Dzień Walki z Nowotworami Krwi. To właśnie wtedy na całym świecie głośno mówi się o problemie zachorowalności na nowotwory krwi. Trzy lata temu Monika Michalik nawet nie wiedziała, że istnieje taki dzień. Teraz jest to również jej święto.
>>> Zobacz także:
Białaczka – sprawdź czy nie weszła Ci w krew
Leczenie raka. Jakie są sposoby leczenia nowotworu?
Jak zachęcić młodych ludzi do rejestrowania się w Bazie DKMS?
W maju 2016 roku zaczęła czuć się źle. Była osłabiona, bolała ją głowa, na ciele pojawiały się liczne siniaki. Początkowo bagatelizowała te wszystkie objawy. Co prawda poprosiła lekarza o skierowanie na szczegółowe badania, ale nie spieszyło jej się do laboratorium. Kiedy w Dniu Matki pojechała z kwiatami do swojej mamy, ta po raz pierwszy w życiu nie ucieszyła się na widok córki. Wymusiła na Monice obietnicę, że następnego dnia zrobi badania krwi i spotka się z lekarzem. Zgodziła się, ale niechętnie. Swoje gorsze samopoczucie zrzucała na przepracowanie. Nazajutrz zjawiła się jednak w laboratorium i już kilka godzin później trafiła do szpitala, gdzie dostała pierwsze transfuzje krwi. Wtedy po raz pierwszy przeraziła się, choć nadal nie dopuszczała myśli, że to może być coś poważnego. Uspokajała najbliższych, że to tylko chwilowy zanik krwi i że za chwilę wróci do domu i pracy. Nie przypuszczała, że najbliższe miesiące spędzi w szpitalu i że będzie walczyć o życie.
Wiadomość, że choruje na nowotwór krwi załamała ją.
Czułam się jakby ktoś związał mi ręce i zamknął w kokonie, z którego nie mogłam się wydostać. Schowałam się całkowicie w sobie. Najtrudniejsze wtedy było dla mnie odebranie telefonu od najbliższych. Chciałam żeby o wszystkim wiedzieli, ale jednocześnie nie chciałam ich martwić. Siliłam się na lekki ton mówiąc, że mnie wyleczą, że muszę to wszystko wziąć na klatę, ale dam radę.
- wspomina Monika.
Przez długi czas słowo „białaczka” nie przechodziło jej przez gardło. O nowotworze krwi wolała mówić „ta choroba”. Trudno było jej też rozmawiać z dwunastoletnią wtedy, córką. Rok wcześniej były na wakacjach na Korfu. Wyspa je zauroczyła.
Podczas wyjazdu córka poprosiła mnie: <<Mamo, proszę cię, zrób wszystko, byśmy za rok tu wrócili>>. Obiecałam bez mrugnięcia okiem. Co mogłoby stanąć nam na przeszkodzie? Już jesienią zarezerwowałam kolejny wyjazd na Korfu. Cieszyliśmy się. Aż tu nagle, na miesiąc przed wylotem, wylądowałam w szpitalu z diagnozą, której się bałam. Nagle się okazało, że nie będzie żadnych wakacji. Może już nigdy.
Lekarze powtarzali Monice, że ma ogromne szczęście i powinna dziękować Bogu, ponieważ ostrą białaczkę promielocytową, na którą zachorowała można całkowicie wyleczyć. I mieli rację.
Podczas leczenia białaczki Monika miała duże wsparcie najbliższej rodziny:
Gdyby nie ich modlitwy i domowe obiady przygotowywane przez moją mamę – byłoby mi o wiele trudniej. Choć i tak uważam, że to oni – najbliżsi cierpieli najwięcej. Ja byłam chora, słaba, leżałam bez sił. A to oni oglądali mnie codziennie, widzieli w jakim jestem stanie i byli wobec tego bezsilni. Mówili, że jestem dzielna, a ja wcale się tak nie czułam. To oni byli dzielni. Nawet nie potrafię sobie wyobrazić co oni wtedy przeżywali. Chyba łatwiej jest być chorym i walczyć o powrót do zdrowia, niż być zdrowym i patrzeć na cierpienie bliskiej osoby.
- powiedziała.
Podczas choroby Monika szukała też pocieszenia w literaturze. Znalazła kilka powieści, ale każda z nich miała złe zakończenia, a ona potrzebowała książki, która da jej pocieszenie i nadzieję, że wyzdrowieje. Dlatego postanowiła, że stworzy własną. Zaczęła pisać, kiedy leczenie przynosiło pierwsze efekty, a ona nabierała sił. Praca nad powieścią stała się dla Moniki ucieczką od rzeczywistości.
Sprzedałam swoją chorobę fikcyjnej postaci i wtedy nagle się okazało, że wyrzucenie z siebie pewnych emocji stało się łatwiejsze.
- przyznała.
Monika chciałaby, aby jej książka dawała nadzieję tym, którzy jej potrzebują i by dzięki niej ludzie uwierzyli, że białaczka nie zawsze jest wyrokiem. Chciałabym też zachęcić zdrowe osoby do honorowego oddawania krwi i rejestrowania się w bazie potencjalnych dawców szpiku.
Ja na szczęście nie potrzebowałam przeszczepienia szpiku, ale gdyby nie krwiodawcy, którzy w sumie pomogli mi 29 razy, nie napisałabym książki i nie byłoby mnie tutaj. Czuję, że przeżyłam w jakimś celu. Jeśli ktoś, dzięki tej książce zdecyduje się oddać krew albo zarejestruje się jako potencjalny dawca szpiku, to tak jakbym spłaciła swój własny dług. Ja miałam szansę na przeżycie i przeżyłam. Inni też powinni mieć taką szansę.
Autor: Redakcja Dzień Dobry TVN