Mateusz Waligóra wyruszył do Boliwii 18 czerwca 2019 roku. Podróżnikowi towarzyszyła fotografka i filmowiec Alina Kondrat, która miała realizować film dokumentalny o wyprawie. ich celem było przejście pustyni Salar de Uyuni, położonej na wysokości 3653 m n.p.m. Według szacunków miało im to zająć 14 dni.
>>> Zobacz także:
- Mateusz Waligóra przejedzie Salar de Uyuni. Ta pustynia solna jest największym naturalnym lustrem na świecie
- Podróżuje w miejsca, które mogą zniknąć z mapy świata
- Polak pierwszym człowiekiem, który samotnie przeszedł Gobi
Niestety, już na początku marszu po pustyni Waligóra zaczął mieć objawy choroby wysokościowej oraz problemy żołądkowe. Po dwóch dniach, kiedy jego stan się pogorszył postanowili wezwać samochód "ratunkowy", który zabrał ich do pobliskiego szpitala na obrzeżach pustyni w miasteczku Uyuni. Badania wykazały zakażenie salmonellą, dlatego lekarze zdecydowali o pozostawieniu podróżnika w szpitalu.
Po kilku dniach Waligóra i Kondrat postanowili wrócić na pustynię. Rozpoczęli od Incahuasi - skalistej wysepki na środku Salar de Uyuni. Był to punk, do którego udało im się dojść przez pierwsze dni przed hospitalizacją. Niestety pech ich nie opuszczał. Następnego ranka Mateusz Waligóra źle stanął na skale i noga "chrupnęła". Ponownie wezwali transport i ponownie trafili do szpitala z Uyuni. Lekarz stwierdził złamanie kości piętowej i skręcenie stawu skokowego. To oznaczało koniec wyprawy i powrót do Polski.
To tylko pokazuje to, że nawet znana trasa może nas zaskoczyć. Byłem przecież tam osiem razy. To była lekcja pokory. To, że coś do tej pory się udawało, nie znaczy, że będzie udawało się zawsze.
- przyznał Waligóra.
Autor: Redakcja Dzień Dobry Wakacje