Siła jest kobietą: Każda jest inna. Każda wyjątkowa. Każda ma różne cele i marzenia, inną historię do opowiedzenia. Łączy je jedno. Bohaterki tego cyklu udowadniają, że siła jest kobietą.
Kanada. Wieczór. 24 grudnia 2017 roku. Ewa Chojnacka wraz z mamą i młodszym synem Kubą wracają ze świątecznej kolacji. Rozbrzmiewa telefon z Polski i komunikat: "Pani syn się powiesił". Są święta. Biletów lotniczych brak. Dopiero po kilku dniach udaje im się dolecieć do Polski, by pochować syna, wnuczka, brata.
Boże Narodzenie. Samobójstwo syna
Dominika Czerniszewska: W Boże Narodzenie minie 5 lat od odejścia Błażeja. Czy ból z perspektywy czasu staje się mniejszy?
Ewa Chojnacka: Mimo upływu lat wciąż bardzo trudno mi o tym mówić. Trudno się z tym pogodzić. Jednak ta traumatyczna historia inaczej wygląda z perspektywy 2, 3, 4 czy 5 lat. Dzisiaj jestem w zupełnie innym miejscu. Po drodze wiele rzeczy się zdarzyło, sporo wody upłynęło, ale absolutnie nie świadczy to o tym, że mój ból jest mniejszy, wręcz przeciwnie – ta tęsknota jest coraz bardziej świadoma, coraz bardziej mi go brakuje. Patrząc na to, jak Kuba, mój młodszy syn, staje się mężczyzną, zastanawiam się, jak potoczyłoby się życie Błażeja. Pewnie miałby już żonę, byłabym babcią… Dochodzą zupełnie nowe elementy.
Wcześniej analizowała Pani śmierć syna?
Jak najbardziej. Przeszłam przez wszystkie procesy związane ze śmiercią dziecka i żałoby. Na początku towarzyszyło mi - jak wszystkim żałobnikom - poczucie winy. Obwiniałam siebie, że nie odczytałam wysyłanych sygnałów. Większość osób chorujących na depresję ukrywa bowiem swój stan emocjonalny, stara się swoim bólem nie obciążać bliskich. Tak było w przypadku Błażeja. Dopiero po jego śmierci zagłębiłam się w literaturę suicydologiczną [w skrócie: interdyscyplinarna nauka zajmująca się samobójstwami – red.], żeby poznać motywy i poczuć cierpienie syna. Chciałam wiedzieć, z jak strasznym bólem się zmagał. Mógł podjąć leczenie, ale wybrał najgorsze rozwiązanie. Jednak to była jego decyzja i pozostało mi ją uszanować. Tego tragicznego dnia jakaś część mnie umarła na zawsze.
Dla Błażeja życie u boku ojczyma, wymagało silnej postawy emocjonalnej. Bardzo tęsknił za swoim nieżyjącym tatą. Przez lata nie mieliśmy świadomości, że przyszło nam żyć pod jednym dachem z psychopatą. Wyjechaliśmy do Kanady, by uciec przed nim. Mój stan psychiczny i emocjonalny był wystawiony na próbę. Wszyscy zmagaliśmy się z trudnymi doświadczeniami życiowymi. Młodszy syn z uwagi na wiek nie wiedział o wielu rzeczach, które wyrządzał mi były mąż, a jego tata. Z kolei Błażej wiedział o wszystkim. To on był tą osobą, która mnie wspierała w trudnych momentach. Być może jako młody człowiek wziął na siebie zbyt duży ciężar. Zmiana środowiska wymagała od nas wszystkich dużego wysiłku. Błażej bardzo tęsknił za Polską. Rok przed tragicznym wydarzeniem postanowił wrócić do kraju. Tam jednak nie znalazł tego, czego szukał. Był przekonany, że powrót sprawi, że będzie bardzo szczęśliwy, szczególnie że poznał tam dziewczynę. Tak się jednak nie stało. Dziś staram się już tego nie analizować, bo i tak wiem, że nie znajdę odpowiedzi. W pewnym momencie musiałam powiedzieć: "Stop", żeby pójść dalej.
Udało się Pani pogodzić ze stratą?
W żałobie pozostanę do końca swoich dni. Z pełną świadomością weszłam w jej przeżywanie. Uważam, że trzeba oddać jej należny czas, część swojego życia, zamiast uciekać w pracę. Niektórzy są przekonani, że rzucenie się w wir obowiązków spowoduje, że myśli zostaną przekierowane na coś innego. Moim zdaniem postępowanie, które odciąga nas od procesu żałoby, powoduje, że nigdy nie pójdziemy dalej. Żałobą należy się zaopiekować, przepracować, ofiarować jej czas. Najważniejsza w całym procesie jest jednak akceptacja, pogodzenie się z nieodwracalnym faktem, że moje dziecko niestety już nie żyje. Jestem wdzięczna za to, że przez 25 lat mogłam je kochać. Podczas przeżywania zagłębiłam się w duchowość. Zaczęłam szukać kontaktu z synem. To spowodowało, że zaczęłam podchodzić wyłącznie do śmierci cielesnej Błażeja. Duch opuścił jego ciało, ale dusza została nieśmiertelna. Każdy ma prawo tłumaczyć sobie śmierć na swój sposób. Ja – zrobiłam w taki, żeby łatwiej mi się żyło. Wierzę, że jego dusza, energia, są zawsze przy mnie.
Na co dzień rozmawia Pani z Błażejem?
Absolutnie tak. Był świetnym kierowcą. Bardzo lubił prowadzić auto, więc gdy jadę sama, mówię do niego. Opowiadam o tym, co widzę po drodze. Mówię mu o swoich przeżyciach - tych dobrych i złych. Chwalę się drobnymi sukcesami albo wręcz odwrotnie – dzielę się troskami. To jest moja bratnia dusza. Staram się w ten sposób przeżyć jego śmierć. Przekłuć w coś innego i nie pogrążać siebie. Błażej żył tak krótko, że w tej chwili chcę żyć na 100 proc. Za naszą dwójkę. Być autentycznie radosną, szczęśliwą osobą, którą syn chciałby, żebym była. Przez lata widział, że zasługuję na dużo więcej, niż otrzymałam od życia. Dzisiaj już wiem, że to ode mnie zależy, czy będę się uśmiechać, czy pogrążę się w smutku, bólu, stanę się zgorzkniała i niedostępna.
W nadesłanym przez Panią zgłoszeniu była informacja: "Zamieniłam się w królową lodu, by nie czuć więcej bólu". Co Pani miała na myśli?
Były tak trudne momenty, że nie chciałam dłużej żyć. Były takie, gdy zaczęłam podnosić się z kolan, to nie chciałam, aby jakiekolwiek cierpienie z zewnątrz znów wpędziło mnie w otchłań smutku. Wydawało mi się, że nie jestem w stanie znieść więcej fizycznego bólu. Ból emocjonalny sprawia bowiem, że boli nas każda komórka naszego ciała. Uważałam, że jedynym wyjściem jest "zamrozić się", swoje uczucia, emocje, aby nikt nie miał do nich dostępu. Sądziłam, że tylko w taki sposób, odcinając się od świata, nikt nie będzie mnie mógł zranić. Pytałam się: Ile jeden człowiek może unieść? Dlatego starałam się niczego nie czuć. Przyznam, że nie był to zbyt szczęśliwy okres. Nie lubiłam swojej oziębłości, pancerza, ale udało mi się z niego wyjść. Zawsze mamy wybór. Wszystko zależy od nas samych, jaką drogą pójdziemy.
Po jakim czasie udało się to zrozumieć?
To był proces. Przez pierwszy rok kompletnie wyłączyłam się z życia. Przestałam pracować, przeprowadziłam się w inne miejsce. Wszystko radykalnie zmieniłam. Uważałam, że to, co się stało, mogę jedynie przeżyć na łonie natury. Spokój zaczynałam odnajdywać dopiero w domu nad jeziorem w sąsiedztwie lasu. Pamiętam, jak w okolicach Wszystkich Świętych, niemal dwa lata od śmierci Błażeja przyjechałam do Łodzi. To był koszmar. Wróciły wszystkie wspomnienia związane z miejscami, w których spędzaliśmy wspólnie czas. Weszłam do Manufaktury i łapałam się na tym, że w tym sklepie syn kupił mi ostatni prezent na gwiazdę. Była to bransoletka. Mijałam nasze ulubione restauracje. Te wspomnienia powodowały jeszcze większe cierpienie. Absolutnie nie byłam gotowa na zderzenie się z rzeczywistością. Z tym że jego naprawdę nie ma. Oczywiście takie oszukiwanie siebie do niczego nie prowadziło.
Żałoba
Po ok. trzech latach zrozumiałam, że moje życie nie skończyło się w dniu śmierci Błażeja. Tak jak wspomniałam - pewna część umarła na zawsze, ale znalazłam w sobie siłę, by iść dalej. Poważną dla mnie decyzją był powrót do kraju. Nie miałam tego w planach, ale Kuba czuje się bardziej komfortowo w Europie. Mniej więcej w tym czasie założyłam portal internetowy skierowany dla ludzi żyjących w zgodzie z samym sobą, innymi i naturą. Przyświecały mi idee, za którymi chciałam podążać i przyciągać ludzi podobnie myślących, choćby takie jak to, że świat może być lepszy dzięki współpracy i szacunkowi. Bez oceniania, stygmatyzowania i tematów tabu. Jak ważna jest edukacja, tolerancja i akceptacja. Mam świadomość swojej niedoskonałości i wciąż podążam ścieżką samorozwoju.
Życie po stracie dziecka
Jak udało się Pani odnaleźć tę siłę?
Całe życie byłam silna. Musiałam zmagać się z wieloma rzeczami. Natomiast w chwili śmierci Błażeja, zostałam rozłożona na łopatki. To był nokaut. W takim momencie człowiek staje się rozgnieciony, rozpłaszczony, rozwalcowany. Stawiałam kroki na ziemi jak małe dziecko i zaczynałam powolutku odbudowywać siebie, uczyć się żyć na nowo, bez Błażeja. Utrzymuję kontakt z osobami, które straciły dzieci na skutek śmierci samobójczej. Wspieramy się i rozmawiamy bez oceniania. Rozumiemy swój ból. Niestety ostracyzm i stygmatyzowanie wciąż występuje. Dlatego wiele matek nie otwiera się szerzej, bo boją się wystawić swoją osobę i dziecka na krytykę. To jest bardzo przykre, ale z tym się niestety spotykamy. Natomiast rozmowa z osobą, która czuje to samo, przynosi ulgę. Niedługo wybieram się na Mazury, gdzie mieszka moja znajoma -matka, która zaprasza i przyjmuje z otwartymi ramionami inne matki, które straciły dzieci. Mogą u niej: pomilczeć, popłakać, pospacerować, poprzytulać się, zjeść wspólny posiłek, pobyć ze sobą jak dwie dusze rozumiejące swój ból. Tak normalnie bez nacisku i osądzania.
Wydaje mi się, że najtrudniejsze w żałobie jest pogodzenie się z tym, że bliskiej osoby już nie ma, a świat wciąż się kręci i trzeba się w nim odnaleźć.
To prawda, a słowa typu: "czas leczy rany", "będzie dobrze", "masz dla kogo żyć" - naprawdę irytują. Ma się wtedy ochotę krzyczeć, by taki "doradca" zachował swój komentarz dla siebie. Należy uszanować prywatność drugiej osoby. Najlepiej pozostawić ją w "wewnętrznym świecie", by znalazła swoją indywidualną drogę wyjścia z tej czarnej dziury rozpaczy. Jednakże zapewnijmy żałobnika o naszym wsparciu, o tym, że się jest, gdyby szukał kontaktu, by mógł zwyczajnie się wypłakać czy pobyć z drugim człowiekiem. Czasami wystarczy przytulić, wypić wspólną herbatę czy pójść na spacer. Jeżeli będzie miał ochotę na rozmowę, to sam powie. Nic na siłę.
A co poradziłaby Pani kobietom, które mierzą się ze stratą dziecka?
Kobietom, które straciły dziecko, bardzo współczuję. Oczywiście, życie już nigdy nie będzie wyglądać tak samo, więc nikogo nie chcę oszukiwać. Mimo wszystko trzeba iść dalej. Wierzę w to, że moje dziecko jest przy mnie. Każda z Was ma prawo myśleć w taki sposób, aby to jej życie nabrało sensu. Nie powiem: "Musisz coś zrobić", ale poradziłabym, by zrobić coś dla siebie. Po pierwsze, dajcie sobie tyle czasu, ile potrzebujecie. To jest proces: długi i indywidualny. Cokolwiek zrobicie, jak zareagujecie, będzie normalne. Każda z nas w inny sposób przeżywa swoje emocje i odbudowuje samą siebie. Natomiast funkcjonowanie na krawędzi życia i śmierci prowadzi donikąd. Kiedy jest się w ciężkiej żałobie, to życie traci sens. Wiem, co mówię, przez jakiś czas funkcjonowałam, ale to nie było życie. Byłam chodzącym trupem.
Po drugie, płacz przynosi ulgę, ale dochodzimy do momentu, gdy wypłaczemy ocean łez i zostaje suchy ból, który cały czas jest z nami. Zaczynamy rozumieć, że w dniu, w którym potrafimy się uśmiechnąć, sprawia nam to naturalną radość. Jest on pierwszym krokiem do sukcesu, do życia "po". Towarzyszący ból stanie się mniej bolesny. Pamiętam, gdy początkowo winiłam się za to, że pozwalałam sobie na szczyptę radości. Szybko jednak zrozumiałam, że ona działa jak najlepsza witamina. A ból? Sam nie znika. Najlepiej spróbować zminimalizować jego skutki i skupić się na czymś pozytywnym. Warto odkryć coś, co ma dla nas największe znaczenie. Przetransponować nasze myślenie i zająć się: pozostałymi dziećmi, partnerem, zainteresowaniem, nowym hobby itd. Osobiście uwielbiałam podróże i teraz to kontynuuję. Będąc tego lata u młodszego syna na Majorce, spędzałam z nim aktywnie czas. Razem odbyliśmy lot balonem, parasailing. Celebrowaliśmy jego urodziny w klubie, gdzie tylko ja i właściciel byliśmy w tym samym wieku [śmiech].
Fizycznie mam tylko jednego syna, ale w sercu - dwóch. Ta miłość jest równo podzielona. Czuję, że Błażej towarzyszy nam każdego dnia i pomaga. Z Kubą bardzo szczerze rozmawiamy. Zawsze był, a teraz jest jedyną najbliższą mi osobą. Jest nie tylko moim synem, lecz i najlepszym przyjacielem. Bardzo mnie wspiera. Zwłaszcza teraz, gdy w wieku 57 lat zaczęłam studia psychologiczne.
Co stało za wyborem kierunku?
Tak jak wspominałam, zaczęłam stawiać na samorozwój. Chcę znaleźć odpowiedzi na pytania, które kołaczą się w mojej głowie. Oprócz doświadczenia, które posiadam, chciałabym mieć przygotowanie teoretyczne, by móc pomagać innym. Moim celem jest wspierania osób, które tak jak Błażej, zmagały/zmagają się z depresją lub żyły/żyją w innych stanach - trudnych i bolesnych. Jeżeli mogłabym pomóc choć jednej takiej osobie, to byłby dla mnie ogromny sukces. To w pewien sposób dedykacja dla Błażeja. Chciałabym coś zrobić dla innych.
Wykonała Pani dużo pracy, żeby znaleźć się w obecnym miejscu.
Dziękuję. To świadomość życia, że ono jest bardzo kruche, niepewne. Dlatego musimy czerpać z niego jak najwięcej. Widzę te zmiany u siebie - w zachowaniu, postępowaniu, dobieraniu przyjaciół. W tej chwili bardzo cenię sobie moje życie. Postawiłam zdecydowanie na jakość i stałam się wrogiem bylejakości. To jest coś pięknego. Każdy dzień jest dla mnie ogromnie ważny. Nauczyłam się być uważna, wdzięczna, doceniać małe przyjemności. Jestem szczerze dumna z samej siebie. Z tego, co osiągam każdego dnia. Kiedyś byłam ofiarą swojego męża-psychopaty. Emocjonalnie zdeptaną. Odbudowywanie kobiety "sprzed" wymagało pomocy psychologa i zajęło mi wiele lat. I później odbudowywanie kobiety-matki przy pomocy grup wsparcia i swojej determinacji, kolejne lata. Wykonałam podwójną pracę. Wydaje mi się, że dzięki tym doświadczeniom jestem teraz osobą, która potrafi stawić czoła wszystkiemu. Byłam i nadal jestem wrażliwą kobietą, ale wreszcie pozwoliłam dopuścić emocje, które były głęboko schowane. Staję się lepszą osobą. Dobrą, która potrafi dawać i pomagać. Chcę, by ludzie wokół mnie byli szczęśliwi. Kocham siebie i uważam, że jeżeli człowiek ma tego świadomość, to wówczas jest zdolny do miłości innych osób i dostrzegania w nich dobra. Zbudowałam pozytywną kobietę, która ma swoje cele. Chcę pomagać i uważam, że dlatego, chociażby warto żyć. Nie boję się śmierci. Jestem na nią przygotowana w każdej sekundzie. To jest cenne. Staram się jednak żyć pełnią życia.
Bije od Pani autentyczna radość. Jednak wielkimi krokami zbliżają się święta, które dla Pani rodziny są wyjątkowe. Zastanawiam się, czy choć trochę staracie się nimi cieszyć?
Myślę, że zawsze będzie bardzo trudno [płacz]. Oczywiście co roku z Kubą ubieramy choinkę, dajemy sobie prezenty i spożywamy wigilijne dania. Jednak to nie są łatwe chwile. Błażej bardzo lubił święta i ich otoczkę. Dla nas powolutku bożonarodzeniowa atmosfera przestaje tak boleć. Są nawet momenty, kiedy potrafimy się śmiać, przywołując wspomnienia ze wspólnie spędzonej kolacji wigilijnej. Chociażby sceny z filmu "Kevin sam w domu", który był ulubionym i nieodłącznym atrybutem świąt dla syna. Pamiętam też, gdy Błażej dostał w prezencie misia z melodyjką "Feliz Navidad" i nie spaliśmy całe noce, bo z jego pokoju dochodził dźwięk zabawki. Jest wiele wspomnień - zarówno radosnych, jak i tych smutnych. O tych drugich wolelibyśmy nie pamiętać, szczególnie tej nocy z 24 na 25 grudnia. Nieustannie staramy się, by skupiać swoje myśli wokół tych pogodnych i miłych. Przypuszczam, że z roku na rok wychodzi nam to coraz lepiej.
Masz ciekawą historię do opowiedzenia? Chcesz zostać bohaterką cyklu Siła jest kobietą? Napisz do mnie: dominika_czerniszewska@discovery.com
Myśli samobójcze - gdzie szukać pomocy?
Jeśli masz objawy kryzysu emocjonalnego - nie czekaj. W Polsce dostępnych jest kilka zupełnie bezpłatnych, całodobowych infolinii, na których znajdziesz pomoc.
- Centrum Wsparcia dla Osób Dorosłych w Kryzysie Psychicznym, telefon: 800 702 222;
- Telefon zaufania dla dzieci i młodzieży: 116 111;
- Pomoc dla osób w kryzysie – gdzie i jak jej szukać? - https://dziendobry.tvn.pl/zdrowie/pomoc-dla-osob-w-kryzysie-gdzie-i-jak-jej-szukac-telefony-adresy-wskazowki-6143773
Jesteśmy serwisem kobiecym i tworzymy dla Was treści związane ze stylem życia. Pamiętamy jednak o sytuacji w Ukrainie. Chcesz pomóc? Sprawdź, co możesz zrobić. Pomoc. Informacje. Porady.
Zobacz także:
- Po 50-tce skończyła studia, rozwiodła się i pomaga innym. "Byłam w 100 proc. zależna od małżonka"
- Oddała organy męża i uratowała kilka żyć. "Kiedy wyszłam z tą inicjatywą, lekarz był zaskoczony"
- Co trzecia kobieta na świecie doświadczyła przemocy fizycznej lub seksualnej: "Fakty są szokujące"
Autor: Dominika Czerniszewska
Źródło zdjęcia głównego: aja84/Getty Images