. Do operacji dochodzi tylko wtedy, kiedy lekarze są absolutnie pewni, że przeszczep nie pogorszy jej stanu. Choć ustawa o transplantologii zakłada, że dawca pozostaje pod opieką kliniki przez 10 lat, podjęto decyzję, że może liczyć na opiekę dożywotnio. - Zawsze mają oparcie w naszej poradni nefrologicznej, przez pierwszy rok częściej, a później przynajmniej raz do roku mają wykonywane badania i są pod nadzorem nefrologa - wyjaśnił profesor. - Zawsze, kiedy rozmawiam z parą dawca i biorca, to- patrząc w oczy biorcy - mówię, że w tej parze dla nas ważniejszy jest dawca. To jest ta najzdrowsza część populacji i chcemy, żeby taka osoba żyła szczęśliwie - podsumował prof. Danielewicz.

Pani Jola i pan Sławek za naszym pośrednictwem chcą podziękować całemu zespołowi Szpitala Klinicznego Dzieciątka Jezus za opiekę i wsparcie.

Zobacz wideo: W oczekiwaniu na przeszczep serca

>>> Zobacz także:

Portrety matek. Wychowuje adoptowane córki i biologicznego syna: "Telefon z ośrodka jest jak poród. Tego się nie zapomina"

Jak uwolnić się od toksycznej matki? Psychoterapeuta: "Łatwiej opowiada się o przemocowym ojcu"

Superksiężyc w całkowitym zaćmieniu! Jak wpłynie na znaki zodiaku? Kiedy próbować obserwować?

Autor: Daria Pacańska

podziel się:

Pozostałe wiadomości