W świetnej formie
Pani Janka może pochwalić się doskonałą kondycją fizyczną. Jeździ na rowerze, uczestniczyła w wielu górskich wyprawach.
Trzy lata temu, za namową kolegi, pani Janka rozpoczęła przygodę z morsowaniem. Raz do roku, jej klub morsa zdobywa zimą szczyt w krótkich spodenkach. W tym roku, z powodu pandemii klub nie organizował wyprawy. Mimo to pani Janka z grupą znajomych postanowiła zdobyć Babią Górę.
- Wyprawę zaczęliśmy o 10.30. Nie było silnego wiatru, a temperatura wynosiła mniej więcej -5 stopni. Według prognoz, które sprawdziliśmy, wysokie mrozy miały się zacząć dopiero kilka dni później – opowiada kobieta. I dodaje: - Liczyłam się z tym, że może dojść do nagłego załamania pogody.
Po kilku godzinach wędrówki, część grupy się odłączyła.
- W górę szliśmy około 2,5 godziny. Dwie osoby, mniej więcej w połowie drogi, powiedziało, że już jest im zimno. Ubrali się i zawrócili. Ja z kolegą szliśmy dalej do góry, bo czuliśmy się bardzo dobrze. Nie czuliśmy wychłodzenia. Nie mieliśmy poczucia, że nie damy rady. Czuliśmy się na siłach – przekonuje kobieta.
Krytyczny moment wyprawy nastąpił tuż przed szczytem.
- Byliśmy już prawie pod samym szczytem, kiedy pomyliliśmy drogi. W pewnym momencie zauważyliśmy, że zamiast wchodzić, schodzimy. Widoczność nie była najlepsza z powodu dużego wiatru i panującej zamieci – opowiada.
- Kolega powiedział: "Janka są trudne warunki, schodzimy". Zgodziłam się i chciałam się ubrać. Nie mogłam znaleźć podgrzewacza, a moje ubranie było tak zamarznięte, że nie mogło się rozłożyć na mnie po założeniu – dodaje pani Janka.
Hipotermia
Ratownicy twierdzą, że kobieta i jej partner przeoczyli krytyczny moment wychłodzenia, a przy tych warunkach pogodowych hipotermia i odmrożenia wystąpiły błyskawicznie.
- Zaczęłam opadać z sił, oparłam się o ramię kolegi. Za chwilę poprosił kogoś o pomoc i tak szłam, oparta o nich. Potem nie miałam już siły, powiedziałam, że nigdzie nie idę – wspomina pani Janka.
Uczestnicy wyprawy mieli sporo szczęścia, pomogli im napotkani na szlaku turyści.
- Turyści zaczęli mnie przykrywać, ktoś wezwał GOPR. Jak słyszałam, że wzywana jest pomoc, odpłynęłam.
Już po kilkudziesięciu minutach od wezwania, do kobiety dotarli pierwsi ratownicy górscy.
- Widok był dość przerażający. Kobieta była przytomna, ale już nie było logicznego kontaktu. Jej cera była kredowa, widoczne było skrajne wychłodzenie. W najgorszym stanie były ręce, zaciśnięte w półpięści – opowiada Mateusz Świerkosz z Beskidzkiej Grupy GOPR.
Ratownicy sprowadzili kobietę w bezpieczne miejsce. Ponieważ nie mogła iść dalej, czekali na ratowników z noszami, którzy zwieźli ją na dół. Tam czekała karetka pogotowia. Temperatura ciała kobiety wynosiła 25,9 stopni.
- Dla zdrowia i życia tej kobiety decydujące było to, że nie została bez pomocy. Zaopiekowali się nią turyści, którzy udostępnili jej część swojej garderoby. Stan kobiety na pewno byłby gorszy, gdyby była sama – dodaje Tomasz Kozina z GOPR.
Pani Janka poza morsowaniem, nie miała doświadczeń górskich zimą. Przed pierwszym wyjściem miała jedno szkolenie.
- Pojechaliśmy na Śnieżkę. Tam mieliśmy spotkanie o bezpieczeństwie, zasadach. Podkreślano, że to ma być przyjemność i każdy powinien wiedzieć, jakie ma możliwości i w razie potrzeby należy się zatrzymać, ubrać – mówi pani Janka. I dodaje: - Nikt nie mówił, jak wygląda hipotermia, ale podkreślano, że w górach mogą być zmienne warunki, a najważniejsze jest bezpieczeństwo.
- Himalaiści, do których się nie porównuję, też tracą życie w górach i mają odmrożone ręce. Swoje pasje należy realizować, ale mądrze. Trzeba się do tego odpowiednio przygotować, a nieszczęśliwe przypadki i tak się zdarzają – podsumowuje pani Janka.
Cały materiał znajduje się na stronie programu UWAGA! TVN.
>>> Zobacz także:
Agnieszka Radwańska o roli mamy i wychowaniu synka: "Marzę o tym, aby Kubuś miał szybko rodzeństwo"
Dramatyczny apel Mariusza Czajki. Pogrążony w żałobie aktor nie ma za co pochować matki
Autor: Iza Dorf
Źródło: Uwaga! TVN