Zadźgał na ulicy byłą żonę, kobieta osierociła czwórkę dzieci

Policja radiowóz
Fot. Mustang_79 / Getty Images
37-letni Paweł B. napadł na idącą ulicą parę. Jego była żona Anna zginęła od kilku ciosów nożem, a towarzyszący jej mężczyzna został ranny. Napastnik, zgodnie z wyrokiem sądu powinien w tym czasie odsiadywać wyrok. Dlaczego był na wolności? Sprawę przybliżyli reporterzy programu "Uwaga! TVN".

Atak na kobietę i jej partnera

Do brutalnej napaści doszło w niedzielny wieczór, na jednej z ulic Lubartowa. 38-letnia Anna była na spacerze ze swoim partnerem. To wtedy były mąż Anny, Paweł B. zaatakował ich.

- Wychodząc na ulicę zobaczyli, że ten mężczyzna idzie w ich kierunku. Już z oddali krzyczał w kierunku kobiety wulgaryzmy. Zbliżył się do nich i wywiązała się krótka awantura, w czasie której on wyciągnął nóż i rzucił się na kobietę. Przewrócił ją i zadał kilka ciosów nożem, między innymi w klatkę piersiową i szyję – opowiada Andrzej Fijołek z Komendy Wojewódzkiej Policji w Lublinie.

- Dziewczyna leżała na chodniku. Ciało miała wykręcone w jedną stronę, a głowę w drugą. Próbowaliśmy działać, sąsiad sprawdził puls, ale ona już była sina. Już było po niej. Jej partner klęczał obok niej, też cały zalany krwią, z wbitym w rękę nożem – relacjonuje pan Dariusz, świadek zdarzenia.

Kobieta zmarła na miejscu. Osierociła czwórkę dzieci. Wychowywała i utrzymywała je sama. Pomagali jej w tym brat oraz babcia. Napastnik jest ojcem dwójki najmłodszych synów kobiety

Groził żonie, że ją zabije

Paweł B. zanim poznał Annę spędził w więzieniu kilkanaście miesięcy. Początkowo małżeństwo było zgodne, urodziła się dwójka dzieci. Z czasem mężczyzna zaczął się brutalnie znęcać nad żoną. Sprawą zajęła się prokuratura, a B. trafił na ponad cztery lata do więzienia.

- On ją całe życie zastraszał, dlatego się z nim rozwiodła. To było sześć lat temu. W trakcie małżeństwa bił ją, dusił i zamykał w domu. Chodziła z podbitymi oczami. On nie pracował, cały czas był na utrzymaniu mojej siostry – opowiada Gerard Chmiel, brat ofiary.

- Groził jej. Mówił, że ją zabije, że wyrządzi jej krzywdę, że dzieci nie będą mieć matki. Starał się oczernić ją przed ludźmi – opowiada jedna z koleżanek Anny. I dodaje: - Puszczała mi nagrane ich rozmowy, to włosy mi się je jeżyły. Mówił: „Zabije cię k…, dzieci nie będą mieć matki”. Nie przebierał w słowach, niczym się nie przejmował. Ona to zgłaszała, chodziła do kuratora, pokazywała nagrania, listy.

Wyrok pozbawienia wolności

- Cztery lata więzienia dostał za to, że wpadł do mieszkania, zażądał pieniędzy, zerwał z siostry łańcuszek. Dzieci musiały iść pożyczyć pieniądze, bo oni nie chcieli bez nich wyjść z domu – opowiada Gerard Chmiel.

Paweł B. w kwietniu usłyszał kolejny wyrok, tym razem roku pozbawienia wolności. Na poczet jego kary zaliczono wcześniejszy areszt, ale teoretycznie mężczyzna w chwili ataku powinien być w więzieniu. Dlaczego wyszedł na wolność?

- Paweł B. był pozbawiony wolności do momentu wydania wyroku, a potem, zgodnie z przepisami była możliwość zwolnienia go. Oczekiwał na wezwanie do odbycia pozostałej części kary. Zdecydował o tym Sąd Rejonowy w Lubartowie – tłumaczy Agnieszka Kępka z Prokuratury Okręgowej w Lublinie.

Nikt z sądu nie chciał nam wytłumaczyć, dlaczego mężczyzna przebywał na wolności. Otrzymaliśmy jedynie maila w którym napisano, że „aby utrzymać tymczasowy areszt muszą wynikać jakieś przesłanki, tutaj ich nie było”. Dodatkowo Paweł B. po wyjściu z aresztu miał dozór policyjny za znieważenie funkcjonariusza, na który się nie zgłaszał.

Nieoficjalnie wiemy, że na ostatniej rozprawie, zapytana przez sąd Anna odpowiedziała, że już się nie boi swojego byłego męża. To miało być podstawą do zwolnienia mężczyzny z aresztu.

- Faktem jest, że tak powiedziała w sądzie. Ale spowodowane było to tym, że bała się go panicznie. Później przyznała mi się, że tak doradziła jej adwokatka, dlatego sąd jemu uchylił areszt – ubolewa brat ofiary.

Kolejny raz w areszcie

Po ataku Paweł B. kolejny raz trafił do aresztu. Grozi mu co najmniej dwanaście lat więzienia. Mężczyzna nie przyznał się, ani nie złożył wyjaśnień.

- To była wspaniała kobieta. Nie ma osoby, która by na nią powiedziała złe słowo. Nie przechodziła obojętnie obok ludzkiej krzywdy. Była pomocna, dbała o dzieci. To tragedia dla całej rodziny, ale najbardziej dla dzieci, które codziennie płaczą, wspominają mamę i chcą do niej – mówi Gerard Chmiel.

Dziećmi na razie zajmuje się rodzina pani Anny, ale o ich dalszym losie zadecyduje wkrótce sąd rodzinny.

- Musiałem chodzić po siostrę do pracy, bo się bała. Robiłem jej zakupy, bo się bała wychodzić z domu. Ona była osaczona cały czas. Przez sześć lat od rozwodu nie dał jej spokoju. Do mnie też krzyczał, odgrażał się. Mówił, że cała nasza rodzina… mówił, że jesteśmy najgorsi. To był nieobliczalny człowiek, z nożem chodził wszędzie, potwierdzały to nawet jego dzieci. Średni syn opowiadał, że przy nim, w piaskownicy wciągał coś białego do nosa. Takie to były wizyty. Albo mówił dzieciom, że matce gardło poderżnie. Mam żal do sądu, że go zwolnili. To jest psychopata – kończy brat zamordowanej 38-latki.

Zobacz także:

Zobacz wideo: Uwaga! TVN: Uderzył w nią pijany motocyklista bez prawa jazdy. Prokurator obwinia ją za wypadek

Autor: Magdalena Zamkutowicz

Źródło: Uwaga! TVN

podziel się:

Pozostałe wiadomości