"Najtrudniej jest spotkać Lilit. Opowieści chasydzkich kobiet"
Luiza Bebłot, redaktorka serwisu Dzień Dobry TVN: - Książka po raz pierwszy ukazała się na rynku w roku 1999. Od tamtej pory cieszy się niesłabnącym zainteresowaniem - teraz została wydana już po raz czwarty. Skąd Pani zdaniem bierze się zaciekawienie polskich czytelników historią chasydzkich kobiet?
Hanka Grupińska, autorka książki "Najtrudniej jest spotkać Lilit. Opowieści chasydzkich kobiet": - Świat chasydyzmu nie jest polskiemu czytelnikowi tak bardzo obcy, jak mogłoby się nam wydawać. Wynika to w pewnym stopniu ze wspólnoty kulturowej w poprzednich wiekach. Nie zawsze oznacza to symbiozę, ale współistnienie obok siebie to też jest pewnego rodzaju wspólnota. Zdecydowana większość współczesnych dworów chasydzkich w Izraelu czy na świecie wywodzi się geograficznie z terenu dawnej Polski, czyli powiększonej o kresy wschodnie. Nawet jeśli współczesny polski czytelnik i czytelniczka nie mają takiej świadomości i wiedzy, to gdzieś w powietrzu to "fruwa", to zostało. Opowieść o chasydzkiej kobiecie snuta dla przeciętnego Polaka jest zatem w pewnym sensie bliższa niż np. opowieść o religijnej kobiecie irańskiej.
Myślę, że nasze losy i duchy przeszłości są dosyć wymieszane i to jest jedna z przyczyn zainteresowania tym światem. Druga jest pewnie taka, że - choć nie lubię tego słowa - wielu ludzi widzi w żydowskiej religijności egzotykę, a egzotyka jest pociągająca i podnosząca adrenalinę prawie jak kryminał, bo jest czymś obcym, nieznanym, więc ludzie zaglądają przez okna i dziurki od klucza, żeby zobaczyć jak najwięcej.
- Chasydzi nie lubią opowiadać o swoim życiu i bardzo bronią swej intymności. Jak w związku z tym udało się Pani przekonać bohaterki książki do rozmowy?
- Ja chyba niespecjalnie przekonywałam. Rzeczywiście jest to świat zamknięty, ale ja nie przyjechałam, żeby zrobić rozmowę w ciągu 15 minut. Mieszkałam wtedy w Izraelu i poświęciłam temu tematowi 6 lat mojego życia, więc czas pracował na moją korzyść. Zanim wiele z nich mi w jakiś sposób zaufało, siedziało ze mną przy stole i opowiadało swoje historie bardziej lub mniej intymne, spędziłam z nimi dużo czasu, obierając ziemniaki, chodząc po zakupy, bawiąc się z ich dziećmi i rozmawiając o czymś, co jest całkowicie "bezpieczne". Poznawałam je taką metodą łańcuszkową, miałam rekomendację od jednej kobiety do drugiej.
Ale też zdarzało mi się, nawet dość często, że kobiety odmawiały rozmowy. Dostałam na przykład telefon Rajzel od Chawy, dzwonię i słyszę, że ona się musi zapytać męża, czy jej wolno ze mną rozmawiać. I potem słyszałam: "dobrze, mąż się zgodził" albo "nie, mąż się nie zgodził' lub: "zadzwoń za tydzień, bo mąż się musi spytać rebego". A rebe się zgodził albo nie. Dynastie różnią się i hermetyczność kawałka tego świata też jest większa lub mniejsza. Więc chasydzi z dynastii Gur są bardziej otwarci niż chasydzi z dynastii Wyżnic.
Chasydzkie kobiety
- Pani bohaterki mają różny status materialny, jedne są mniej, inne bardziej zamożne. To, co je łączy to fakt, że są postrzegane wyłącznie w odniesieniu do mężczyzn. A ci nawet upominali Panią, że nie ma słowa "chasydki", tylko są to żony, córki czy matki chasydów. Czytając książkę, zastanawiałam się, czy one mają świadomość tego, że funkcjonują tylko jako określnik mężczyzny czy też nabierały jej dopiero w rozmowie z Panią? A może są tego świadome i im to nie przeszkadza?
- W każdym z tych pytań jest kawałek racji. Myślę, że trochę mają, trochę nie mają, a trochę i to nie jest dla nich ważne. Mówiłam o różnym stopniu hermetyczności tego świata i w tej kwestii tutaj też mamy różne postawy kobiet. W książce to bardzo wyraźnie widać. Są kobiety, którym w jakiś sposób ciąży ta mocna zależność od mężczyzny i na miarę swoich możliwości przeciwko niej występują. Są takie, które kompletnie nie mają takiego poczucia i mają do tego prawo - czują się królową domu, żoną, matką i to im absolutnie wystarcza.
To jest też kwestia językowa - jest słowo rodzaju męskiego "chasidim"/chasydzi/, a forma żeńska "chasida" w tym znaczeniu nie istnieje w hebrajskim, chasida znaczy "bocian". Więc gdy rozmawiałam z nimi po hebrajsku i używałam tego słowa, to oni protestowali. Po polsku pozwalam sobie w naturalny sposób mówić "chasydki", a nie żony czy matki chasydów.
- Jeden z rozdziałów książki jest zatytułowany "Skromne, milczące i pracowite". System edukacji sprzyja temu, żeby dziewczyny właśnie takie były. Są tak wychowywane, że nauka czy matura do prowadzenia domu się nie przyda. Jak to się ma do życia w XXI wieku i Internetu, dzięki któremu zdobycie informacji i wiedzy jest zdecydowanie łatwiejsze? To, że są wychowywane do tego, żeby nie wiedzieć - to jedno, ale przecież świat się zmienia. Czy w związku z tym chasydki też się zmieniają?
- To nie chodzi o to, że one będą pod stołem szukały informacji, do których nie mają dostępu, bo Internet i komputer są obecne w ich życiu. Oczywiście, między tymi, które są tak wychowywane znajdują się rebeliantki a nawet nieliczne takie, które wychodzą z tego świata, odrzucają go. Są też takie, które w miarę swoich potrzeb rozciągają granice legalności bycia w społeczności. Jednak zdecydowana większość chasydek podlega temu wychowaniu w domu i w szkole, które czyni z nich właśnie skromne, milczące i pracowite. Taki jest model, wzór od setek lat. One takie chcą być, uważając, że tak właśnie należy, tak mówi Tora, tak mówi halacha, czyli prawo.
- Bohaterki, do których Pani wróciła po latach, nieśmiało, ale przyznają, że coś się zmienia, np. pracują w innych miejscach, nie tylko w przedszkolu, ale i w firmach.
- Ciągle jednak chasydki nie studiują, nie ma wśród nich lekarek czy prawniczek. Granice się przesuwają, ale dość mikroskopijnie w porównaniu z tym, co my byśmy sobie mogli wyobrażać. Kobiety nie zrzucają peruk z głów, nie zakładają krótkich spódnic i zapisują się na Tindera. I myślę, że tak się nie stanie, przede wszystkim dlatego, że one tego nie chcą, to nie jest ich świat. Chasydzi chronią siebie, swoją przestrzeń, zasady, wedle których żyją i to jest zrozumiałe. Tak jak broni się kościół katolicki w Polsce i różne społeczności pod wszystkimi szerokościami geograficznymi, które są jakoś, czymś zagrożone.
- Wysłuchiwała Pani opowieści swoich rozmówczyń nie oceniając ich i nie komentując. Czy nie miała Pani cichej pokusy, żeby którejś z bohaterek zasugerować zmianę? Jak udawało się Pani nie okazywać zdziwienia?
- Myślę, że moje rozumienie świata wcale nie musi być lepsze niż Chawy czy Rajzel. Nigdy nie miałam takiej pokusy, przeciwnie, miałam wręcz mocne przekonanie, że świat, który oglądam, do którego mnie dopuściły, rządzi się swoimi prawami, swoim dobrem i złem, tak samo jak ten, w którym ja żyję. Wcale nie uważam, że mój świat jest lepszy od ich świata. Nasza ocenność z perspektywy człowieka wychowanego w innym języku, innej kulturze jest pomyłką i błędem.
Jestem przekonana, że między chasydkami, z którymi rozmawiałam, było wiele szczęśliwych kobiet. Nic mnie nie upoważnia do stwierdzenia, że w tamtej społeczności kobiet szczęśliwych jest mniej niż w na przykład w polskim społeczeństwie w roku 2021. Myślę, że gdyby zrobić badania socjologiczne i porównać poziom szczęścia tam i tu, to wyniki mogłyby być zaskakujące.
"Książka na dzień dobry"
Czytanie rozwija wyobraźnię, pozwala nam na chwilę zapomnieć o otaczającej rzeczywistości, stać się kimś innym, przenieść w odległe epoki i nieznane regiony. To dla wielu osób ulubiony i najprzyjemniejszy sposób spędzania czasu. Niektórzy nie wyobrażają sobie dnia bez przeczytania choćby kilku stron.
Na rynku wydawniczym codziennie pojawia się mnóstwo nowych książek. Które warto czytać? Po jakie tytuły sięgnąć? Do których lektur z sentymentem wrócić po latach? Na których autorów zwrócić uwagę? Rozmowy z pisarzami - o książkach i nie tylko - pojawiać się będą na stronie Dzień Dobry TVN w każdą sobotę. Autorką cyklu "Książka na dzień dobry" jest Luiza Bebłot.
Świat chasydów w obiektywie Polki. Zobacz wideo:
Zobacz też:
"Książka na dzień dobry". Na czym polega japońska sztuka szczęśliwego życia?
Autor: Luiza Bebłot