Zmarł wkrótce po opuszczeniu sanatorium. Rodzina zarzuca personelowi zaniedbania. "Przyjechał zdrowy, a wyjechał na wózku"

Uwaga! TVN: Zmarł niedługo po opuszczeniu sanatorium. Rodzina zarzuca personelowi zaniedbania
Pan Ludwik trafił do szpitala uzdrowiskowego po operacji wszczepienia bajpasów. Po kilku tygodniach, w bardzo złym stanie, opuścił sanatorium na prośbę rodziny. Później trafił do kolejnego szpitala, gdzie zmarł. Bliscy 73-latka oskarżają personel uzdrowiska o liczne zaniedbania.

Turnus rehabilitacyjny

Ludwik Otulak został skierowany do Szpitala Uzdrowiskowego w Busku-Zdroju po operacji wszczepienia bajpasów, by podreperować swoje zdrowie.

- Tata był zadowolony, cieszył się, że jest w sanatorium, w którym miał zlecone zabiegi. Wszystko było w porządku, kiedy nagle stan taty zaczął się pogarszać. Rozmawiałam z nim w dzień, kiedy zaczynał się trzeci tydzień jego turnusu. Narzekał na bolące stawy, ból kręgosłupa – opowiada Jolanta Otulak, córka mężczyzny.

Podobnie sprawę przedstawia żona zmarłego 73-latka.

- Mąż zadzwonił i powiedział, że nie może wstać z łóżka, ani ustać na nogach. Dodał, że ręce i nogi spuchły mu, opowiedział, że zasłabł na zabiegach. Następnego dnia, nie był w stanie już odebrać telefonu – mówi Genowefa Otulak.

Córka zaniepokojona tym, że matka nie może nawiązać kontaktu z ojcem, także zaczęła do niego dzwonić. Pan Ludwik odebrał telefon dopiero następnego dnia.

- Czułam, że z tatą dzieje się coś złego. To był elokwentny, pięknie mówiący człowiek, a wtedy plątał się, mówił dziwne rzeczy. Rozłączyłam się z nim i zadzwoniłam do pokoju lekarskiego. Pani pielęgniarka powiedziała, że stan mojego taty jest bardzo dobry. Dostaje lek na biegunkę i nic więcej mu nie jest. Oni nie wiedzieli, co się z tatą dzieje. Tata zasłabł, miał gorączkę, biegunkę i nikt się tym nie zainteresował – opowiada córka zmarłego.

Zastrzeżenia rodziny do opieki w Szpitalu Uzdrowiskowym w Busku-Zdroju podziela także pacjent, który mieszkał z panem Ludwikiem w pokoju podczas turnusu rehabilitacyjnego.

- Mówił pielęgniarce, że ma tak słabe nogi, że nie może sam dojść do ubikacji. Prowadziliśmy go tam z kolegą. Pani pielęgniarka jak przyszła, to jeszcze była awantura. Pan Ludwik mówił, że mu zimno, to kazała mu się ubrać. Lekarka nie zbadała go nawet, nie miała ze sobą nawet stetoskopu – opowiada Grzegorz Łyś.

Wypis

Zaniepokojona stanem zdrowia męża, pani Genowefa przyjechała do Buska-Zdroju.

- Jak przyjechałam, mąż był blady, patrzył w ścianę. Nawet nie cieszył się, że przyjechałyśmy. Poczułam ogromny żal. Jak mogli go tak potraktować? – zastanawia się. I dodaje: Lekarka powiedziała, że mąż się dobrze czuje, tylko jest słaby. Ale czemu jest słaby, to już mi nie powiedziała. Powiedziałam, że zabieram męża do domu. Kazano mi zapłacić dodatkowo za dwa dni, bo inaczej nie wydadzą mi męża.

Po powrocie do domu, żona pana Ludwika od razu zmierzyła mu poziom cukru, który był bardzo wysoki. Mężczyzna chorował na cukrzycę oraz serce. Powinien regularnie przyjmować leki, których od kilku dni nie brał, bo nie miał już na to siły. Po ich podaniu, jego stan wcale się nie poprawiał. Dlatego kobieta wezwała karetkę, która zabrała jej męża do szpitala.

- Lekarze poprosili o wypis z sanatorium, żeby dowiedzieć się, jakie leki mąż tam zażywał. Okazało się, że wypisu mi nie dali, miał przyjść pocztą – mówi żona 73-latka.

- Otrzymaliśmy dokument, z którego nic nie wynika. Nie ma informacji o przebiegu leczenia, o tym, jakie zażywał leki, jaka diagnostyka została wykonana. Kiedy tatę wypisywaliśmy na własną prośbę, lekarka utrzymywała, że jest w dobrym stanie. W epikryzie zostało ujęte, że wypis nastąpił z powodów zdrowotnych – dodaje córka.

W szpitalu okazało się, że pan Ludwik został zarażony koronawirusem. Mężczyzna przez trzy tygodnie walczył o życie. Jednak z dnia na dzień był coraz słabszy.

- 17 września dostałam telefon, że niestety się nie udało i tata zmarł. To najgorsza informacja, jaką dostałam w życiu. Moje serce rozpadło się na kawałki – mówi Jolanta Otulak.

- W przyszłym roku mieliśmy obchodzić 50. rocznicę ślubu. Niestety los zarządził inaczej i zabrał mi męża – dodaje Genowefa Otulak, żona.

Od śmierci pana Ludwika minął miesiąc. Jego bliscy wciąż nie mogą pogodzić się z tym, że choć był w szpitalu uzdrowiskowym, gdzie jest całodobowa opieka, to nie otrzymał tam należytej pomocy. Córka mężczyzny przyjechała do Buska-Zdroju, aby porozmawiać z dyrekcją i lekarzem, który prowadził jej tatę.

- Spytałam, jak to możliwe, że tata przyjechał do sanatorium zdrowy, a opuszczał go na wózku inwalidzkim. Nie byli w stanie udzielić mi logicznej odpowiedzi. To niesamowity ból i żal. Mam mnóstwo myśli, jak można było doprowadzić do takiego stanu drugiego człowieka. Lekarz powinien leczyć, nieść pomoc, mieć empatię. I tego zabrakło – podkreśla córka pana Ludwika.

Próbowaliśmy umówić się na spotkanie z dyrekcją Szpitala Uzdrowiskowego w Busku-Zdroju. Chcieliśmy zapytać o to, w jaki sposób reagowano na pogarszający się stan zdrowia pana Ludwika? Ile razy pacjent był konsultowany? Jakie badania przeprowadzono, a także jakie leczenie wdrożono w trzecim tygodniu turnusu? Odpowiedzi nie otrzymaliśmy.

Rodzina pana Ludwika zgłosiła sprawę do prokuratury, która zbada, czy personel medyczny Szpitala Uzdrowiskowego w Busku-Zdroju dopuścił się zaniedbań.

Cały materiał na stronie programu Uwaga! TVN.

>>> Zobacz także:

Ustawione licytacje komornicze. "Chciałam to ujawnić, bo bałam się o swoje życie"

Strach przed koronawirusem nie pozwalał jej wychodzić z domu. Zakaziła się w szpitalu i przegrała walkę

"Wszystkie dzieci miały poważne objawy kardiologiczne". Przypadki zespołu pocovidowego w Poznaniu

Autor: Iza Dorf

Źródło: Uwaga! TVN

podziel się:

Pozostałe wiadomości