Polka, która przeprowadziła się do Marrakeszu. "Musiałam jeszcze raz nauczyć się żyć"

Maroko
Katarzyna Ławrynowicz
Jamila w Polsce jest Kasią. Przeprowadziła się do Maroka, bo już jako mała dziewczynka interesowała się kulturą państw Afryki i Ameryki Południowej. W rozmowie z dziendobry.tvn.pl zdradziła jak po przyjeździe do Marrakeszu musiała nauczyć się żyć na nowo. Jamila mówi wprost "nigdzie nie ma raju, zawsze musisz liczyć się z tym, że coś zyskasz, a coś stracisz".

Daria Pacańska, dziendobry.tvn.pl: Jak zaczęła się Pani historia z Marokiem?

Katarzyna Ławrynowicz: Pierwszy raz przyleciałam w 2008 roku wraz z mamą na zwykłą tygodniową wycieczkę. Już we wczesnym dzieciństwie miałam w sobie ogromną ciekawość odnośnie innych kultur, tradycji, wierzeń zwłaszcza państw Afryki czy Ameryki Południowej i to ona sprawiła, że nie spędziłam tego czasu przy hotelowym basenie, a od samego początku chciałam dużo więcej. I tak naprawdę ta siedmiodniowa wycieczka do Maroka w konsekwencji ukierunkowała moje życie nadając mu tor. Naturalną konsekwencją tej ciekawości były pierwsze przyjaźnie z Marokańczykami, a w raz z nimi na przykład pierwsze jedzenie rękoma w lokalnych barach i zaglądanie odrobinę głębiej. Wróciłam do Polski z rękoma pełnymi geometrycznych wzorów malowanych henną, głową pełną wrażeń, sercem pełnym fascynacji, ale i duszą pełną rozterek. Wtedy już wiedziałam, że to dopiero początek, a wyjazd, który miał być pierwszym i ostatnim wcale takim nie będzie i życie pomogło mi by to wszystko zostało kontynuowane.

W Polsce jest Pani Kasią, a w Maroku Jamilą, czy przeprowadzka wymagała tej zmiany?

Nie tyle wymagała co pojawiła się naturalnie. Tego imienia używałam już przed wyjazdem do Maroka podczas tańca orientalnego. Dawałam kiedyś pokazy, ale i prowadziłam kursy w swoim rodzinnym mieście, gdy jeszcze w Polsce było to nowością. Później to imię było używane przez marokańskich przyjaciół i tak już zostało.

Przed przeprowadzeniem się do Maroka, podróżowała Pani wielokrotnie w te strony, czy właśnie w trakcie jednej z takich podróży poznała Pani swojego męża?

Tak! Nasza znajomość była tak naprawdę równoległa ze znajomością z moją marokańską koleżanką. Od 2008 przyjeżdżałam regularnie do Marrakeszu i mieszkałam wtedy w domu z rodziną dziewczyny w moim wieku. Zatem niemalże od samego początku zaglądałam do życia od kuchni pomieszkując na zwykłej, lokalnej dzielnicy. W ten sposób stopniowo poznawałam ten świat, a ta rodzina stała się moją przyszywaną. Szybko stałam się jakby ich 4 córką. Spędzałam u nich czasem całe letnie wakacje. Zawsze starałam się im odwdzięczyć za wszystko co dla mnie robili, choć dla nich to nie było nic specjalnego – dla mnie byli kluczowym punktem w tej całej mojej historii. A relacja z moim dzisiejszym mężem z biegiem lat nabierała bardziej poważnych kształtów.

Jak wygląda Pani życie w Maroku?

Po pierwsze po prostu sobie żyję - powoli i bez presji. Zajmuję się córką, zaprowadzam, przyprowadzam ze szkoły, gotuję, sprzątam. Chyba moim ulubionym punktem każdego ranka jest kupowanie warzyw, owoców, świeżych ziół, które tutaj wylewają się na ulicach. Życie towarzyskie ma tu także bardzo intensywny wymiar i jest zazwyczaj nieodzowną częścią codzienności. Praktycznie zawsze u mnie w domu są dzieci dwóch sąsiadów, więc w istocie mam więcej niż jedno dziecko. Pracuję także w naszej manufakturze olei i kosmetyków naturalnych handmade. Jestem czasem przy produkcji, a czasem komputerowo mailując z klientami, przygotowując faktury, oferty, katalogi, projektując etykiety, koordynując. Bardzo dużo czytam, piszę, czasem nadal maluję czy ćwiczę jogę. Przed pandemią oprowadzałam Polaków po Marrakeszu opowiadając im o historii, kulturze, tradycjach, wierzeniach i codziennym marokańskim życiu- to była moja wielka pasja.

W takich historiach, jak Pani, często pojawia się pytanie - jak żyje się kobietom w krajach o zupełnie innej kulturze niż nasza - czy są to diametralne różnice?

Czasami tak, a czasami nie . Dużo zależy od konkretnego środowiska i rodziny, a nie zawsze inaczej musi oznaczać od razu źle. Jeśli naprawdę chcemy poznać obcą kulturę trzeba najpierw odinstalować swój program kulturowy, bo nasze definicje są nieaktualne. Nie podlega wątpliwości, że w państwie nadal jest jeszcze dużo do zrobienia jeśli chodzi o kwestie równouprawnienia. W państwach biedniejszych i ze słabszą edukacją proces trwa dłużej. Style życia toczone przez marokańskie kobiety są jednak dziś bardzo różnorodne.

Współczesne mieszkanki Maroka pracują na przeróżnych stanowiskach- policja, urzędy, polityka, szpitale, szkoły, zakładają firmy. Równocześnie są kobiety nieumiejące pisać i czytać.

Jedne pracują bądź bardzo by chciały, a inne nawet pomimo ukończenia studiów nie chcą pracować i wolą zostać w domu. Jedne noszą mini i obcasy , inne obcisłe dżinsy z chustką na głowie, a jeszcze inne zakrywają twarz jak moja teściowa. Marokanki mają naprawdę wiele twarzy, a sposób życia i mentalność tutejszych ludzi wiele odsłon. Trzeba przyznać, że Maroko pod wieloma względami różni się jednak od innych państw muzułmańskich, gdyż w kulturze jego rdzennej ludności Amazigh (Berberzy) kobiety zajmowały wysoką pozycję i tak dziś np. Maroko to jedyne państwo muzułmańskie , w którym funkcje notariusza od spraw związanych z prawem islamskim (adoul) mogą sprawować także kobiety czyli m.in. udzielać ślubów. U nas w Polsce tę funkcje pełnią tylko mężczyźni - księża.

Kiedy byłam w Marrakeszu, pomimo gwaru, krzyku i ogromnej ilości ludzi wszędzie, czułam się pozbawiona presji - czy Pani ma podobne odczucia związane z tym miastem?

Zdecydowanie! To być może specyfika tego kontynentu – w dużych miastach odnajdujemy tętniącą życiem miejską dżunglę, szczególnie w obszarach handlowych, czyli targowiskach, bazarach, centrach. Istna uczta dla zmysłów: bogactwo barw, zapachów, masa produktów, dźwięków, owoce, warzywa, świeże zioła, kadzidła, no i szalony ruch uliczny. Może to sposób na uzyskanie balansu pomiędzy przeważającą prostą, powolną codziennością? Szybkich zakupów i tak tu nie zrobisz, ale za to szybko poczujesz, że ŻYJESZ !

"Slow life", czyli życie bez presji, pościskanych terminów, bez biegu w kołowrotku, odnajdując swój balans, dbając o siebie i innych wokół był dla mnie jednym z głównych powodów, dla których chciałam tu zostać.

Lokalne społeczności są kolektywistyczne , idą przez życie razem. Tworząc wspólnoty dzielą radości i smutki. Duże rodziny, dużo przyjaciół, sąsiadów, dzieci, dużo dotyku, uścisków, posiłków, mnogość, bogactwo wspomnień i uczuć. To taka obfitość życia nie związana do końca z monetą. Z biegiem lat nasiąkasz emocjonalną pełnią nieznającą samotności. Tutaj nadal lokalnie gotuje się codziennie domowe, czasochłonne posiłki , piecze chleb i je przy pełnym stole w gronie rodziny i sąsiadów. Celebrujesz chwilę, a życie nie jest rygorystycznie uporządkowane pod organizer. Większa dawka spontaniczności i luzu.

Mam wrażenie, że Marokańczycy nadal są bardzo tradycyjni i religijni. Niekoniecznie chcą być postępowi.

Jak wszędzie na świecie dużo zależy od sposobu wychowania i konkretnego środowiska, w którym się dorasta. Duża część społeczeństwa na pewno jest tradycyjna, ale jest także sporo Marokańczyków żyjących bardziej wg zachodniego stylu życia. Marrakesz ma to do siebie , że pomimo, że jest dużym miastem jego serce nadal bije w starożytnym rytmie jednak nie wiem jak długo jeszcze to się uchowa w obliczu nasilającej się globalizacji i w dobie internetu.

Jak wyglądała Pani nauka języka arabskiego?

Nauczyłam się języka mieszkając pod jednym dachem z rodziną męża przez pierwszych kilka lat gdyż oni nie znali żadnego innego języka oprócz marokańskiej wersji j. arabskiego bądź dialektu berberyjskiego. Język był absolutnie konieczny by porozumieć się z rodziną, wspólnotą, która mnie otaczała i, z którymi spędzałam na początku całe dnie. Pozwolił mi być tutaj niezależną, toczyć normalne życie, ale także naprawdę zrozumieć i poznać tutejszych ludzi.

Jaka była Pani droga do bycia częścią tamtejszej społeczności? Śledząc Pani Instagram mam wrażenie, że wszyscy traktują Panią jak "swoją".

Pierwsze lata były niesamowicie trudne. Gdy przyjechałam do Maroka na stałe, byłam bardzo młoda, ale zdecydowana i pewna, że idę zgodnie ze swoim potencjałem i tym czego potrzebuję. Wiedziałam, że to będzie duże wyzwanie. Uczyłam się żyć na nowo - nie znałam dobrze obyczajów, realiów, nie znałam dobrze miasta i nie byłam w żadnej kwestii niezależna i samodzielna, bo i Marrakesz dla młodej Europejki żyjącej na dodatek na lokalnej, biednawej dzielnicy ma przygotowane bardzo wysokie zasieki... Musiałam nauczyć się żyć jeszcze raz, ale inaczej, bo w innych realiach i wyposażyć się w nowe umiejętności i wypracować inne reakcje do poszczególnych sytuacji. Dawne przyzwyczajenia, opinie, oczekiwania, uwarunkowania nijak się miały do mojego obecnego życia. Droga, którą wybrałam nigdy nie była prosta i opiewała w nieustanne wychodzenie ze swojej strefy komfortu. To jest dla mnie jednak głęboka podróż do wewnątrz, w stronę samopoznania i rozwoju co stawiam za swój priorytet. Gdy zanurzasz się dogłębnie w inne uwarunkowanie kulturowe nagle zaczynasz widzieć swój program, na którym wyrosłeś w swoim kraju . Obca kultura staje się dla Ciebie zwierciadłem , w którym się przeglądasz. Wkładasz na początek obce buty i nagle czujesz, że Twoje stare miały inny fason, różniły się tu i tam, a gdzieś były podobne.

Pierwsze kilka lat słuchałam tutejszych ludzi, obserwowałam ich życie i żyłam ich życiem. Tak obserwujący stał się obserwowanym. Później przyszedł czas by odnaleźć swój własny głos w tym innym świecie, wyprowadzić się na swoje i stworzyć swoje życie tutaj. Ta historia nie dotyczy właściwie tylko mnie a także gotowości na kompromisy mojego męża czy jego rodziny. Oni też musieli zaakceptować moją odmienność w wielu kwestiach. Pomyślną aklimatyzację nie zawdzięczam tylko sobie, ale także i tutejszej wspólnocie (rodzinie, sąsiadom), która była dla mnie otwarta, wyrozumiała i ciepła. Byli moją bezpieczną przystanią. Zdaje sobie sprawę, że to wcale nie jest standard i mogłam trafić na mniej "przyjaznych" ludzi.

Jak wygląda wychowanie dziecka w dwóch kulturach - polskiej i marokańskiej?

Od samego początku staram się pokazywać córce oba światy. Mówię do niej tylko w języku polskim i dziś jest to dla niej tak samo naturalny język, co dialekt marokański. Jest bardzo związana ze swoimi babciami- zarówno marokańską jak i polską, co było dla mnie ważne. Kiedy miała 6 miesięcy pierwszy raz poleciałyśmy do Polski, a od tego czasu bywa tam dwa razy do roku. Latem zostajemy na 2-3 miesiące. Już zdążyła uczestniczyć w każdym polskim święcie czy imprezach rodzinnych takich jak np. wesele.

Czas dzielimy pomiędzy Polskę i Maroko i dzięki temu dla niej zupełnie naturalne jest to, że ludzie mają różny kolor skóry, różne religie, różny ubiór, różne święta. Różnorodność stanowi o bogactwie człowieka i marzę by kiedyś świat potrafił żyć w pokojowej koegzystencji.

Czy trudno było Pani stworzyć przestrzeń przy jednym stole do spotkań dla obu rodzin?

Nie . Gdy przyjeżdżam z mężem i córką do Polski, bądź gdy moja rodzina przyjedzie do Marrakeszu, wtedy przy jednym stole zasiadamy wszyscy razem – ludzie różnych wyznań czy ateiści. Praktycznie co roku spędzamy Boże Narodzenie w Polsce.

Jakie trudności spotkały Panią w Maroku?

Trudności było wiele po drodze. Chociażby pożegnanie się z lepszym standardem materialnym, wygodą pod wieloma względami jaką miałam w Polsce. Klimat także nie należy do najłatwiejszego i wymaga czasu by organizm się go nauczył. Początkowo bardzo dużo chorowałam. W zimie potrafi być 0° C w nocy, a domy nie mają ogrzewania, często stare, nieszczelne okna. Zaś latem czeka na nas żar plus 50 °C i wychodzenie z domu głównie tylko po zachodzie słońca. Towarzyszyło mi duże zagubienie i uczucie samotności przede wszystkim spowodowane było to nieznajomością języka i połączoną z tym niemożność włączenia się w normalne życie i aktywności. Na lokalnych dzielnicach dialekt marokański to jedyny język dzięki któremu możesz porozumieć się z ludźmi. Nie ma sklepów samoobsługowych tylko małe sklepy obładowane w towar po sufit. Musisz wiedzieć po prostu gdzie jakiego rodzaju asortyment dostaniesz i umieć o niego zapytać, a następnie o cenę. Dopóki nie staniesz się swój i obyty, posiadający na temat wszystkiego wiedzę to będziesz traktowany jak obcy. Tak samo miałam problem z samodzielnym poruszaniem się po mieście – tutaj powszechnie ludzie przemieszczają się taksówkami a taksówkarze będą obwozić cię przez pół miasta i obowiązkowo kasować 5 razy więcej, bo ciągle będziesz dla nich turystą czyli tak samo jak na bazarach, targach, sklepach.

Obecność turystów jak i rezydentów z Zachodu , którzy pomieszkują w drogich obszarach miasta sprawia, że tutaj każdy przyjezdny spostrzegany jest jako bogaty. A ja byłam tym malutkim wyjątkiem, który jednak żył wśród nich, a nie w ‘zachodniej enklawie’. Nasza pensja zwłaszcza w pierwszych latach rozkręcania biznesu (bo budowaliśmy go bez kapitału od zera) była bardzo szczupła więc my nie mogliśmy sobie pozwolić na moje płacenie wszędzie o wiele więcej niż Marokańczycy. Nie wyobrażałam sobie być w domu i wychodzić tylko z mężem więc musiałam przejść tę drogę w całości sama i nauczyć się wszystkiego, radzić sobie w różnych sytuacjach, a i walczyć o swoje tak, jak to robią Marokańczycy. Przyjechałam jako bardzo nieśmiała, niepewna Kasia, ale by zawalczyć o siebie i swoje życie w tych odmiennych warunkach musiałam najpierw posiąść wiedzę odnośnie marokańskiego życia, nauczyć się języka, a potem wypłynąć w to nieznane morze i uczyć się wcielać te umiejętności w życie. Przemiany są nieuchronne i nieodzownie bywają bolesne… Także tak rodziła się Jamila ;)

Jakie dobre sytuacje, na które być może nie byłoby szansy w Polsce, spotkały Panią w Maroku?

Bogactwo i różnorodność jest fascynująca i potrafi być właśnie tym, dzięki czemu posuwamy się na przód. Mam okazje wykorzystywać swoją emigrację nie tylko by poznawać świat od zewnątrz, ale także by patrzeć do środka - w celu odkrywania siebie i swojego ponadkulturowego głosu. Otrzymałam lekcje, po które przyjechałam i których dziś po ponad 10 latach nie zamieniłabym na nic innego. Pokochałam tutejszy prosty sposób życia, a tutejsi ludzie mieli/mają do przekazania mi wiele mądrości. W większości ludzie , którzy mnie otaczają są Amazigh, którzy emigrowali do miasta, a ich mentalność czy styl życia nadal konserwuje pradawny sposób życia. Jestem ogromnie wdzięczna, że mogę doświadczać tego wspólnotowego sposobu życia, gdzie dominuje ‘MY’ a nie ‘JA’ a przeszłość spotyka tutaj teraźniejszość. Nigdzie nie ma raju , zawsze musisz się liczyć z tym, że coś stracisz a coś zyskasz. Ważne byś znał swój priorytet i wiedział czego szukasz.

Zobacz wideo: Podróże w stylu gwiazd - Maroko - 3

>>> Zobacz także:

Jakie firanki do nowoczesnego salonu? O czym pamiętać dobierając firany?

Siła jest kobietą. 30-letnia Polka prowadzi dom dziecka w Kenii. "Często nawet nie wiemy, w którym roku się urodziły"

Maria Kalesnikava - symbol walki o wolną Białoruś - od miesięcy jest w więzieniu. "Pod prysznic może pójść raz w tygodniu"

Autor: Daria Pacańska

podziel się:

Pozostałe wiadomości