Odwołać ślub to wstyd? Natalia i Sylwia miały odwagę zrezygnować - nam wyjaśniają swoje decyzje, ku przestrodze dla innych kobiet

Para młoda
ASfotografowany/Getty Images
Źródło: iStockphoto
Czasem życie potrafi zaskakiwać i zamiast sakramentalnego "tak" trzeba podjąć decyzję o rozstaniu. "Coś we mnie pękło, nie chciałam tak żyć, pięć miesięcy przed ślubem odwołałam salę, orkiestrę, fotografa, kamerzystę" – wyznała Natalia, która dwukrotnie zerwała zaręczyny. "Przestałam go kochać tak, jak powinno się kochać przyszłego męża" - powiedziała Sylwia, niedoszła panna młoda. Oto historie dwóch kobiet, które na krótko przed planowaną ceremonią odwołały ślub, oddały pierścionek zaręczynowy i postanowiły zacząć wszystko od nowa.

"Przestałam go kochać tak, jak powinno się kochać przyszłego męża"

Organizacja wesela to ogromne przedsięwzięcie logistyczne w które zaangażowanych jest wiele osób. Mało kto potrafi w ostatniej chwili powiedzieć "nie". Zdarza się jednak, że na krótko przed datą ślubu, ktoś decyduje się odwołać uroczystość. Powodów może być oczywiście wiele, od niedojrzałości, aż po zdradę. Życie rzadko bywa jednak tak czarno-białe i na decyzję o rozstaniu często wpływa wiele czynników.

Sylwia zaczęła spotykać się z Adamem jeszcze w liceum. Na początku wszystko wyglądało jak w bajce: - Pierwsza miłość, motylki w brzuchu, pierwszy raz, poznawanie siebie - powiedziała w rozmowie z Martyną Trębacz z dziendobry.tvn.pl.

Związek, jak każdy inny, miał swoje lepsze i gorsze momenty, ale wydawało się, że przetrwał próbę czasu – para była ze sobą osiem lat, kiedy po wielu miesiącach oczekiwania w końcu przyszedł moment na oświadczyny. Jej ukochany wybrał na ten moment wyjątkowe miejsce – Toskanię.

- Szłam przodem i zauważyłam, że Adam jak zwykle się zgubił. Odwróciłam się gotowa na całą litanię, kiedy ujrzałam zawstydzonego chłopaka klęczącego na jednym kolanie z niebieskim pudełkiem w ręce, którego ze stresu nawet nie otworzył. Zapytał, czy mimo jego wszystkich wad jestem gotowa zostać jego żoną i spędzić z nim resztę życia. Oczywiście odpowiedziałam, że tak! Następne pytanie było: "Czy na pewno?" i odpowiedziałam: "nie wiem". Jednak widok najpiękniejszego na świecie pierścionka z wielkim diamentem przesłonił moją dziwną odpowiedź. Wtedy była tylko radość. Czysta, piękna, nie do zapomnienia.

Następnie, jak to najczęściej bywa, Sylwia zajęła się planowaniem wesela. Lista gości, wybór sali i sukienki nie był łatwy, dlatego przyszła panna młoda była całkowicie oddana przygotowaniom do ceremonii.

- Po powrocie do Polski szybko zaczęłam działać, wiedząc, że należy kuć żelazo póki gorące. Moja mama i przyszła teściowa szybko złapały bakcyla i planowanie szło jak po maśle. Z mojej wizji małego wesela dla najbliższych zrobiła się fiesta na trzysta osób i to z poprawinami, bo przecież nie wypada nie zaprosić wszystkich siedmiu córek jakiejś ciotki. Poza tym "płacimy za swoich gości", więc każda ze stron miała swoją ogromną listę. Przyszedł czas na wybieranie sukni ślubnej. Przymierzyłam ich kilkanaście i w żadnej nie czułam "tego czegoś" - wspomina Sylwia.

Mimo że organizacja pochłaniała mnóstwo czasu i wymagała dużego zaangażowania, przyszła panna młoda podświadomie czuła, że w jej związku zaczyna dziać się źle. Im więcej mijało czasu, tym bardziej narzeczeni oddalali się od siebie.

- Czułam, że mimo tych wszystkich pięknych rzeczy dookoła, coś jest nie tak. Kłóciliśmy się bardzo często, chociaż to on krzyczał, miał pretensje, a ja się nie odzywałam, uważając, że mogę powiedzieć za dużo. Seks był od wielkiego dzwona i to nie z mojej inicjatywy. Jego dotyk zaczął mnie drażnić, kiedy podchodził, aby się przytulić, ja zastygałam, jakby przytulał mnie obcy facet. Nie potrafiłam patrzeć na niego nie czując obrzydzenia. Miałam do niego pretensje, że przytył, że nic mu się nie chce, że jest niedobry dla innych, że się wymądrza. Oczywiście zachowałam to dla siebie, nie chcąc go ranić. Chciałam czułości, miłości, rozpieszczania i przede wszystkim szacunku. Miałam to wszystko, ale w innej formie. Czułość, kiedy chciał seksu i z pytaniem czy już starczy, miłość w formie pożądania, rozpieszczanie w formie "masz moją kartę, kup sobie, co tylko chcesz", szacunek - brak . Płacząc pod prysznicem, zastanawiałam się w którym momencie popełniłam błąd. Czemu nie mogę mieć tej bezgranicznej miłości - opowiada Sylwia, która odwołała swój ślub.

W końcu przyszła panna młoda po raz pierwszy od dawna szczerze porozmawiała ze swoim narzeczonym. W ten sposób chciała uratować związek, wiedząc, że wkrótce stanie na ślubnym kobiercu.

- Na święta pokłóciliśmy się pierwszy raz, a może to była pierwsza szczera rozmowa od dawien dawna. Wyrzuciłam z siebie część żalu, powiedziałam w końcu, co mi nie odpowiada, obiecałam rozmawiać, a nie dusić wszystkiego w sobie. On obiecał poprawę, słuchać mnie, pomagać, wspierać, nie być zbyt nachalnym. I przyznam szczerze, że taki właśnie był. Naprawdę się starał, tak, że aż ciężko ująć to słowami. Jednak problem był po mojej stronie. Moje podejście się nie zmieniło. Mogę śmiało powiedzieć, że przestałam go kochać tak, jak powinno się kochać przyszłego męża. Lubiłam go, ale tyle nie wystarczyło, aby uratować związek - zapewnia w rozmowie z dziendobry.tvn.pl.

Narzeczony Sylwii zauważył, że jest coraz gorzej i sam postanowił zapytać wprost, co dalej.

- Widział, jak się duszę, odbijam od ściany. Pewnego dnia zapytał wprost, czy ma się spakować i odejść. Przytaknęłam. Polało się morze łez, ale nie zmieniłam swojej decyzji. Odwołałam ślub, wymarzoną sukienkę schowałam do szafy, pierścionek do pudełka, a siebie zakopałam pod kołdrą. O dziwo mój smutek nie trwał długo, może kilka dni. Nagle z dnia na dzień poczułam wiatr we włosach, odzyskałam spokój, radość i kontrolę nad swoim życiem

Choć mogłoby się wydawać, że w tej historii nie ma happy endu, to dalszy ciąg tej historii może zaskakiwać. W przypadku Sylwii i Adama okazało się, że rozstanie nie było końcem, tylko nowym początkiem. Po zerwanych zaręczynach i odwołanym ślubie, oboje mieli dużo czasu na przemyślenia. Dzięki temu lepiej zrozumieli samych siebie i swoje potrzeby.

- Kiedy trochę ochłonęliśmy, wygarnęliśmy sobie wszystko. Dowiedziałam się o sobie wielu rzeczy, on również. Wiem, że go zraniłam i to bardzo. Kochał mnie tak mocno, a ja odeszłam i na dodatek byłam szczęśliwa. Przez kilka miesięcy uczyłam się siebie na nowo. Nie byłam tak naprawdę sama od 17. roku życia i nie wiedziałam, kim jestem. Okazało się, że może i robię dużo, ale są to rzeczy, które uszczęśliwiają innych – nie mnie. Odkryłam, że należy mówić o swoich lękach, pragnieniach, problemach – nie tylko o radościach. Zawsze myślałam, że inni mają swoje życie i ja muszę sobie radzić ze wszystkim sama. Sekret jest taki, że tak się nie da, dlatego czasem trzeba poprosić o wparcie bliskich. Te kilka miesięcy nauczyło mnie o sobie więcej, niż poprzednie dwadzieścia pięć lat. Adam i ja musieliśmy poznać się na nowo. On wykonał pierwszy krok – zaprosił mnie na spacer. Rozmawialiśmy i chodziliśmy przez całą noc, rozstaliśmy się, kiedy już świtało. Takich rozmów między nami nie było nigdy. Okazało się, że od ostatnich dwóch lat nie rozmawialiśmy szczerze ze sobą i próbowaliśmy na siłę uszczęśliwić drugą połówkę. On myślał, że ja chcę mieć wielki ślub, a ja, że to on tego chce. Z pieniędzy, które były przeznaczone na ślub, kupiliśmy mieszkanie. Ślub po cichu planujemy, ale będzie to piątkowa impreza, z urzędnikiem, w miejscu, gdzie jest sama zieleń i pyszne jedzenie. I co najważniejsze - z ludźmi na których nam zależy - kończy swoją opowieść Sylwia.

"Pewnego wieczoru nie wytrzymałam i postawiłam mu ultimatum"

Natalia, choć była zaręczona dwukrotnie, nie wyszła za mąż. W obu przypadkach to ona podjęła decyzję o rozstaniu i odwołaniu ślubu. Pierwszy narzeczony, Paweł był od niej starszy o siedem lat. Byli parą aż osiem lat, przez długi czas związek wydawał się być niemal idealny. Wszystko zmieniło się, kiedy mężczyzna po siedmiu latach pracy za granicą postanowił wrócić na stałe do Polski.

- Miałam 16 lat, gdy poznałam pierwszego, byłego już narzeczonego. Lata leciały, on cały czas na wyjazdach, krótko mówiąc - związek na odległość. Kiedy przyjeżdżał do domu było idealnie, a przynajmniej tak mogłoby się wydawać. Mieszkaliśmy osobno, więc nie było powodów do jakichkolwiek kłótni. On był uparty, a ja byłam mu podporządkowana. Kiedy on coś zaplanował ja na wszystko przystawałam, bo wiedziałam, że ktoś musi ustąpić. Po półtora roku związku powiedział mi, że będzie budować dom. Zaskoczył mnie tym, bo nie wiedziałam, jakie ma plany wobec mnie. W końcu po 7 latach pracy za granicą zdecydował, że wróci do Polski na stałe.

Po kilku miesiącach od jego powrotu zaczęłam go tak naprawdę poznawać. Był obsesyjnie zazdrosny, chciał, żebym siedziała w domu i nie pracowała. Przeszkadzało mi to, ale czekałam z nadzieją, że coś się zmieni. Na dodatek zauważyłam, że nadużywa alkoholu. Na początku tłumaczyłam to sobie stresem wynikającym z budowy domu, ale kłótnie między nami się nasilały. Znajomi i rodzina mówili mi, że od dawna widzieli toksyczną relację między nami, ale nikt nie chciał się wtrącać. Zrezygnowałam dla niego ze wszystkiego. Przestałam utrzymywać kontakt ze znajomymi, bo on tego nie chciał - opisuje Natalia w rozmowie z Martyną Trębacz z dziendobry.tvn.pl.

Choć Natalia dostrzegała coraz bardziej nasilający się kryzys, kiedy po 8 latach związku Paweł oświadczył się jej – powiedziała "tak".

- W momencie, kiedy już praktycznie wszystko wisiało na włosku i nawet on sam dostrzegł, że już nie jestem taka jak dawniej, oświadczył mi się. Byłam bardzo zaskoczona, bo zrobił ten krok wtedy, kiedy było między nami naprawdę źle. Ale nie potrafiłam mu odmówić. Podświadomie łudziłam się, że tym razem już będzie dobrze. Zaczęły się przygotowania do ślubu, kłótnie o salę, muzykę, każde z nas chciało czegoś innego. Wybudował dom, ponoć z myślą o nas, ale tak naprawdę nie brał pod uwagę tego, czy ja będę chciała tam mieszkać. A ja nawet nie mogłam mu powiedzieć, żeby tego nie robił, że tego nie chcę, bo to nie były nasze wspólne plany. Zawsze wszystko robił po swojemu, a ja miałam się tylko dostosować - wspomina.

Chociaż sytuacja była coraz trudniejsza, a atmosfera z każdym dniem stawała się bardziej napięta, Natalia podtrzymywała swoją decyzję o wyjściu za mąż. Odwołała ślub dopiero w momencie, kiedy zdała sobie sprawę, że sytuacja wymknęła się spod kontroli i jej narzeczony zrobił coś, czego nie potrafiła już mu wybaczyć.

- Pewnego wieczoru obsługiwałam imprezę okolicznościową i pracowałam do późnych godzin nocnych. Paweł stwierdził, że odbierze mnie z pracy, bo nie chciał, żebym wracała sama. Zgodziłam się, wsiadłam do samochodu, a on zaczął się awanturować, miał pretensje jak można tak długo pracować. Chciałam wysiąść, ale zablokował mi drzwi. Kiedy dojechaliśmy do mojego domu była druga w nocy, wszedł ze mną do środka, krzyczał i pchnął mnie na łóżko. W tamtym momencie było dla mnie oczywiste, że to już jest koniec. Wyrzuciłam go z domu, on na drugi dzień pijany dzwonił, przepraszał i znów się awanturował. Coś we mnie pękło, nie chciałam tak żyć i wiedziałam, że muszę odwołać ślub. Poinformowałam o tym najbliższą rodzinę. Wszyscy byli zaskoczeni moją decyzją. Jego rodzice zauważyli, że ma problem z alkoholem i prosili, żebym poszła z nim na terapię. Zgodziłam się, chociaż wiedziałam, że to już koniec. Nigdy nie zapomnę słów psychoterapeutki, która powiedziała: "Uciekaj dziewczyno, póki możesz". On nie wierzył, że go zostawiam. Wmawiał mi, że już zawsze będę sama. Ale ja nie zmieniłam decyzji. Pięć miesięcy przed ślubem odwołałam wszystko: salę, orkiestrę, fotografa, kamerzystę. Po tym wszystkim nie dawał mi jeszcze spokoju przez kilka miesięcy. Pisał, zastraszał, że jeśli nie on to nikt inny nie będzie mógł mnie mieć - wyjaśnia Natalia.

Jak się później okazało kobieta po rozstaniu z Pawłem zakochała się w innym mężczyźnie, Maćku. Nowy związek – przynajmniej na początku – bardzo różnił się od poprzedniego. Tym razem znajomość rozwijała się błyskawicznie, a zaręczyny odbyły się po półtora roku znajomości. Mając jednak za sobą trudne rozstanie, Natalii nie śpieszyło się do ołtarza.

- Zabrał mnie na wakacje na piękną wyspę z widokiem na klify i tam przede mną uklęknął. Zaręczyny były bajkowe, nie wyobrażałam sobie nawet takich. Nie spodziewałam się, że tak szybko to nastąpi. On był pewny, że chce się ze mną ożenić, u mnie nie do końca było to takie proste. Ciągle miałam w głowie, że trzy lata wcześniej odwołałam ślub i dla mnie było to trochę za wcześnie. Oczywiście nie powiedziałam tego na głos, ale to była pierwsza myśl, która przyszła mi do głowy, kiedy się oświadczył - wyjaśnia.

Czas pokazał, że wątpliwości Natalii były jak najbardziej uzasadnione i kolejny związek był łudząco podobny do poprzedniego. Ponownie problemem okazał się alkohol.

- Maciek lubił sobie popijać drinki, na początku co jakiś czas, później codziennie. Zaczęły się przygotowania do ślubu, w tamtym czasie zmieniałam też pracę. Miałam natłok obowiązków - praca, przygotowania do ślubu. Maciek był zawodowym kierowcą, dwa tygodnie w miesiącu był w Polsce i wtedy ja mieszkałam u niego. Kilkukrotnie pojechałam z nim w trasę, widziałam wtedy, że co drugi kierowca pije. Ciągle tłumaczył to stresem, ale kiedy wracał do domu, nadal pił, a wtedy wypominał mi, że nie jest moim pierwszym narzeczonym. O tym, że już kiedyś miałam brać z kimś ślub, powiedziałam mu już na samym początku znajomości. Wtedy mówił, że nie ma z tym problemu, ale później zaczął mi to wypominać - podkreśla Natalia.

Wiedząc, że kolejny narzeczony również ma problem z alkoholem, Natalia zdobyła się na odwagę, żeby przeprowadzić z Maćkiem szczerą rozmowę. Postawiła mu ultimatum: przestaje pić albo to koniec. Nie przyjął tego do wiadomości, zrobił awanturę. Niestety nie mogła porozmawiać z nim o tym na trzeźwo, ponieważ kiedy wracała po pracy do domu on był już pijany. - Dałam sobie dwa-trzy miesiące, żeby sprawdzić, czy weźmie sobie do serca moje słowa. Niestety, wybrał alkohol. Nadszedł dzień, że bez słowa wyjaśnienia odwołałam ślub, oddałam mu pierścionek i powiedziałam, że odchodzę. Był zaskoczony, nie przyjmował tego do wiadomości, ale ja już nie chciałam się tłumaczyć. Po prostu zabrałam swoje rzeczy i wyszłam. Dzwonił do mnie przepraszał, mówił, że ograniczy picie, ale dla mnie to był koniec. Miał trzy miesiące na zmianę, dostał szansę i jej nie wykorzystał - wspomina tamtą sytuację Natalia.

Z perspektywy czasu, Natalia wie, że postąpiła słusznie. - To nie była panika, strach przed małżeństwem. To był strach przed człowiekiem, który miał być moim mężem. A jeśli miałabym się bać własnego męża – to już wolę zrezygnować wcześniej, zachować zdrowy rozsądek. Czas płynie, a ja zastanawiam się, czy kiedykolwiek wezmę ślub, czy może będę się bała, że kolejna historia skończy się podobnie. Chciałabym kiedyś mieć męża, tylko czy znów przed czymś nie ucieknę? Mimo wszystko wierzę, że do trzech razy sztuka - wyjawia.

Zerwanie zaręczyn wiąże się nie tylko z odwołaniem ślubu i wesela. O swojej decyzji trzeba poinformować rodzinę, przyjaciół i znajomych. Tylko nieliczni potrafią zdobyć się na ten gest – odejść, mimo niepewności, jak zareaguje otoczenie. Zwłaszcza, że nie wszyscy otrzymują w takiej sytuacji wsparcie. Niektórych, zamiast zrozumienia, czeka ostracyzm. W końcu w wielu kręgach społecznych wciąż panuje przekonanie, że kobieta "powinna" wyjść za mąż. Dlatego, aby oddać zaręczynowy pierścionek, a wymarzoną suknię schować na dno szafy, potrzeba nie tylko przekonania, że to właściwa decyzja, ale przede wszystkim - odwagi.

Zobacz także:

Kto prowadzi pannę młodą do ołtarza? Niektóre wybory mogą zaskakiwać. "Ważne jest, żeby ten dzień przeżyć po swojemu"

Najgorsze prezenty ślubne: używane sprzęty, religijne obrazy i... puste koperty. "Czujemy się oszukani"

Agnieszka i Wojtek ze "Ślubu od pierwszego wejrzenia" zdradzili płeć dziecka

Zobacz wideo: Drugie życie sukien i gadżetów ślubnych

Autor: Martyna Trębacz

podziel się:

Pozostałe wiadomości