Siła jest kobietą: Każda jest inna. Każda wyjątkowa. Każda ma różne cele i marzenia, inną historię do opowiedzenia. Łączy je jedno. Bohaterki tego cyklu udowadniają, że siła jest kobietą.
Zobacz wideo: Wojna w Ukrainie
Wojna w Ukrainie
"Robię to, co uważam za właściwe"
Dominika Czerniszewska, dziendobry.tvn.pl: Od lat wspiera Pani potrzebujących. Co stało za tą decyzją?
Małgorzata Wojtyniak: Pierwsze prace jako wolontariusz wykonywałam, kiedy to słowo jeszcze nie istniało w polszczyźnie. Pojawiało się jako obce na początku lat 90. Wtedy po raz pierwszy zaangażowałam się w działania wolontaryjne. Z biegiem czasu z różnym nasileniem. Były takie lata, kiedy zajmowałam się wyłącznie pracą zawodową, ale mam w sobie taką gotowość i przestrzeń: jeśli jest potrzeba, to po prostu przystępuję do działań.
Tak było w przypadku pomocy uchodźcom wojennym?
Robię rzeczy, które uważam za słuszne. Tutaj nie było jakiegoś specjalnego zastanawiania się. Po prostu szukałam miejsca, gdzie mogę się zaangażować, żeby pomóc ofiarom wojny. Pojawiały się różne działania. Gdyby zapytała mnie pani o motywacje, to raczej jest to kwestia wyrobionej postawy wobec świata. Czy to byłaby Ukraina, czy inny naród - zaangażowałabym się w pomoc.
Bliscy wspierają Panią w tych działaniach?
To trudne pytanie. W hali, w której działam wolontaryjnie, bardzo się wspieramy w tym, żeby nasi bliscy nie wyrzucili nas z domu. To oczywiście jest troszeczkę przesadzone, ale rzeczywiście, jeśli człowiek się mocno angażuje w jakieś działania, mało kto jest to w stanie robić bez ponoszenia kosztów osobistych. Tu potrzeba bardzo dużej mądrości i jakiegoś konsensu rodzinnego, żeby to się nie odbijało niekorzystnie na nas. W moim przypadku akurat bliscy najgorzej znosili to, że przez te dwa miesiące już czterokrotnie chorowałam. Niestety warunki w dużej hali są takie, że wszyscy wolontariusze po kolei przechodzą choroby. To budziło największy sprzeciw w mojej rodzinie. Natomiast ze względu na mój charakter i tak wszyscy wiedzą, że będę robiła to, co uważam za właściwe.
O jakich chorobach mowa?
Pierwsza fala uchodźców przyjechała bardzo przemarznięta. Bardzo długo stali na granicy. Większość z nich była zainfekowana. Było też bardzo dużo przypadków chorych na COVID-19. Dlatego na początku wielu wolontariuszy zakaziło się koronawirusem lub złapało inne infekcje wirusowe. Następnie mieliśmy fale rotawirusów. Potem inne problemy. Niestety w takiej hali wszyscy w zasadzie powinni cały czas nosić maseczki, co było nie do wyegzekwowania jeszcze wtedy, kiedy przepisy na to zezwalały. W zasadzie sytuacja była nie do opanowania.
Wiele osób alarmowało o tym problemie, jak widać - na próżno. Ilu uchodźców wojennych trafiło do hali podczas pierwszej fali?
Startowaliśmy od kilkuset osób. Kiedy się pojawiłam, był skok z 350 na 700 uchodźców. Teraz jest ich ponad 3 tysiące. Oczywiście, jest rotacja, ale są też osoby, które już bardzo długo przebywają w hali. Pierwsza grupa, która przyjechała, nie wiedziała jeszcze, co ich czeka. Uciekali przerażeni widmem wojny. Z czasem na mapie wyraźnie zaczynało być widać, że są regiony mniej i bardziej zagrożone ostrzałem, inwazją. Dlatego część osób zdecydowała się na powrót do kraju.
Ludzie wojny
Rozmawia Pani z uchodźcami wojennymi, którzy postanowili zostać?
Mamy tak dużo pracy, że staramy się w miarę możliwości rozwiązywać ich bieżące problemy i zaspokajać pilne potrzeby. Nie mamy czasu, który należałoby poświęcić osobie, którą chcemy zapytać o jej historię i sytuację. Zdarzyło mi się parę razy zapytać ukraińskiego gościa, skąd przyjechał i kończyło się to płaczem. W hali są dyżury psychologów i osób biegle władających językiem ukraińskim, które wspierają uchodźców. Sama staram się nie zaczynać rozmów, bo później ofiara wojny zostaje z tym sama. Podam pani przykład. Spotkałam płaczącą kobietę, którą już znałam, więc zapytałam, co się stało. Ona odparła: "Wywiad ze mną przeprowadzano". Dopytywałam: "Dobrze, ale co się stało?", a kobieta: "Zapytano mnie o plany, więc powiedziałam, że chcę do córki". Po tych słowach znów zaczęła płakać. Wywiad się odbył. Dziennikarz uzyskał odpowiedzi, a kobieta została sama ze swoimi emocjami, strachem, tęsknotą.
Zobacz wideo: Razem z Ukrainą
Taka osoba powinna być otoczona opieką... A jak obecnie wygląda sytuacja w hali?
W tej chwili nie mamy już osób, które myślą, że przyjechały na tydzień, dwa tygodnie. Wojna trwa bardzo długo, więc ludzie odczuwają niepewność. Ale już wiedzą, że może to potrwać dłużej, niż się spodziewali. Zmienił się też profil osób przyjeżdżających. Przez ostatnie trzy tygodnie docierali do nas uchodźcy, którzy jakimś cudem wydostali się z rejonów wojennych. To są zupełnie inni uchodźcy niż ci, którzy wyjechali w pierwszych dniach inwazji rosyjskiej.
Zapewne chodzi o osoby z Buczy czy Irpienia, gdzie Rosjanie gwałcili i mordowali cywilów.
Tak, to widać. Dlatego pytanie: "Skąd jesteś?" nie jest stosowne. Lepiej nie zadawać go nowo poznanej osobie, która dopiero, co przyjechała.
W jaki sposób możemy pomóc ukraińskim gościom?
Przede wszystkim trzeba pamiętać, że jesteśmy bardzo potrzebni ukraińskim gościom niezależnie od naszych finansów, poglądów czy sytuacji życiowej. Każdy z nas może coś dla nich zrobić. Nie tylko w halach, bo przecież spotykamy te osoby na co dzień - wystarczy przejść się po ulicach Warszawy, stanąć na przystanku czy posłuchać głosów w sklepie. Można też popatrzeć na drogę, na ilość samochodów, które są na ukraińskich rejestracjach. "Jeżeli nie wiesz, jak się zachować, zachowuj się przyzwoicie!". Bądźmy dla ludzi bardziej życzliwi i cierpliwi. Nawet na drodze, kiedy ktoś jedzie inaczej, niż byśmy się tego spodziewali, można spojrzeć i zastanowić się, że być może ta osoba przyjechała z daleka i zupełnie nie wie, gdzie się znajduje. Te osoby potrzebują naszej otwartości i chęci wsłuchania się w pytanie, które nam zadadzą.
Natomiast potrzeby hal są specyficzne. Są produkty, które nie należą do pakietu usług opłacanych przez rząd, a są niezbędne. Stąd na różnych stronach ośrodków apele o bieżące potrzeby (np. teraz potrzebne są nam pudry lecznicze, dla osób, które siedziały długo w piwnicach i schronach). Tak mogą pomagać ci, których na to stać. Osoby, które nie mogą przeznaczyć pieniędzy, niech zaoferują np. swój czas. Pomogą rozwiązać drobne problemy dnia codziennego, pokażą, jak Polacy radzą sobie z wyzwaniami np. biurokratycznymi. Są grupy mające ogromne możliwości wspierania przez zwykłą uważność i życzliwość wobec obcokrajowców – chociażby nauczyciele w szkołach, pedagogowie, psychologowie, panie w przedszkolu. To jest w zasadzie pierwszy front pomocy. Otwartość na drugiego człowieka i otwarty umysł mogą zdziałać po prostu cuda.
Zdarzają się przypadki, że osoba, która znalazła schronienie pod dachem polskiej rodziny, wraca do hali?
Tak. Chociaż osoby, które mieszkały gdzieś u rodzin, bardzo intensywnie poszukują nowego lokum, ale zdarzają się przypadki powrotów. Na terenie swojej parafii obserwuję grupę, która przyjęła do domu osoby z Ukrainy. Widać, że w tej chwili wielu uchodźców wojennych chce się usamodzielnić. Próbują znaleźć pracę i pokój dla siebie. Są też rodziny, które nie przewidziały wszystkich konsekwencji przyjęcia gości i sami czują, że – dla dobra własnej rodziny – czas zorganizować im nocleg w innym miejscu. Nikt nie chce wysyłać ich do hali, ale trwają intensywne poszukiwania przynajmniej tanich - bo trudno już liczyć na bezpłatne - miejsc noclegowych.
Wolontariat w hali dla uchodźców
Obok noclegu i wsparcia psychologicznego, co mogą otrzymać osoby z Ukrainy? Jakie są działania wolontariuszy?
Trzy razy dziennie otrzymują regularny posiłek. Ale jest też prowadzony przez wolontariuszy punkt, który wydaje drobne przekąski, kawę i herbatę. Na początku działaliśmy 24 godziny na dobę, ale wolontariusze zaczęli chorować, wykruszać się i musieliśmy zrezygnować z działania przez całą noc. Natomiast w ciągu dnia jest taka możliwość. Taki punkt nie tylko na bieżąco musimy zaopatrywać, lecz i udzielać informacji nowym wolontariuszom, którzy chcą pomóc. Pojawiają się też darczyńcy z zagranicy, z którymi czasem trzeba pojechać do supermarketu i pomóc im zrobić zakupy, by mogli wydać pieniądze, które przywieźli na ten cel. Wolontariusze z całej siły tłumaczą, że nie mogą i nie chcą obracać cudzymi pieniędzmi, więc jeśli ktoś chce pomóc, prosimy, by zakupił to, co jest potrzebne.
Wspomniała Pani o roszadzie wolontariuszy.
Osoby, które w marcu bardzo ciężko przechorowały COVID-19, już nie wróciły. Zorientowały się, że konsekwencje zdrowotne mogą być zbyt poważne. Są też wolontariusze, którzy bardzo dużo pomagali, a po infekcji stali się mniej aktywni. Część ot tak się wykruszyła. Oczywiście, wykształciło się też grono osób, które stale pomaga. Przyjeżdżają również zagraniczni goście, którzy chcą pomagać. Do stałych działań wolontariuszy często należy wyszukiwanie im zadań, bo nie każdy mówi po polsku czy ukraińsku. To też nie jest takie łatwe. Wiele osób potrzebuje wprowadzenia, wytłumaczenia. Nawet takie wielkopowierzchniowe miejsca, jak magazyn czy sortownia darów, wymagają obecności koordynatora, który sprawi, że ta praca nie będzie pozbawiona logiki i sensu. Zdarza się bowiem, że ktoś przyjdzie i zacznie robić pracę, którą wcześniej już ktoś wykonał.
Brakuje rąk do pracy, czy wręcz przeciwnie – jest ich za dużo?
Trudno sobie wyobrazić, żeby w hali, na której przebywa kilka tysięcy osób, nie było pracy. Należy pamiętać, że maj wyłączył maturzystów z pomocy. Czerwiec wyłączy studentów, a lipiec i sierpień – wszystkich tych, którzy udadzą się na urlop. Co jakiś czas potrzebni są nowi wolontariusze. Niestety jest to nie do przewidzenia. Zdarzają się wolontariaty pracownicze, czyli np. pewnego dnia firma dostarcza 20 swoich pracowników, których potem przez miesiąc nie ma i później znów się pojawiają. To oczywiście wymagałoby koordynatorów, którzy zorganizowaliby im zadania. Bardzo trudno jest odpowiedzieć na pytanie, czy danego dnia przydam się w hali. Osoby, które są w stanie znaleźć sobie zajęcie, zawsze są potrzebne. To pokazuje, jak różni jesteśmy. Są osoby doskonałe w wykonywaniu powierzonych zadań. Sumienne i wytrwałe, ale zadanie musi im być zlecone i dobrze objaśnione. Taka osoba potrzebuje kierownika, koordynatora lub starszego przewodnika na stanowisku. Natomiast ci, którzy mają w sobie gotowość do podjęcia zadań na innym odcinku, czyli widzą – "tutaj, nie jestem potrzebna, ale tam stoły są niepościerane, zdobędę więc płyn do odkażania i posprzątam" zawsze znajdą sobie pracę. Nie każdy to potrafi, ale zdecydowanie tacy wolontariusze najlepiej też się odnajdują i najrzadziej zniechęcają.
No i wreszcie jest też to, o czym już mówiłyśmy, czyli rozmawianie z uchodźcami. To jest najbardziej potrzebna praca do wykonania. Szczególnie wśród osób, które z jakiegoś powodu już długo przebywają w hali i nie do końca wiemy dlaczego. Nawet mając możliwość przeniesienia się w lepsze miejsce, tego nie robią. Być może łudzą się, że w końcu wrócą do swojego kraju. Być może boją się zmiany miejsca. Być może mają jakieś inne problemy, o których nikt z nas nie wie. Dlatego, jeśli ktoś jest dwujęzyczny i ma w sobie gotowość do rozmawiania z ludźmi, rozwiązywania problemów, to z pewnością się przyda w takich miejscach.
Masz ciekawą historię do opowiedzenia? Chcesz zostać bohaterką cyklu Siła jest kobietą? Napisz do mnie: dominika_czerniszewska@discovery.com
Jesteśmy serwisem kobiecym i tworzymy dla Was treści związane ze stylem życia. Pamiętamy jednak o sytuacji w Ukrainie. Chcesz pomóc? Sprawdź, co możesz zrobić. Pomoc. Informacje. Porady.
Zobacz też:
- Ukraińskie medyczki wspierają szpital w Wodzisławiu Śląskim. "Praca pomaga nie myśleć ciągle o wiadomościach"
- "Przytulała syna, dopóki biło jej serce". 10-letni Ilja przeżył rosyjski ostrzał, ale stracił mamę
- Ukraińskie rodziny zastępcze szukają schronienia w Polsce. "Całe nasze życie zmieściło się do plecaka"
- 30 lat doświadczenia
- Od 2014 roku z misją w Ukrainie, z biurem pomocowym w Kijowie
- Opiera się na 4 zasadach: humanitaryzmu, bezstronności, neutralności i niezależności
- Regularnie publikuje raporty finansowe ze swoich działań
Autor: Dominika Czerniszewska
Źródło zdjęcia głównego: Archiwum prywatne