Trudności w związku z obcokrajowcem
Aurelia jest miłośniczką Hiszpanii od najmłodszych lat. Życie w Barcelonie było jej marzeniem, które udało się spełnić. Na partnera życiowego wybrała Hiszpana, a mówiąc dokładniej Katalończyka. Taka relacja wymaga wielkiego zaangażowania ze względu na odmienność kulturową i rożne przyzwyczajenia, nie wspominając o odrębnych charakterach, poglądach oraz wychowaniu, które występują w każdej relacji. Nieporozumienia, czy rozbieżność tradycji i obyczajów są na porządku dziennym. „Związek z obcokrajowcem to właściwie jeden, wielki kompromis” – stwierdza na swoim blogu "Aurelia w Barcelonie". Do tego dochodzą problemy, z który borykają się emigranci, czyli brak akceptacji nowej sytuacji, długotrwała aklimatyzacja i rozerwanie między nowym krajem, a ojczyzną.
Jak utrzymać związek międzykulturowy?
Aleksandra Fenikowska, dziendobry.tvn.pl: Jak odmienna mentalność, styl życia, tradycje i język wpływają na Waszą relacje?
Aurelia: Nasza mentalność wbrew pozorom aż tak bardzo się nie różni, bo ja odnajduję się idealnie w hiszpańskich obyczajach. Inna kultura sprawia, że w domu zamiast obchodzić święta według jednej tradycji, łączymy obie. Jest ciekawiej, nie ma miejsca na nudę. Oboje się od siebie uczymy, lubimy poznawać nasze kultury. Wiele rzeczy wzajemnie nas zaskoczyło, ale zawsze do wszystkiego odnosimy się z szacunkiem. Na pewno powoli do siebie dochodziliśmy, dłużej trwał ten proces poznania, akceptacji pewnych rzeczy, ponieważ w grę nie wchodziły jedynie różnice charakterów, a różnice kulturowe, wychowawcze, językowe. Dzisiaj, po tylu latach odmienne pochodzenie nie wpływa aż tak na naszą codzienność, bo doskonale się już znamy. Na początku bywało zabawnie, ze względu na drobne różnice. Potrafimy jeść kolację o innej godzinie, ja w domu chodzę w kapciach, a na śniadanie lubię napić się herbaty, którą Alberto pije jedynie, gdy boli go żołądek.
Czy zauważyła Pani u swojego partnera specyficzne zachowania, wynikające z jego kultury? Były trudne do zaakceptowania?
- Oczywiście, Alberto posiada charakterystyczne cechy dla Hiszpanów. Nie były trudne do zaakceptowania, ponieważ kultura hiszpańska nie była mi całkiem obca, poniekąd wiedziałam, na co się piszę. Jasne, niektórych cech nie znoszę do dzisiaj, jak na przykład wieczny luz i przekładanie wszystkiego na jutro, ale co zrobić, gdy z takiego założenia nie wychodzi jedynie twój facet, a cały naród? Alberto lubi także hiszpańską kuchnię i mimo, że jest otwarty na inne smaki, to do hiszpańskiej kuchni zawsze będzie wracał.
Czy miała Pani kiedyś „barierę językową”, która sprawiała trudności w wyrażaniu swoich uczuć? Czy rozmowa w obcym języku wpłynęła na Waszą relacje?
- Kiedyś zmagałam się z ogromną barierą językową. Krępowałam się, gdy musiałam odezwać się w sklepie. Przeszło mi, kiedy przyjechałam do Barcelony na studia, ponieważ nie miałam innego wyjścia. Trzeba się jakoś komunikować. Na początku relacji mój poziom języka hiszpańskiego był biegły, jednak nie tak zaawansowany jak dzisiaj. Momentami to było uciążliwe, zwłaszcza w sprzeczkach, bo ja zawsze byłam na przegranej pozycji, nie umiejąc obronić się w nerwach. Na szczęście to już stare czasy, dzisiaj język nie stanowi żadnej bariery.
Czy spotkaliście z nietolerancją ze strony rodziny albo przyjaciół, ze względu na Wasze pochodzenie? A może wręcz przeciwnie, ktoś zazdrościł Wam relacji?
- Ze strony bliskich na szczęście nie, jednak zdarzyło mi się usłyszeć głupie komentarze na temat pochodzenia Alberto. Co ciekawe, nigdy podobna sytuacja nie miała miejsca w Hiszpanii. Nikt nigdy nie krytykował tego, że związał się z Polką. Natomiast ja musiała zmierzyć się ze złośliwymi żartami: „Polaków już zabrakło?”. A najgorsze jest to, że takie słowa padały czasami z ust osób, które uważały się za moich znajomych. Nazywali go „lowelasem”, który zaraz mnie zostawi albo „ciapatym” i parę innych. Oczywiście określenia nigdy nie były kierowane bezpośrednio do mnie, co było jeszcze bardziej przykre. Choć był taki jeden kolega, który nie ukrywał swojego zniesmaczenia, bo „Polska dla Polaków”, a ja jakiegoś „brudasa” wybieram. Paru znajomych ze studiów również nie brało naszego związku na poważnie uważając, że to jakiś wakacyjny wymysł i podśmiewając się, że przywiozłam sobie Hiszpana tylko w jednym celu. Pewnie nikt nie pomyślał wtedy, że dla drugiej strony – mnie, żarty takie nie były zabawne. Do dzisiaj zdarza mi się usłyszeć głupie: „Gdzie ten twój Alvaro z telenoweli?”.
Jakie cechy powinna posiadać osoba, która zdecydowała się na wyprowadzkę z ojczystego kraju?
- Myślę, że taka osoba powinna mieć silną psychikę, ponieważ emigracja nie zawsze jest łatwa i niesie za sobą dużo wyrzeczeń. Musisz przygotować się na to, że ciężko będzie wsiąść w samochód i podjechać do mamy, gdy coś będzie nie tak, a święta pewnie nie raz spędzisz na Skype, a nie przy stole z rodziną. Musi to być osoba otwarta na inność, tolerancyjna, chcąca chłonąć wiedzę oraz poznawać inną kulturę i mieszkańców kraju. Nie wyjeżdżamy z ojczyzny po to, aby budować sobie na emigracji swoją małą Polskę. Warto również spędzić trochę czasu w danym miejscu, zanim zdecydujemy się na stały wyjazd, ponieważ urlop absolutnie nie przypomina faktycznego życia, co może okazać się później dużym rozczarowaniem.
Czego nauczył Panią związek z obcokrajowcem?
Przede wszystkim tolerancji. Nauczył mnie tego, że na świecie jest mnóstwo ludzi i każdy z nich może mieć inny przepis na życie. Pokazał mi, że nie ma jednej najprawdziwszej prawdy. Jest ich tyle, ile kultur na świecie. To co wydaje mi się naturalne, dla innej osoby może być szokiem kulturowym, dlatego tak ważne jest, aby wzajemnie się szanować. Nie wyśmiewać, nie szydzić, nie przekonywać, że "a bo w Polsce to...", tylko słuchać i się uczyć. Wyciągać z tej lekcji jak najwięcej.
Zobacz także:
- Inteligencja emocjonalna - czym jest
- Urodził się bez penisa
- Najtrudniejsze kraje do wychowywania dzieci
Autor: Aleksandra Fenikowska
Źródło: aureliawbarcelonie.pl