Z Wrocławia do Hollywood. Historia Marcina Harasimowicza
Marcin Harasimowicz wyjechał do USA w 2007 roku. - Przyszły 30. urodziny. Zrobiłem imprezę z kolegami z redakcji (...) i tak zacząłem się zastanawiać: "Mam 30 lat, pora powalczyć o marzenia. Polecę do Los Angeles i zobaczę, czy się uda" - wspomina w Dzień Dobry Wakacje.
W Polsce był wówczas kojarzony z zawodem dziennikarza. - Zaczynałem jako muzyk rockowy. To była moja pasja i to chciałem robić jako nastolatek. I gdzieś te moje marzenia przy pierwszej próbie, kiedy nam się zespół rozpadł, porzuciłem. I pamiętam, jak dostałem propozycję pisania dla firmy nagraniowej o muzyce, potem pisałem do miesięcznika "Tylko Rock", robiłem korespondencję do Trójki do Marka Niedźwieckiego, ale z tego nie mogłem się jako 19-latek utrzymać, więc postanowiłem, że spróbuję ze sportem i zacząłem dostawać pracę w jednej, drugiej, trzeciej redakcji i tak trwałem w tym zawodzie, który był ok, ale nie do końca mnie realizował - wyznaje Marcin.
Aktorstwo miało być jedynie odskocznią od codziennych obowiązków. - Myślałem o tym na zasadzie hobby na samym początku i chciałem, żeby to się odróżniało od tego, co wówczas robiłem zawodowo, więc wymyśliłem sobie pseudonim [Martin Harris - przyp. red.], ale skoro tak już tam [w USA - przyp. red.] zacząłem i pod takim pseudonimem trafiłem do związku zawodowego aktorów hollywoodzkich, to już tak po prostu zostało - wyjaśnia.
Pochodzący z Wrocławia Polak ukończył za Oceanem kilka szkół i kursów aktorskich. Zagrał w wielu znaczących produkcjach Hollywood m.in.: "Superman", "Amsterdam", Stranger Things", Better Call Saul", "Winning Time" czy "Młody Sheldon". Miał okazję współpracować z takimi wybitnymi osobistościami jak Robert De Niro, The Rock, David Harbour czy James Gunn. Mimo tego, jak sam zaznacza, w Polsce jest nadal wręcz niezauważalny. We własnym kraju nie otrzymał żadnej roli. Powód? Bo – jak sam mówi – nie skończył polskiej szkoły aktorskiej, a według menadżerów jest za stary na rozpoczynanie kariery nad Wisłą.
Polak zagrał w "Supermanie". Jak zdobył rolę?
W nowym "Supermanie" Martin Harris zagrał rolę, która miała być epizodem. Ostatecznie stała się jednym z wyraźnych akcentów filmu. Początkowo zaproszony do jednej sceny w trakcie zdjęć został włączony do kolejnych – finalnie pojawił się aż w sześciu sekwencjach. Gra szefa armii, doradcę prezydenta – postać silną, ale wewnętrznie zastraszoną. Wbrew stereotypowi nie zagrał twardziela – stworzył bohatera dwuznacznego: pokazującego pewność na zewnątrz, ale uległość i strach w relacji z autorytarnym przywódcą.
- Przez ostatnie 5 lat zrobiłem duży krok do przodu. Zacząłem grać w dużych produkcjach typu "Stranger Things" (...) Konsekwentnie budowałem swoją pozycję i przyszedł casting do filmu, (...) na początku nie wiedziałem, co to jest. I tam bardzo niewiele było podane w tej roli. Ale zauważyłem, że to jest generał, który jest na usługach despoty, w związku z czym postanowiłem, że nie będę go grał jak prawdopodobnie większość aktorów, która nagrywała casting, a średnio 20 tysięcy aktorów startuje do takiej roli. Pomyślałem sobie, że ja go zagram jako twardziela wobec innych, natomiast wobec tego prezydenta ja mięknę - opowiada Harasimowicz.
Nie oglądałeś Dzień Dobry Wakacje na antenie? Wszystkie odcinki oraz Dzień Dobry TVN Extra znajdziesz też na Player.pl.
Zobacz także:
- Hugh Grant oburzył fanów tenisa: "Nie zasłużył na ten bilet"
- Nowe nazwiska w obsadzie "Diabeł ubiera się u Prady 2". Kiedy premiera?
- Tak Maciej Zakościelny i jego synowie spędzają wakacje. Aktor postawił na oryginalną rozrywkę
Autor: Berenika Olesińska
Źródło zdjęcia głównego: Dzień Dobry TVN