Syndrom wybawiciela – czy pomaganie zawsze jest dobre?
Ludzie o wielkich sercach, skłonni do pomocy i reagujący na cierpienie drugiej osoby cieszą się uznaniem społecznym. Owszem, to piękne i wartościowe zasady. Co jednak jeśli nasza wrażliwość przeradza się w bycie "Matka Teresą", a my, zamiast skupić się na sobie, żyjemy dla innych? W psychologii stan ten nazwano syndromem wybawiciela. Zdaniem specjalistów to nic innego jak nieustanna chęć niesienia pomocy. Przeświadczenie to powoduje, że przyciągamy do siebie ludzi, którzy mają problemy, a my poświęcamy całą swoją energię na ich ratowanie.
Problemy natury psychologicznej
Choć podejście to jest piękne, bywa szkodliwe, przede wszystkim dla nas samych. Dlaczego? Jak się okazuje, stała chęć ratowania świata popycha nas do coraz bardziej ekstremalnych działań.
Syndrom wybawiciela – toksyczne relacje z otoczeniem
Poznajesz nową koleżankę i po pierwszych "babskich" zwierzeniach wasze relacje się zacieśniają. Słyszysz, że nie układa jej się z rodziną, ma chore dziecko, a sama jest nieco pogubiona. Wystarczyła jedna rozmowa, a znajomość wchodzi na etap – cierpiąca i superbohaterka. Podobna sytuacja dotyczy związków. Gdy decydujesz się wchodzić w relacje partnerskie, dziwnym trafem pojawiają się w twoim życiu osoby, którymi trzeba się opiekować. A Tobie to odpowiada. Do czasu.
Osoba, która cierpi na syndrom wybawiciela, podświadomie wyszukuje ludzi i sytuacji, w których może realizować swoją silną potrzebę ratowania innych. Ostatecznie zapomina o sobie i przekłada własne pragnienia i potrzeby ponad innych. Zdaniem psycholog Silvii Congost, "zbawiciel" próbuje dać innym to, czego sam nie potrafił zapewnić sobie. Ostatecznie chodzi tu o poczucie własnej wartości i chęć uznania. To sprawia, że czujemy się dobrze, bo w końcu ktoś nas zauważa i nie potrafi bez nas żyć. W ten sposób uzupełniamy lukę, której brakowało nam w dzieciństwie.
Niestety ten schemat działania powoduje, że relacje stają się współzależne i tym samym toksyczne. Ofiara będzie uzależniona od wybawiciela i tylko w jego obecności będzie czuła się dobrze, zaś wybawca będzie miał poczucie wyższości i siły. Ostatecznie w takich układach żadna ze stron nie będzie czuła się komfortowo, gdyż nie będzie żadnej wzajemności. Jedna osoba będzie dawać, inna tylko czerpać z pomoc.
Syndrom zbawiciela – skąd się bierze i jak się z niego wyleczyć?
Zastanawiacie się, skąd bierze się w nas tak ogromna chęć ratowania całego świata? Otóż prawdopodobnie osoby cierpiące na syndrom wybawiciela to także osoby, które w dzieciństwie nie otrzymały od dorosłych tego, czego najbardziej potrzebowały – bezpieczeństwa, miłości i przywiązania. Już od najmłodszych lat odpowiedzialne była za rzeczy, które powinny spoczywać w rękach dorosłych. Osoby te więc bardzo szybko dorastały i wykształciły w sobie poczucie, że muszą pomagać, by zostać zauważone.
Jak wyplątać się z niekomfortowego układu? Pierwszy krok do sukcesu to świadomość, że cierpimy na opisany powyżej syndrom. Gdy dotrze do nas, że coś jest nie tak, warto udać się do psychologa, by przepracować wszystkie schematy, traumy i braki. Ponadto warto uzmysłowić sobie jeden kluczowy aspekt, każdy dorosły i zdrowy człowiek jest istotą zdolną do radzenia sobie z własnymi problemami. Zatem nie musimy robić tego za nich. Możemy wspierać, rozmawiać i pocieszać, bez konieczności przejmowania na barki cudzych kłopotów. Co więcej, asertywność nie jest niczym złym, nauczymy się więc odmawiać bez poczucia winy.
Jesteśmy serwisem kobiecym i tworzymy dla Was treści związane ze stylem życia. Pamiętamy jednak o sytuacji w Ukrainie. Chcesz pomóc? Sprawdź, co możesz zrobić. Pomoc. Informacje. Porady.
Zobacz także:
- Żyjesz pod jednym dachem z marudą? "To branie odpowiedzialności za jego stan emocjonalny"
- Czego dzieci nie mówią w domu? Notatki psychologów. "Same słowa nie wystarczą"
- Te sygnały świadczą, że jesteś w pułapce toksycznej osoby. Jak je rozpoznać?
Autor: Nastazja Bloch
Źródło: ohme.pl
Źródło zdjęcia głównego: thianchai sitthikongsak/Getty Images