"Zaczął nap…. dziecko po całym ciele, żeby się obudziło". Zuzia żyła tylko 6 tygodni

ORIGINAL(1)
Paulina Marsiske, poproszona przez Joannę B. o pomoc, zastała w mieszkaniu jej i Rafała Z. koszmarny widok. Sześciotygodniowa Zuzia leżała nieruchomo, a mężczyzna grał na telefonie. Mimo że dziecko nie wykazywało oznak życia, nie chciał wzywać pogotowia. Reporterzy programu "Uwaga! TVN" postanowili sprawdzić, co doprowadziło do śmierci dziewczynki, która według biegłych doznała rozległych obrażeń.

Uwaga! TVN. Śmierć sześciotygodniowej Zuzi

Matka sześciotygodniowej Zuzi zadzwoniła do sąsiadki, z prośbą o pomoc. - Od Joanny dostałam informację, że dziecko zakrztusiło się mlekiem. Mówiłam jej, żeby dzwoniła na pogotowie, ale odpowiedziała, że po co ma dzwonić, skoro przyjdę ja – opowiada Paulina Marsiske, świadek tragedii. I dodaje: - Jak byłam pod ich blokiem, zadzwoniłam do Rafała, że zaraz będę. Odpowiedział, że już robi kawę.

Widok, jaki zastała kobieta w mieszkaniu był wstrząsający. - Dziecko leżało przy otwartym oknie, a Rafał siedział przy stole i grał w grę na telefonie. Dziecko nie oddychało, nie wydawało żadnych dźwięków. Rączki i nóżki miało już zimne. On w ogóle nie reagował na to dziecko – relacjonuje pani Paulina.

Kobieta przystąpiła do akcji reanimacyjnej. - Rozpoczęłam reanimację i mówiłam, żeby dzwonił na pogotowie. Odpowiedział: "Po co będę dzwonił, jak przyjdzie matka to zadzwoni, albo sama pójdzie". Stwierdziłam, że on ma przejąć akcję reanimacyjną, a ja zadzwonię. Wtedy zaczął nap…. dziecko po całym ciele, żeby się obudziło.

Gdzie w tym czasie przebywała matka Zuzi? - Matka dziecka pojawiła się po 20-25 minutach. Nie wiem, gdzie była przez ten czas. Stała w drzwiach i krzyczała, że mamy ratować Zuzię, bo jeśli nie uratujemy dziecka to będzie moja wina – dodaje Marsiske.

Według świadków matka niemowlęcia wcześniej była w sklepie.

Złotów. Nie żyje sześcioletnia Zuzia

Przybyli na miejsce lekarze stwierdzili zgon dziewczynki. Wezwali policję. Jeszcze tej samej nocy zatrzymano Joannę B. i jej partnera. Przedstawiono im zarzut zabójstwa.

- To straszna, szokująca zbrodnia. Według opinii biegłego, który przeprowadzał sekcję zwłok tej dziewczynki, dziecko zmarło w wyniku działań osób trzecich. Miało obrażenia czaszkowo-mózgowe, krwiaka i złamanie kości potylicznej – mówi Łukasz Wawrzyniak z Prokuratury Okręgowej w Poznaniu. I dodaje: - Rodzice nie przyznali się do popełnienia tego czynu. Mężczyzna twierdzi, że nie dotykał dziecka tego dnia, a matka mówi, że w jej obecności nic złego się dziecku nie stało.

Matka dziewczynki ma 27 lat, jest bezrobotna. Oprócz zamordowanej Zuzi, ma dwójkę kilkuletnich synów, którzy w czasie tragedii byli obecni w mieszkaniu. Kobieta przeprowadziła się do Złotowa kilka tygodni temu, po narodzinach córki. Zamieszkała razem z nowym partnerem, Rafałem Z. Mężczyzna był już wcześniej karany za znęcanie się nad byłą żoną, z którą ma córkę Wiktorię.

- Przez kilka lat znęcał się nade mną, bił. Przychodził do domu pijany, nie pasowało mu, że jest bałagan, przeszkadzało mu wszystko i dostawałam za to. Kiedy złamał mi trzy kości twarzy wiedziałam, że trzeba to zakończyć. Nie nadawał się na męża i ojca – opowiada pani Patrycja.

Aresztowany Rafał Z. co kilka miesięcy zmieniał miejsce zamieszkania. Pracował dorywczo przy wykańczaniu wnętrz.

- Był porywczy. Zażywał narkotyki i zdarzało mu się bić dzieci, szarpać je, krzyczeć na nie. Zwracałem mu nie raz na to uwagę, ale nic sobie z tego nie robił. Amfetaminę zażywał nagminne, robił dwutygodniowe przerwy na półroczne okresy brania. Zwracaliśmy mu w pracy uwagę, żeby przestał, ale twierdził, że wszystko ma pod kontrolą – opowiada pan Darek, kolega z pracy Rafała Z.

Mężczyźnie po tragedii pobrano krew do badań toksykologicznych. Według świadków 28-letni Rafał Z. zachowywał się bardzo dziwnie.

- Sprawiał wrażenie, że jest naćpany. Chodził, kręcił się bez celu. Widziałam po jego oczach, że coś jest nie tak – wspomina Paulina Marsiske.

Matka Rafała Z. mieszka we wsi oddalonej o kilkanaście kilometrów od Złotowa.

- Od ośmiu lat nie utrzymuje z nami żadnego kontaktu. Nawet nie wiedzieliśmy, że ma partnerkę i dziecko. Mogli oddać je nam, próbowalibyśmy wychować go na ludzi, a teraz muszą ponieść konsekwencje. To nieludzkie – przyznaje kobieta.

Nic nie wzbudziło podejrzeń

Według policji, do tej pory, pod adresem zamieszkania Rafała Z. i Joanny B. nie było żadnych interwencji. Być może dlatego, że kobieta wprowadziła się do Rafała Z. niedawno, dopiero po urodzeniu Zuzi. Dziewczynka przyszła na świat w Bydgoszczy. Tamtejszy ośrodek pomocy społecznej zainteresował się losem dziecka i na kilka dni przed śmiercią dziewczynki przekazał prośbę o wgląd w rodzinę pracownikom społecznym w Złotowie. Ci odwiedzili Joannę B. i jej dzieci rano, w dniu tragedii.

- Informacja o śmierci dziecka była szokiem dla wszystkich, a szczególnie dla pracowników, którzy byli w tym domu kilka godzin wcześniej. Ta matka nie sprawiała wrażenia, że panuje tam przemoc. W mieszkaniu był porządek, dzieci się bawiły, oglądały bajki. Nie było przesłanek, żeby to dziecko zabrać z tego domu. To był nasz pierwszy kontakt z tą rodziną – podkreśla Piotr Brewka z Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Złotowie.

Okazuje, że dwa dni przed tragedią Zuzia została wypisana ze szpitala w Złotowie. Spędziła tam aż miesiąc na oddziale dziecięcym.

- Dziecko trafiło do nas zaniedbane, wyziębione, niedożywione – mówi Teresa Marchlewicz–Pachuc ze Szpitala Powiatowego im. Alfreda Sokołowskiego w Złotowie.

Biegły podczas sekcji zwłok potwierdził, że obrażenia Zuzi powstały w wyniku działania osób trzecich. Pozostałe dzieci kobiety decyzją sądu zostały zabezpieczone w pieczy zastępczej. Prokuratura zbada, czy można było zapobiec przestępstwu, czy ktoś powinien zareagować wcześniej.

Cały materiał na stronie programu Uwaga! TVN.

Zobacz także:

Autor: Michalina Kobla

Źródło: Uwaga! TVN

Źródło zdjęcia głównego: Uwaga! TVN

podziel się:

Pozostałe wiadomości

Serowe arcydzieła na talerzu Andrzeja Polana
Materiał promocyjny

Serowe arcydzieła na talerzu Andrzeja Polana