Narodziny chorego dziecka
Trzy kobiety, trzy różne historie, trzy tragedie. Śmierć noworodka przychodzi tam, gdzie zwykle pojawiają się zupełnie inne emocje: radość, spełnienie, satysfakcja. Moje bohaterki dzieli nie tylko dystans geograficzny, ale również czasowy. Łączy je zaś strata, poczucie żalu i niezrozumienia.
Jolanta urodziła Kasię w 1987 roku. Wówczas nie określano jeszcze płci płodu. W 8. miesiącu ciąży dowiedziała się, że jej dziecko jest bezczaszkowcem. Wtedy pierwszy raz usłyszała o wadzie letalnej. Pojawiło się wielowodzie – ilość płynu owodniowego wzrosła do 7 litrów. Dowiedziała się, że musi urodzić drogami natury.
– Śmierć dziecka nastąpiła 40 minut po urodzeniu, śmierć mojej córeczki Kasi. - Minęło ponad 30 lat, a Jola wciąż nie potrafi opanować głosu. – Żałuję tylko jednego: że w tamtych czasach, nie zapewniono mi pomocy psychologa, może kogoś że służby zdrowia, kto zachęciłby mnie, żebym jednak pożegnała się z córeczka, przytuliła. Jedyne, co mnie interesowało, oprócz rozpaczy, to, żeby przypadkiem nikt mi jej nie pokazał, bo przecież taka brzydka. Znajomy lekarz powiedział: "to przecież taki potworek" – dodaje.
Chore dzieci
Kobieta do dziś nie może sobie tego wybaczyć.
– Ale to była moja córeczka – podkreśla. – Dlaczego nikt mi nie pomógł, nie przygotował... Teraz 35 lat później ja dalej nie mogę sobie tego darować, że się nie pożegnałam. Tego się nie zapomina. Każde odwiedziny na cmentarzu przywołują wspomnienia i żal, że tak się stało. Uważam też, że my, Polacy, nie lubimy brzydoty i wszystko, co nie spełnia estetycznych norm, jest dyskryminowane – kwituje.
Oddział położniczy po śmierci dziecka
Druga kobieta, do której udało mi się dotrzeć, mogłaby być córką Joli. Iza ma 35 lat i choć obie historie dzieli pokolenie, jej szpitalne doświadczenie jest równie traumatyczne. O dziecko starała się 6 lat. Ciąża utrzymała się do 26. tygodnia.
– Do szpitala trafiłam z objawami stanu przedrzucawkowego – mówi. – Każde badanie, któremu byłam poddawana, to była dla mnie istna tortura. Wiedziałam, że dziecko jest za małe, by przeżyć, więc za wszelką cenę nie chciałam, żeby odbyło się cesarskie cięcie. Ostatecznie zgodę wyraził mój mąż. Mój stan był krytyczny. Nasza córka ważyła 610 gramów. Odeszła po czterech godzinach. Zapytałam się lekarki, czy cierpiała. Odpowiedziała, że bardzo. Swoje dziecko pierwszy raz zobaczyłam w prosektorium. Była taka biała. Zwykle dzieci po urodzeniu są czerwone albo żółte. Ona wyglądała jak wykuta z kamienia.
To nie był koniec koszmaru.
– Trafiłam na oddział poporodowy – kontynuuje opowieść. – Dookoła mnie szczęśliwe mamy i w środku ja. Czarna dziura. Nie płakałam. Wyłam. Ludzie prosili, żeby przenieść mnie na inny oddział. Nie potrafiłam opanować laktacji, a rady położnych, żeby polewać piersi wodą, to był jakiś żart rodem z XIX-wiecznych powieści. Zauważyłam strupek na swojej dłoni i zaczęłam się drapać. To mnie uspokajało. Po kilkudziesięciu minutach wyszarpałam solidną ranę. Lała się krew. Dopiero wtedy znaleziono dla mnie miejsce, w którym przestałam być widowiskiem dla całego szpitala.
Izie nie udało się spełnić marzenia o macierzyństwie. Dwie kolejne ciąże skończyły się poronieniami na wczesnym etapie. Zrezygnowała. Nie myśli o adopcji.
Szczęśliwe historie
Więcej szczęścia miała Gosia. Dziś ma 28 lat i jest szczęśliwą mamą. Wcześniej jednak przeszła przez piekło oczekiwania i niepewności. Pierwszą ciążę straciła w 9. tygodniu. Lekarz powiedział, że mogą starać się dalej. Trzy miesiące później była już w kolejnej.
– Gdy się udało i zobaczyłam dwie kreski byłam bardzo szczęśliwa, ale jednocześnie też pełna strachu i obaw – wspomina. – Do 12. tygodnia ciąży wizyty u lekarza były dwa razy w tygodniu. Pojawiło się podejrzenie, że ciąża przestała się rozwijać, dostałam całkowity nakaz leżenia – wylicza.
Pojawiło się światełko w tunelu.
- Po 12. tygodniu dowiedzieliśmy się, że z dzieciątkiem wszystko dobrze, wyniki badań wzorowe – opowiada. - W 20. tygodniu podejrzewano brak żołądka, gdyż lekarz na dwóch wizytach nie widział jego treści. Wykonaliśmy badania genetyczne, które potwierdziły, że wszystko jest w jak najlepszym porządku i dziecko rozwija się prawidłowo. Całą ciążę się oszczędzałam, dbałam o siebie najlepiej jak tylko potrafiłam. W 31. tygodniu odeszły mi wody, trafiłam do szpitala na podtrzymanie, a po 4 dniach lekarze zdecydowali o nagłym rozwiązaniu ciąży poprzez cesarskie cięcie ze względu na rosnącą infekcję w moim organizmie – wyjaśnia.
Na świat przyszedł chłopiec. Ważył zaledwie 1990 gramów. To nic w porównaniu do tego, ile wytrzymało jego ciało.
– Urodził się z bardzo słabą akcją serca i brakiem oddechu, bardzo niską temperaturą ciała, brakiem odruchu ssania, niskim poziomem cukru i z krwią w czaszce – wylicza Gosia. – Był reanimowany i udało mu się przywrócić funkcje życiowe. 6 tygodni spędziliśmy w szpitalu w Hamburgu i przez ten czas przeszliśmy bardzo ciężką drogę. Z mężem wylaliśmy morze łez, a nasz syn pokazał nam, jakim jest dzielnym i silnym chłopcem. Bardzo dużo przeszedł w swoim krótkim życiu, ale jesteśmy wdzięczni, że jest zdrowy i prawidłowo się rozwija. Jesteśmy szczęśliwi bardziej niż kiedykolwiek, że jest z nami i sobie tak pięknie poradził ze wszystkim. Zostaliśmy otoczeniu największą i najpiękniejszą opieką, za którą będę dziękować do końca życia. Mamy za sobą bardzo trudne doświadczenia i dostaliśmy wielkiego kopa, ale dziś jesteśmy szczęśliwą rodziną – podsumowuje.
Chcesz opowiedzieć swoją historię? Napisz do mnie: adam_barabasz@discovery.com.
Jesteśmy serwisem kobiecym i tworzymy dla Was treści związane ze stylem życia. Pamiętamy jednak o sytuacji w Ukrainie. Chcesz pomóc? Sprawdź, co możesz zrobić. Pomoc. Informacje. Porady.
Zobacz także:
- Eteryczna poetka, która odważnie opisała swoją walkę z rakiem szyjki macicy. Kim naprawdę była Maria Pawlikowska-Jasnorzewska?
- "Siła jest kobietą". Każdego dnia walczy o córkę. "Możemy jedynie ulżyć jej w cierpieniu i kochać z całych sił"
- Zaginione dzieci w Polsce. "To są niezwykle traumatyczne doświadczenia"
Autor: Adam Barabasz
Źródło zdjęcia głównego: Jill Lehmann Photography / Getty Images