Nic tak nie dzieli, jak wspólne mieszkanie. Każdy, kto musiał kiedykolwiek dzielić przestrzeń z obcą osobą, wie, że nie jest to łatwe zadanie. Żyjąc razem w związku nietrudno o kłótnię, ale trochę łatwiej się pogodzić. Natomiast współlokatorzy są gotowi na wiele, by zamienić spokojną koegzystencję w dziewiąty krąg piekieł.
Wspólne mieszkanie
Powody, aby razem zamieszkać, bywają różne. Studenci decydują się na współdzielenie mieszkań głównie ze względów ekonomicznych. Podobnie jest z raczkującymi w wielkich miastach świeżo upieczonymi absolwentami i przybyszami z mniejszych miejscowości. Zresztą nie ma co ukrywać - wspólne lokum zawsze ma jakieś plusy: jest się do kogo odezwać, gdy zachorujesz współlokator przyniesie zakupy, a gdy potrzebujesz wsparcia, zawsze masz do kogo zwrócić się o pomoc.
- Same plusy i minusy - mówi z przekorą Adrian. - Po kilku latach samotnego wynajmowania kawalerki postanowiłem poszukać czegoś większego. I tak się złożyło, że akurat do mojego miasta wróciła Dominika, która na studiach wyjechała za granicę. Uwielbialiśmy swoje towarzystwo, umówiliśmy się do kina i tak padł pomysł, że może fajnie byłoby razem zamieszkać. Po latach mogę śmiało przyznać, że nie było. Naprawdę chcieliśmy, żeby to wyglądało jak w serialu "Przyjaciele", ale nieco rozminęliśmy się ze scenariuszem - stwierdza ze śmiechem.
Ewelina współdzieliła studenckie mieszkanie. Jak sama dziś wspomina, jego największym atutem była cena.
- Gdy zaczynałam studia, wiedziałam, że muszę znaleźć coś naprawdę taniego - zaczyna. - I tak trafiłam do mieszkania, w którym spędziłam kilka najzabawniejszych, choć niekoniecznie komfortowych lat. Za pokój w M4 płaciłam 500 zł miesięcznie bez dodatkowych kosztów. Największą zaletą tego mieszkania był fakt, że po prostu było, bo wnętrze nadawało się wyłącznie do wyburzenia. Boazerie, meblościanki i żyrandol powieszony w rogu, no i towarzystwo zmieniających się współlokatorów - dodaje.
Z kolei Michałowi na tyle spodobało się mieszkanie wynajmowane podczas studiów, że postanowił w nim zostać, zwłaszcza, że świetnie dogadywał się ze swoją współlokatorką.
- Nie mieliśmy większych spięć - wspomina. - Raz się wkurzyłem, że w odpływie wiecznie zalegają jej włosy, więc wyjąłem je i ułożyłem na jej poduszce. Zrozumiała aluzję, choć ja do dziś nie rozumiem, jak można gubić tyle włosów i nie wyłysieć - żartuje.
Problemy w raju
Wspólne mieszkanie to nie tylko oglądanie seriali, sączenie wina i nieoczekiwane wizyty przyjaciół, których witamy z radością niczym aktorzy w bożonarodzeniowych reklamach kawy. Sprzęty się psują, przecieka kran, trzeba wpuścić kominiarza i nie zawsze chce się sprzątać w wyznaczonym terminie. Życie chłoszcze i jest w tym niesłuchanie sprawiedliwe.
- Początkiem końca była przepalona żarówka w kuchennym żyrandolu - wyznaje Adrian. - Sporo wówczas podróżowałem, a Dominika pracowała w centrum handlowym. Poprosiłem więc, by po drodze kupiła żarówkę. Gdy dwa miesiące później dalej robiłem poranną kawę, niczym Bjork, tańcząc w ciemnościach, stwierdziłem, że mam tego dość. Gdy ją wymieniłem, moja współlokatorka ze oburzeniem stwierdziła, że przecież by to zrobiła. Na moje pytanie, ile dłużej mogliśmy żyć bez światła, odpowiedziała, że powiedziała, że to zrobi, ale nie sprecyzowała kiedy. I tak wraz z kuchenną lampą rozpaliło się piekło. Festiwal gorzkich żali trwał dwa tygodnie. W tym czasie w mijaliśmy się na korytarzu bez słowa - dodaje.
Niech pierwszy rzuci kamieniem, kto, dzieląc z kimś lodówkę, nigdy nie skusił się na cudzy posiłek. W przypadku Eweliny, sięganie po cudzą własność poszło o krok dalej.
- Na początku zauważyłam, że jakoś dziwnie szybko kończą mi się kosmetyki - opowiada. - Miałam jednak wtedy pracę, w której wymagano mocnego makijażu, więc stwierdziłam, że to pewnie dlatego. Natomiast nie potrafiłam zrozumieć, jakim cudem znikają moje rajstopy - z kosza na pranie, z szuflady. Byłam pewna, że miałam więcej par, ale uznałam, że to pewnie z przepracowania nie wiem, co się dookoła mnie dzieje. Po czasie okazało się, mój współlokator wdrażał się do roli drag queen i postanowił występować jako ja. Znalazłam sobie nowe mieszkanie. W pojedynkę - podkreśla.
Najważniejszym aspektem wspólnego mieszkania jest fakt, że ludzie - w przeciwieństwie do nieruchomości - zmieniają się. I choć na początku było świetnie, to po pewnym czasie każdy jest już zupełnie innym człowiekiem.
- Po studiach każde z nas poszło w trochę inną zawodową stronę - wyjaśnia Michał. - Choć nie zarabiałem kokosów, to udało mi się dostać przyzwoitą pracę, było mnie stać na drobne przyjemności, wyjazdy, czy wyjścia na miasto. Zaczęły pojawiać się zgrzyty, złośliwości ze strony mojej współlokatorki. Prawdziwym problemem stało się jednak to, gdy codziennie zaczęła sięgać po marihuanę. Nie dość, że nie przepadam za tym zapachem, to widziałem, jak po kilku miesiącach codziennego palenia, zmienia się jej charakter. Stawała się wielką czarną dziurą, która swoją depresją pochłaniała wszystko dookoła. Na moją sugestię, że powinna porozmawiać z profesjonalistą przystała. I poszła do wróżki. Robiła się agresywna. W końcu przestałem się do niej odzywać, bo każda rozmowa przekształcała się w awanturę. Przez dwa miesiące komunikowaliśmy się ze sobą pisząc maile. Ostatecznie się wyprowadziła, nie uprzedzając mnie o tym. Dziś nie mam pojęcia, co się z nią dzieje.
Konflikt pomiędzy współlokatorami może przybierać niekiedy naprawdę zabawny obrót. Oczywiście ubawieni będą wyłącznie obserwatorzy.
- Któregoś dnia moja współlokatorka wróciła do domu z psem, którego przywiozła od rodziców. Nie ustaliła tego wcześniej ze mną ani z właścicielami mieszkania. Więc przypomniałem jej, że w umowie najmu jest jasny zakaz trzymania zwierząt w domu i nie chcę mieć nieprzyjemności - mówi Adrian. - Skontaktowała się z właścicielami, którzy wyrazili zgodę na pobyt czworonoga. Pewnego dnia przyszła do mnie z zapytaniem, czy możemy porozmawiać. Odparłem, że mam tylko jedną rzecz do powiedzenia: albo ty się wyprowadzasz, albo ja. Usłyszałem: ja się nie wyprowadzę, więc oświadczyłem, że ja też nie. Po tak - jakże jasno postawionej sprawie - mieszkaliśmy razem jeszcze przez pół roku. Ona karmiła psa z moich zabytkowych talerzy, które przywiozłem z podróży do Włoch, a ja wkładałem jej mole spożywcze do mąki i ryżu. Niestety nie przewidziałem tego, że robactwo nie wyprowadzi się razem z nią. Raz, kiedy wyszedłem na balkon na papierosa, zamknęła drzwi i opuściła rolety. Ja z kolei miałem plan, by dolać jej kremu do depilacji do maski do włosów, ale ostatecznie zdążyła się wyprowadzić. Kiedy wszedłem do jej pokoju na pustym łóżku leżały wszystkie prezenty, które dałem jej przez 10 lat znajomości. To było naprawdę niskie - podsumowuje.
Zobacz także:
Źródło zdjęcia głównego: JGI/Jamie Grill / Getty Images