Siła jest kobietą: Każda jest inna. Każda wyjątkowa. Każda ma różne cele i marzenia, inną historię do opowiedzenia. Łączy je jedno. Bohaterki tego cyklu udowadniają, że siła jest kobietą.
Victoria Ptashynska od prawie 6 lat mieszka w Polsce, gdzie studiuje na Wydziale Filologicznym Uniwersytetu Łódzkiego. O 22-latce zrobiło się głośno za sprawą listu, który przesłała uczelni prosto z Ukrainy ogarniętej wojną.
- Postanowiłam pomagać, jak mogę. Trudno powiedzieć, czy robię dużo dobrego dla Ukrainy i czy jestem dzielna. Staram się, ale przyznaję, że czasem ogarniają mnie wątpliwości, czy nie mogłabym więcej – brzmi jego fragment.
Zobacz wideo: Wojna w Ukrainie
Wojna w Ukrainie
Wojna? Niemożliwe
Dominika Czerniszewska, dziendobry.tvn.pl: Powróćmy do tragicznego poranka 24 lutego, kiedy inwazja rosyjska zastała Cię w rodzinnej Winnicy.
Victoria Ptashynska: Tego dnia każdy Ukrainiec obudził się przez to, że ktoś mu powiedział: "Zaczęło się". O 5 nad ranem zadzwonił do mnie chłopak z informacją: "Wstawaj, jest wojna. Zbieraj rzeczy". Początkowo - będąc w lekkim półśnie - nie uwierzyłam w jego słowa. Myślałam, że on ze mnie kpi. Byłam poddenerwowana i odparłam, że to nie jest śmieszne. Wiedziałam jednak, że przez ostatnie dwa dni non stop śledził informacje. Gdy emocje opadły, byłam już pewna, że mówi prawdę. Przyjechał do mnie i ze zdumieniem oglądaliśmy wiadomości. Nie rozumieliśmy, co się dzieje.
Później pobiegłam do rodziców, którzy mieszkają za ścianą. Krzyknęłam, że Rosjanie nas zaatakowali. Mama - podobnie jak ja – w pierwszych chwilach nie uwierzyła. Powiedziała: "Nieprawda, to pewnie fake news". Posprzeczałyśmy się trochę i wróciłam do domu. Zaczęłam szykować dokumenty i niezbędne rzeczy. Po 10 minutach zbombardowano Kalinówkę, która położona jest ok. 20 km od Winnicy. Uderzenie było na tyle silne, że włączyły się alarmy w samochodach, które stały na naszych ulicach. Po tym zdarzeniu mama od razu do mnie przybiegła i zapytała o walizkę. Zaczęła się pakować.
Uciekliście?
Nie, ale potem było już tylko gorzej. Nasz dom sąsiaduje z jednostką wojskową. Nie wiedzieliśmy, co mamy robić. Zostać? Uciekać, ale gdzie? Siedzieliśmy z naszykowanymi rzeczami i zastanawialiśmy się, co dalej. Rodzice postanowili, że zostają, a chłopak poprosił, żebym wyjechała na drugi koniec miasta, gdzie nie ma obiektów należących do armii. To był bardzo trudny i straszny dzień. Ukraina była częścią ZSRR. Niektórzy dziadkowie do tej pory nie wierzą w to, że Rosjanie mogli nas zaatakować. 24 lutego do nikogo nie docierała ta informacja. Ktoś nagle przyszedł i powiedział nam, że bankomaty nie działają. Pojawiły się krzyki, że musimy biec do sklepów, by się zaopatrzyć. Ludzie panikowali.
Co było dalej?
Ostatecznie rodzice wysłali mnie do krewnych. Okazało się jednak, że tam też nie byłam bezpieczna. Mieszkanie znajdowało się bowiem niedaleko lotniska, które później zburzyli Rosjanie. W dniu, w którym się to stało, rodzice jechali do mnie w odwiedziny. Usłyszeli huk. Gdy weszli do domu, mamie trzęsły się ręce. Podeszliśmy do okna i zobaczyliśmy słupy czarnego dymu. Wróciłam więc do rodzinnego domu.
W liście, który wystosowałaś do Uniwersytetu Łódzkiego, wspomniałaś o młodszej siostrze. W jakim jest stanie?
To jest 10-letnia siostrzyczka mojego chłopaka, ale traktuję ją jak swoją. Kiedy mieliśmy cztery alarmy w ciągu nocy, to nikt oczywiście nie spał. Byłam podenerwowana, a ona spędzała czas ze mną. Biegała po kuchni i zbierała jakiekolwiek jedzenie dla nas. Wszystko, co znalazła, pakowała do worka. Powiedziała, że jak będziemy schodzili do piwnicy, to z żywnością. Nie mamy schronu, więc każdego dnia zastanawialiśmy się, czy warto schodzić, czy ta piwnica się nie zasypie. Siostra nie płakała, ale za to pytała, jak najlepiej padać, kiedy leci pocisk.
To przerażające, że 10-letnia dziewczynka zadaje pytania o to, jak przeżyć. Rozważałaś powrót do Łodzi?
Tak, ale nie mogę. Prawda jest taka, że jeśli wybucha wojna, a twoi rodzice nie chcą wyjeżdżać, bo tutaj jest całe ich życie, to zostajesz z nimi. Poza tym tata oraz mój chłopak i tak nie mogą opuścić Ukrainy. Zresztą będąc w Polsce, nie wiedząc, co tutaj się dzieje, nie byłabym w stanie normalnie funkcjonować. Nie zniosłabym tego. Czasami dzwonią do mnie wykładowcy i proszą o to, żebym wróciła. Szczególnie po tym, jak sieć obiegły zdjęcia z obwodu kijowskiego.
This women was killed by russian army soldiers in #Bucha, Kyiv region, Ukraine. Photo by @Reuters. pic.twitter.com/986F6gxdee
— Matviienko Svitlana (@SMatviienko) April 3, 2022
Życie w cieniu wojny
Rozumiem, że starasz się studiować zdalnie?
Przez pierwsze dni wojny nie byłam w stanie nic robić, ale po tygodniu zaczęłam już normalnie studiować. Bardzo się cieszę, że mam taką możliwość. Mogę odpocząć od rzeczywistości i skupić się na czymś innym. Zaliczyłam już połowę testów i napisałam dwa rozdziały pracy licencjackiej. Ponadto pracuję jako tłumacz w międzynarodowej organizacji Lekarze bez Granic. W biurze czasem śmieją się ze mnie, że zamiast iść na lunch, łączę się na zajęcia z angielskiego.
Jak nawiązałaś współpracę z organizacją?
Mama miała studio wokalne mieszące się w piwnicy w centrum miasta. Na początku wojny zapytano ją, czy udostępni pomieszczenie Czerwonemu Krzyżowi. Oczywiście się zgodziła. Później jeden z przedstawicieli organizacji poszukiwał osoby, która zna ukraiński i angielski. Mama powiedziała im o mnie. I tak zaczęłam pomagać Czerwonemu Krzyżowi, który następnie polecił mnie Lekarzom bez Granic. Musiałam przejść test, żeby wiedzieli, czy sobie poradzę. Moja koordynatorka-Ukrainka poprosiła, żebym przetłumaczyła jej wypowiedź na angielski, a następnie musiałam przetłumaczyć słowa Francuzki z angielskiego na ukraiński. To było trudniejsze niż niejeden egzamin na uczelni. Byłam z siebie bardzo dumna, że dałam radę.
W liście do uczelni napisałam, że przechodzę prawdziwą szkołę życia. Teraz uważam się za tłumacza medycznego. W 1,5 miesiąca nauczyłam się całej leksyki związanej z medycyną. Zaczęłam jeździć z osobami, które niosą pomoc humanitarną, do różnych miast w obwodzie winnickim. Odwiedzamy różne azyle dla uchodźców. Teraz głównie tym się zajmujemy.
Zatem codziennie jesteś świadkiem dramatycznych historii.
Z jednej strony moja praca bardzo mi się podoba. Jest zgodna z moją specjalizacją na studiach, ale z drugiej - jest bardzo trudna ze względu na to, że tłumaczę ludzkie dramaty. Gdy wracam do domu, przechowuję wszystkie historie w sobie. Mieliśmy zajęcia z pomocy psychologicznej. Tam wpojono nam, że najpierw należy zadbać o siebie, by móc nieść pomoc drugiemu człowiekowi. To jest bardzo potrzebne, lecz niełatwe. Opiekujemy się osobami, które wyjechały z ostrzeliwanych miast. One nie są w stanie normalnie żyć. Współpracujemy z kobietami, które 15 marca ewakuowały się z Mariupola. Dla mnie one są bohaterkami. Zanim przyjechały do nas, mieszkały w schronie przeciwbombowym z dziećmi. Jedna z pań spędziła z 5-letnią córką dwa tygodnie w ukryciu. Dom nad nimi się zawalił. Nie miały jedzenia. Wyjechały z jednym plecakiem. Nie mają nic. Takich historii jest wiele. Koleżanka powiedziała mi, że przed wojną kupiła sobie pianino elektryczne, o którym marzyła całe życie. Tydzień temu zadzwonili do niej, że jej mieszkania już nie ma. Zostało zniszczone włącznie z instrumentem.
Wojna ma konkretne twarze. Jakie historie stoją za Twoimi bliskimi?
Na początku inwazji zadzwoniła do nas ciocia, która mieszka koło Zaporoża. Zaczęła płakać, że nie wie, co robić, bo wszędzie strzelają. Uciekła do nas z rodziną. Pokonanie tej drogi było bardzo trudne, szczególnie dla dzieci. Później spanikowała i wyjechali dalej, do Lwowa.
Zobacz wideo: Ukraińscy wolontariusze
Do Winnicy przyjechało wiele osób, które zmuszone były uciekać przed inwazją.
Bo w moim rodzinnym mieście nie jest źle. Na początku inwazji pojawiały się wiadomości o ostrzeliwaniach. Rosjanie zniszczyli u nas wieżę telewizyjną o 4 nad ranem. Było kilka wybuchów. Bardzo mocne eksplozje. Natomiast główne działania wojenne toczyły się wokół Kijowa, Czernichowa, Mariupola itd. My staraliśmy się otoczyć opieką osoby, które uciekały do nas z różnych części Ukrainy. Teraz Rosjanie skupili się na wschodzie, ale od momentu zniszczenia okrętu wojennego "Moskwa" nasiliły się u nas alarmy przeciwlotnicze. Nikt nie wie, co będzie dalej.
Czeka Was Wielkanoc w cieniu wojny.
Winnica jest miastem osób wierzących. Mamy kościoły, cerkiew ukraińską, różne świątynie. Wierzący potrzebują modlitwy. Nawet podczas II wojny światowej ludzie świętowali. To pozwala im zachować względną normalność, pomaga. Ludzie spotykają się w kręgu najbliższych i rozmawiają.
W Kijowie zostały otwarte kawiarnie, restauracje. Mieszkańcy próbują żyć.
I bardzo dobrze. Natomiast dla uchodźców z ostrzeliwanych miast jest to trudne. Dla nich wyjście do kawiarni jest czymś nierealnym. Nie mogą uwierzyć w to, że życie toczy się dalej. Mają traumy i potrzebują wsparcia. Każdy obawia się przesunięcia frontu. Zastanawiamy się, gdzie w razie czego uciekać. Na razie skupiamy się na tym, co tu i teraz. Jestem każdego dnia w biurze Lekarzy bez Granic. Bardzo się zaangażowałam. Póki będę tutaj potrzebna i będzie taka możliwość, zostaję.
Jesteśmy serwisem kobiecym i tworzymy dla Was treści związane ze stylem życia. Pamiętamy jednak o sytuacji w Ukrainie. Chcesz pomóc? Sprawdź, co możesz zrobić. Pomoc. Informacje. Porady.
Masz ciekawą historię do opowiedzenia? Chcesz zostać bohaterką cyklu Siła jest kobietą? Napisz do mnie: dominika_czerniszewska@discovery.com
Zobacz też:
- Waży 32 kg, ma rurkę tracheotomijną, a mimo to pomaga pacjentom paliatywnym. "Podopieczni mnie zaakceptowali"
- Przetrwała Holocaust, nie przeżyła wojny w Ukrainie. 91-latka zmarła w piwnicy domu w Mariupolu
- Rosjanie rozstrzelali 13-latka. Na czapce chłopca widać dziesiątki dziur po kulach. "To jest piekło"
- 30 lat doświadczenia
- Od 2014 roku z misją w Ukrainie, z biurem pomocowym w Kijowie
- Opiera się na 4 zasadach: humanitaryzmu, bezstronności, neutralności i niezależności
- Regularnie publikuje raporty finansowe ze swoich działań
Autor: Dominika Czerniszewska
Źródło zdjęcia głównego: Archiwum prywatne/Instagram.com