Ultimatum teściowej
Ewelina i jej ukochany tuż po zaręczynach zaczęli planować ślub i wesele. Wybrali miesiąc, kiedy chcieliby się pobrać i znaleźli kilka sal na swoje przyjęcie. Musieli tylko podjąć decyzję, które miejsce najbardziej spełnia ich oczekiwania i wpisuje się w ich estetykę. Już wtedy pojawiły się pierwsze problemy, ponieważ okazało się, że przyszli nowożeńcy mają "życzliwą doradczynię".
- Moja teściowa chciała od początku uczestniczyć w przygotowaniach do wesela. Najpierw wyrażała tylko swoje zdanie, dawała pomysły i wydawało mi się, że stara się być pomocna. Jednak kiedy przyszło co do tworzenia listy gości, wyboru kwiatów, dekoracji, to zaczęła się wtrącać i narzucać swoje zdanie - mówi Ewelina.
29-latka i jej narzeczony mieli odłożone pieniądze na ślub, jednak szybko się przekonali, że wydatki znacząco przekroczą ich budżet. Problem finansowy skutecznie ochłodził ich zapał do organizacji przyjęcia.
- Po wyliczeniu kosztów całej imprezy uświadomiliśmy sobie, że po prostu nas na to nie stać. Mieliśmy do wyboru - albo zorganizujemy małe, skromne wesele i nie zaprosimy połowy gości, bo nie mamy kasy, albo weźmiemy kredyt, co nie wchodziło w grę - wspomina Ewelina.
Wtedy przyszli nowożeńcy dowiedzieli się, że mają jeszcze trzecie wyjście z tej sytuacji.
- Moja teściowa powiedziała tak: "Ja wam dam te pieniądze, ja wam dołożę albo i zapłacę za to wesele, ale musicie wziąć ślub kościelny". To było ultimatum. Albo będzie tak, jak ona chce, albo nie da nam ani grosza - podkreśla nasza bohaterka. - Ona jest bardzo wierząca i nigdy nie mogła się pogodzić z tym, że jej jedyny syn nie chodzi do kościoła. Jak zaczęłam się spotykać z moim narzeczonym, to rozmawiała ze mną, żebym jakoś wpłynęła na niego i żebyśmy we trójkę od czasu do czasu poszli na mszę, bo ona wtedy będzie szczęśliwa. Tak próbowała grać mi na emocjach. Kiedy się dowiedziała, że ja, choć zostałam wychowana w katolickiej rodzinie, nie mam zbyt wiele wspólnego z religią, duchowością, nagle nasze stosunki się znacząco ochłodziły. Więc jej warunek był prosty: zapłaci nam za fajne wesele, jakiego ona sama w młodości nie miała, ale w zamian musimy mieć nauki przedmałżeńskie, wyspowiadać się, iść do ołtarza i "po bożemu" przyjąć sakrament małżeństwa - dodaje panna młoda.
Dlaczego ulegamy naciskom bliskich osób?
Ewelina i jej narzeczony przystali na tę propozycję i zgodzili się na ślub kościelny, choć wcześniej brali pod uwagę tylko cywilny. 29-latka wyjaśnia, dlaczego się na to zdecydowała.
- Po pierwsze zaoszczędzone pieniądze mogliśmy zainwestować we wkład własny do kredytu na mieszkanie. Po drugie dzięki temu teściowa trochę przystopowała z ingerencją w nasze sprawy. Dla mnie i mojego partnera to nie miało znaczenia, gdzie weźmiemy ślub, po prostu chcieliśmy być już mężem i żoną. A poza tym mogliśmy zrobić wesele takie, jakie nam się marzyło i zaprosić tylu gości, ile chcieliśmy. Mogliśmy wynająć fajny zespół, nie oszczędzać na dekoracjach i nie liczyć każdego grosza w obawie, że nam na coś nie starczy. W dzisiejszych czasach to bolączka wielu nowożeńców. Wiem, że bez pieniędzy teściowej nie byłoby nas stać na taką imprezę. Wiem też, że to nie było właściwe pod takim względem moralnym, bo sami z siebie byśmy się nie pobrali w kościele, a jednak zrobiliśmy to pod presją mamy mojego męża. Mimo wszystko ona była spokojniejsza, my mieliśmy święty spokój i do tego rewelacyjne wesele. Cel uświęca środki - podsumowuje Ewelina.
Psychoterapeutka Zuzanna Butryn na podstawie historii naszej bohaterki wyjaśniła, dlaczego w niektórych sytuacjach jesteśmy w stanie porzucić swoje zdanie i ulec czyjejś presji. - Mogą na to wpływać różne czynniki indywidualne. Warto przyjrzeć się temu na przykład na psychoterapii, jakie mechanizmy zadziałały w takim przypadku. Może u wspomnianej panny młodej potrzeba wzięcia ślubu była większa i silniejsza niż to, żeby się przeciwstawić teściowej. Uległość może wynikać też z tego, że nie potrafimy wyznaczać swoich granic, wolimy się podporządkować komuś, by mieć "spokój". Warto też spojrzeć na zachowanie samej teściowej, które jest toksyczne, bo nie można dawać komuś czegoś, ale pod warunkiem, że coś w zamian zrobi. To jest szantaż finansowy, "dam ci pieniądze, ale ma być po mojemu i powiem ci, na co masz je wydać i w jaki sposób" - powiedziała ekspertka.
- Często rodzice wychodzą z założenia, że dziecko jest niejako ich "przedłużeniem". Ale tak nie jest. Dziecko jest odrębną jednostką i warto szanować decyzje, które podejmuje. Właśnie dlatego tak ważne jest, żebyśmy nauczyli się wyznaczać granice. Kiedy jasno określimy, co chcemy, a czego nie chcemy, to unikniemy sytuacji, że ktoś nas do czegoś zmusza. Jeśli ulegamy, to przyjrzymy się, co wpłynęło na naszą decyzję, dlaczego jednak się zgodziliśmy i co możemy zrobić w przyszłości, by jednak tę granicę postawić - podsumowała psychoterapeutka.
Jesteśmy serwisem kobiecym i tworzymy dla Was treści związane ze stylem życia. Pamiętamy jednak o sytuacji w Ukrainie. Chcesz pomóc? Sprawdź, co możesz zrobić. Pomoc. Informacje. Porady.
Zobacz także:
- Druhna podczas wesela wyjawiła sekret panny młodej. "Nie mogła znieść, że nie jest najważniejsza"
- 26-latka planowała ślub z 72-letnim milionerem. W dniu ceremonii uciekła sprzed ołtarza
- Zażartowała podczas ślubu. Urzędnik przerwał ceremonię. "Nie ma przeprosin"
Autor: Justyna Piąsta
Źródło zdjęcia głównego: iStockphoto