Tragedia w koszalińskim escape roomie - rodzice zabierają głos
Julia, Karolina, Wiktoria, Małgosia i Amelia chodziły do jednej klasy gimnazjum, ale łączyła je nie tylko szkoła. 15-letnie przyjaciółki spędzały wspólnie niemal każdą wolną chwilę, a tragicznego dnia pretekstem do spotkania były urodziny Julii.
W urodziny miałem być z dziećmi i je pilnować. Niestety, ze swojej poprzedniej firmy dostałem służbowe polecenie, żeby przyjechać. Powiedziałem Julce, że nie mogę być w urodziny
– opowiada Jarosław Pawlak i przyznaje: Do dzisiaj noszę ten ciężar i pewnie będę go nosił do końca życia.
Pierwszy sygnał o pożarze o 17.13 odebrała operatorka numeru alarmowego. Dzwoniły same dziewczynki. Zdążyły powiedzieć, że się pali, a one, uwięzione w środku, czekają na pomoc. Krzyczały, pytały co mają robić, nim połączenie zostało zerwane. Jedna z nich zdążyła zadzwonić do taty.
Powiedziała: "Tata, pożar!" I to były ostatnie słowa córki, które słyszałem
– przywołuje zdruzgotany Adam Pietras, ojciec Wiktorii.
"Widziałem jeden wielki chaos"
Kiedy strażacy ugasili pożar, powiadomili dziennikarzy i przybyłych na miejsce rodziców o śmierci wszystkich znajdujących się w środku dziewczynek. Jako przypuszczalną przyczynę pożaru podali nieszczelność używanej do ogrzewania butli gazowej. To wynik relacji jedynej osoby, która przeżyła pożar – pracownika escape roomu, który zdążył wybiec z płonącego budynku. Z poparzeniami trafił do szpitala.
Po tym, co mogłem zaobserwować na miejscu, patrząc, co tam się dzieje, miałem wrażenie, że panował tam jeden wielki chaos. To moja subiektywna ocena, ale mam do niej prawo
- podkreśla Adam Pietras.
Masowe kontrole escape roomów
Sprawa wywołała w Polsce i innych krajach Europy masowe kontrole escape roomów oraz dyskusję na temat bezpieczeństwa takich placówek. Prokurator i policjanci szybko ustalili, że w koszalińskim escape roomie nie było dróg ewakuacyjnych, a dom powinien być ogrzewany w inny sposób. Już po kilku godzinach zatrzymano pierwszą osobę odpowiedzialną za tragedię. Wydawało się, że śledztwo idzie niezwykle sprawnie, ale rodzice ofiar, którzy na bieżąco obserwowali działania prokuratury, zaczęli mieć wątpliwości. Jak się okazało - nikt prawidłowo nie zabezpieczył innych dowodów, oprócz tych, które mówiły o wybuchu gazu.
Przyszedł taki moment, kiedy okazało się, że nie były zabezpieczone monitoringi, że na wysypisku śmieci, to my rodzice, musieliśmy szukać ważnych dowodów. To był ten moment, kiedy stwierdziliśmy, że nie działa to tak, jak powinno, że nasze zaangażowanie musi być większe
– mówi Anna Barabas, matka Karoliny.
Wraz z upływem czasu, rodzice zmarłych dziewczynek zaczęli zadawać sobie i prowadzącym śledztwo pytania: Czy akcja ratownicza przebiegała prawidłowo? Czy uratowany pracownik obiektu jest ofiarą, czy jednym z odpowiedzialnych za tragedię? Jaka naprawdę była przyczyna pożaru? I najważniejsze: Czy dziewczynki można było ocalić?
Dlaczego nikt nie zapytał tego człowieka [z obsługi escape roomu], gdzie są dzieci, w którym pomieszczeniu, żeby pokazał palcem. To się wydaje tak oczywiste
- ubolewa Artur Barabas, ojciec Karoliny.
Są słowa świadków, którzy mówią, że akcja była kompletnie nieudolna (...) Było mnóstwo możliwości dotarcia do dzieci, bardzo szybko
– wskazuje ojciec Julki.
Tu na pewno popełniono błąd. Na pewno osoba, która była za to odpowiedzialna, albo nie wykazała się doświadczeniem, albo kompetencją. Skupiono się na ugaszeniu ognia
– uważa Artur Barabas.
Reportaż już dziś o 19:55 w Uwaga! TVN.
Kontrola pokojów zagadek ujawniła, że tylko 83 obiekty na 418 są prowadzone zgodnie z przepisami. Wyniki przedstawił Minister Inwestycji i Rozwoju, Jerzy Kwieciński:
Zobacz także:
- Profesor Gut o sytuacji epidemiologicznej. "Mamy już trzecią falę"
- 30 lat wychowywali nie swoje dziecko. W końcu odnaleźli biologicznego syna
- Wsiadł do autobusu z hulajnogą, został skuty na oczach dzieci. Dlaczego policja użyła siły?
Autor: Aleksandra Lewandowska
Reporter: Tomasz Patora
Źródło: Uwaga! TVN