- Bardzo często marki odzieżowe dostosowują rozmiarówkę do swojej grupy docelowej.
- Klienci zwykle negatywnie reagują na konieczność zakupu ubrań w większym rozmiarze, co wynika z dużej wagi przypisywanej do litery lub liczbie na metce.
- Istnieje zjawisko "vanity sizing". Na czym polega?
Różnice w rozmiarach ubrań
Każda sieciówka odzieżowa używa innej rozmiarówki. Marta Pożarlik wyjaśniła, dlaczego tak się dzieje.
- Musimy zdać sobie sprawę, że nie ma ogólnoświatowego jednego rozmiaru. Każda marka definiuje rozmiar po swojemu. Jeżeli mamy brand hiszpański, to wiemy, że on nie będzie dla wysokich dziewczyn. Jeżeli mamy brand niemiecki, to ta rozmiarówka będzie ciut większa. Czasami nawet w obrębie jednego sklepu rozmiar M jest bardzo różnie definiowany - podkreśliła stylistka.
Marki poprzez rozmiary chcą trafiać do odpowiedniej grupy docelowej.
- Jeśli marka chce jako grupę odbiorców mieć wyłącznie młodzież, to kobiety w rozmiarze 40 często nie mieszczą się w nic. A na przykład ja, nosząca rozmiar 36, kupię u nich ubrania, ale w rozmiarze 40. Marka wysyła nam dwa sygnały, po pierwsze, że jest dla młodzieży, a po drugie, że chce, żebyśmy zostali dłużej w sklepie i mierzyli rzeczy. Im dłużej jesteśmy w przymierzalni, tym więcej kupimy. Jest jeszcze jeden podprogrowy przekaz, że zmienił nam się rozmiar, więc musimy zmienić całą garderobę - wyjaśniała nasza gościni.
Zarówno kobiety, jak i mężczyźni, przykładają wielką wagę do litery lub numeru na metce. Jeśli muszą kupić coś w większym rozmiarze niż dotychczas, wpływa to na nich negatywnie.
Czym jest vanity sizing?
Marta Pożarlik przyznała, że z biegiem lat sklepy wprowadzają do oferty większe rozmiary, jednak nie jest to jeszcze tak powszechne.
- Moja modelka Zuza ma rozmiar 44 i te ubrania są w sklepach, tylko słuchajcie, w pojedynczych rozmiarach, w pojedynczych wymiarach. Czyli to nie jest tak, że sklepy reklamują to i mówią, że mają rzeczy plus size dla dziewczyn w rozmiarze 50. Jak mam klientki w większym rozmiarze, to naprawdę trzeba dobrze poszukać, żeby te rzeczy znaleźć - stwierdziła stylistka.
Czy sklepy specjalnie zaniżają rozmiarówkę, by klienci myśleli, że są szczuplejsi?
- To zjawisko, które nazywa się vanity sizing. Polega na tym, że rozmiary są zaniżane. Czyli normalnie noszę powiedzmy 40, ale w jakiejś tam marce mieszczę się w 36. A ponieważ uważamy, że szczupłe jest zawsze fajniejsze, lepsze i robi nam lepiej na głowę, to będziemy czuły się lepiej w sklepie. Oczywiście ostatecznie to zupełnie nie ma sensu i przynosi wyłącznie negatywne konsekwencje. Jeżeli próbujemy kupić cokolwiek online, to musimy zamówić parę rozmiarów. Potem te zwroty albo wracają z powrotem do sklepu, albo wracają na wysypisko. Jeżeli próbujemy kupić coś z drugiej ręki, to jest absolutnie rosyjska ruletka i może trafimy swój rozmiar, a może nie trafimy - mówiła Ola Kisiel, która uczy samoakceptacji. Jej zdaniem nieważny jest rozmiar, ale to, by ubranie pasowało do sylwetki.
Całą rozmowę znajdziesz w materiale wideo.
Nie oglądałeś Dzień Dobry TVN na antenie? Wszystkie odcinki znajdziesz na Player.pl.
Zobacz także:
- Moda z przymrużeniem oka, czyli dowcipne dodatki. "Idźmy za tym, co nam w duszy gra"
- Jakie buty będą królowały latem 2025 r.? Stylistka nie ma wątpliwości. "Świadczą o znajomości trendów"
- Szpilki bez bólu? Te triki zmienią twoje życie
Autor: Justyna Piąsta
Źródło zdjęcia głównego: Prostock-Studio/Getty Images