Siła jest kobietą. Była Świadek Jehowy: "Musiałam zacisnąć zęby i czekać na Armagedon"

Archiwum prywatne
Archiwum prywatne
Świadkowie Jehowy – po katolicyzmie i prawosławiu – są trzecią pod względem liczebności wspólnotą wyznaniową w Polsce. Jedną z głosicielek była Sara Andrychiewicz, która odważyła się opowiedzieć, jak wyglądało jej życie w tej wspólnocie. – Myślałam, że jestem w najszczęśliwszej organizacji na Ziemi – wspomina.

Siła jest kobietą: Każda jest inna. Każda wyjątkowa. Każda ma różne cele i marzenia, inną historię do opowiedzenia. Łączy je jedno. Bohaterki tego cyklu udowadniają, że siła jest kobietą.

Świadkowie Jehowy - od czego się zaczyna?

Dominika Czerniszewska: Dlaczego zdecydowałaś się być Świadkiem Jehowy?

Sara Andrychiewicz: Urodziłam się w takiej religii. Moi rodzice byli Świadkami Jehowy (pełna nazwa tego związku wyznaniowego to Chrześcijański Zbór Świadków Jehowy - przyp. red.). Od dziecka żyłam w bardzo zintegrowanej społeczności: rodzina, przyjaciele, rówieśnicy, a także autorytety w postaci "przywódców duchowych", którzy należeli do wspólnoty. W wieku 15 lat przyjęłam chrzest.

D.C.: Chrzest był twoim świadomym wyborem?

S.A.: Od urodzenia karmiono mnie wizją, że jest to jedyna droga. W gimnazjum do naszego zboru trafił bardzo charyzmatyczny nadzorca podróżujący. Wtedy popadłam w fanatyzm religijny, a chrzest był dla mnie naturalną koleją rzeczy. Rodzice mnie nie zmuszali, ale popierali mój wybór. W zborze miałam wielu rówieśników. Oni również w tym czasie decydowali się na chrzest.

D.C.: A rówieśnicy ze szkoły? Wiedzieli, że jesteś Świadkiem?

S.A.: Tak. Chodziłam do szkoły muzycznej. Dzieci były tam dość otwarte na różnorodność. Natomiast jak byłam w gimnazjum, to około dziesięciorga dzieci była Świadkami Jehowy. Nauczyciele wiedzieli już, jak z nami postępować. Podczas apelu czy jasełek, my przesiadywaliśmy w świetlicy. Z jednej strony fajnie, że stworzyliśmy taką silną grupę, ale z drugiej – wzajemnie się kontrolowaliśmy! Gdybym się zakochała lub złapała chłopaka za rękę – a jest to źle widziane – to kolega czy koleżanka mógł naskarżyć na mnie innym członkom zboru.

D.C.: Czego jeszcze nie mogłaś robić jako Świadek Jehowy?

S.A.: Obchodzić żadnych świąt, urodzin. Dzieci świętowały Boże Narodzenie, Mikołajki, Dzień Dziecka, a ja nie mogłam przyjąć żadnego prezentu. Było mi przykro, ale widziałam, że tak musi być. Czasem nie wytrzymywałam presji i brałam tego urodzinowego cukierka, a potem czułam wyrzuty, że zraniłam Jehowę i nie przetrwam końca tego systemu. Gdy byłam starsza i składano mi życzenia, odpowiadałam: "Miło mi, ale postanowiłam nie obchodzić świąt". Wówczas dopytywali dlaczego, a ja mogłam wtedy głosić i wykazać te wszystkie racje Świadków.

Świadkowie Jehowy - funkcja w zborze

D.C.: Wiele mówi się o wyrzeczeniach, które stanowią nieodłączną część życia Świadków Jehowy. A jakie pełniłaś funkcje w zborze? Co należało do twoich "obowiązków"?

S.A.: Chodziłam na zebrania, które odbywały się trzy razy w tygodniu. Później dwa. Trwały mniej więcej 1,5 godziny. Dobrze widziane było, by przyjechać na nie wcześniej i pobyć dłużej. Chodziło o to, by nawiązać kontakt z innymi członkami wspólnoty. Zaangażowany duchowo, czyli przykładny Świadek codziennie czyta Biblię, modli się i studiuje różne publikacje. Organizacja to całe jego życie. Do tego przynajmniej raz w tygodniu wypadało iść do służby, czyli na głoszenie. Świadek, który przestawał uczestniczyć w takiej działalności dostawał łatkę "nieczynnego" i reszta społeczności zaczynała go uważać za "słabego duchowo".

Dla mnie sobota była dniem służby polowej. Przez jakiś czas byłam pionierką, czyli chodziłam od drzwi do drzwi i głosiłam około 70 godzin miesięcznie (kwantum wynosiło 840 godzin w ciągu roku). Musiałam w zborze zdać "owoc", czyli sprawozdanie z tej działalności, chociaż warto zaznaczyć, że organizacja świadków zawsze podkreśla, że sprawozdanie oddaje się dobrowolnie...

D.C.: Mieszkańcy chętnie otwierali ci drzwi?

S.A.: Zdarzało się, że ktoś krzyczał, ale zazwyczaj mówili: "dziękujemy, nie chcemy zmieniać religii". Czasem ktoś wykazywał zainteresowanie. Wtedy nie obowiązywało RODO, więc od razu zapisywaliśmy numer mieszkania i powracaliśmy do tej osoby po dwóch, trzech dniach. Sporządzaliśmy bardzo szczegółowe notatki. Teraz jak na to patrzę, to przeraża… Zazwyczaj to były osoby starsze, w żałobie, samotne, które potrzebowały miłości. Otrzymywali ją od Świadków, którzy są bardzo mili. Problem pojawiał się później. Bo miłość była zastępowana wymaganiami.

D.C.: Nie przeszkadzało ci to?

S.A.: Byłam wtedy zapatrzona. Wpadłam w depresję. Zaczęłam mieć myśli samobójcze, o których nikomu nie mówiłam. Myślałam, że wszyscy Świadkowie tak mają, bo żyjemy w złym świecie, który zaraz zostanie zniszczony… Tymczasem ja jestem w najszczęśliwszej organizacji na Ziemi, więc i tak jestem w lepszej sytuacji niż niewierzący. Byłam przekonana, że każdy Świadek tak się męczy. Że musimy zacisnąć zęby i doczekać Armagedonu, który zaraz nastąpi.

D.C.: Zaciśnij zęby i czekaj na Armagedon?

S.A.: W tej wspólnocie żyjesz w ciągłym strachu. Po pierwsze, martwisz się o osoby, które nie są Świadkami: babcię, ciocię, koleżankę, bo według Świadków w Armagedonie mają zginąć wszyscy ludzie, którzy nie są Świadkami Jehowy, a mieli okazję poznać ich "orędzie". Po drugie, Świadek też nie ma pewności, czy sam nie zginie. W zborze często omawialiśmy przykłady osób prześladowanych np. w czasie II wojny światowej - wtedy niektórzy świadkowie wyrzekli się swojej religii. Staraliśmy się być gotowi na każdą ewentualność, nawet na oddanie życia za organizację. Zastanawiałam się, czy starczy mi odwagi, co się stanie z moimi dziećmi. Czy będę w stanie je ochronić, gdy rozpocznie się wojna boża...

Świadkowie Jehowy - odejście od wspólnoty

D.C.: To był ten moment przełomowy, w którym postanowiłaś odejść ze wspólnoty?

S.A.: Jeszcze nie. Znacznie później to do mnie dotarło. Dopiero w chwili "wybudzenia". Najpierw mój mąż miał kryzys wiary. Zbiegło się to z raportem Królewskiej Komisji, która badała m.in. przypadki pedofilii wśród Świadków Jehowy w Australii. Wówczas jeden z głównych przywódców Świadków został wezwany na przesłuchanie. Dla męża był to jeden z bodźców, który pobudził go do szukania różnych informacji. Zaczął badać stare wydania publikacji i je podważać. Gdy mi to powiedział, chciałam separacji. Jako dobry Świadek powinnam naskarżyć na niego starszym w zborze. Za takie poglądy zostałby wykluczony, więc się powstrzymałam. Mieliśmy kryzys małżeński. Dopiero po czasie stwierdziłam, że jeśli to prawda, to sama się wybroni. Przeczytałam test od dominikanów, czy grupa, w której jesteś, jest grupą destrukcyjną. Wtedy to do mnie dotarło. Musiałam podjąć decyzję, że albo zacznę z tym walczyć, albo dalej będę udawać, że wszystko jest OK, a moja depresja zacznie się pogłębiać.

D.C.: Co było wyzwaniem? Podjęcie walki wewnętrznej czy rozstanie ze wspólnotą?

S.A.: Razem z mężem postanowiliśmy, że będziemy "nieczynnymi Świadkami". Mieliśmy tam rodzinę. Nie chcieliśmy, by odwróciła się od nas. Osoba, która chce odejść, ale nie chce zostać wykluczona, musi przestać chodzić na zebrania, głoszenie. To jest furtka ucieczki, która trwa kilka lat, bo zbór upomina się o ciebie. Trzeba mieć dużo siły, by to znieść, bo dzwonią, wypytują, czemu nie było cię na zebraniu. Gdy spotkasz Świadka na ulicy - to samo. Jeśli ktoś to przetrwa, może figurować jako Świadek w kartotece, ale po latach zazwyczaj zapominają o nim. Oczywiście wszystko zależy od zboru. My po czasie doszliśmy do wniosku, że nie chcemy się dalej ukrywać. Oficjalnie odeszliśmy w 2018 roku.

D.C.: Jak na taką decyzję zareagowali twoi rodzice?

S.A.: Miałam bardzo duże szczęście. Nie wyparli się nas. Rodzice też zaczęli podważać pewne zasady. Musieli jednak dojrzeć do decyzji o odejściu. Po prawie roku udało im się. Z kolei mój brat odszedł miesiąc po mnie, bo pojechał ze mną na majówkę i jak wrócił, miał rozmowę w zborze. Postawili mu warunek: albo zerwie kontakt ze mną, albo go wykluczą. Natomiast przyjaciele masowo nas opuścili. Niestety. Przez to mój mąż przeżył kryzys, bo odwróciła się od niego bliska mu osoba. To duża zadra w sercu.

Życie po odejściu od Świadków Jehowy

D.C.: Mijają trzy lata, odkąd nie jesteś Świadkiem. Jak odnajdujesz się w nowej rzeczywistości?

S.A.: Żyję zupełnie inaczej. Nie mogę powiedzieć, że całkowicie wyleczyłam się z depresji, ale jest o wiele lepiej. Nie mam już myśli samobójczych. Zapisałam się na terapię. Czuję się bardziej pewna siebie, bardziej otwarta na innych. Życzę, by każdy Świadek miał takie szczęście, bo nam się udało spaść na cztery łapy. W zborze czułam, że relacje są powierzchowne. Byliśmy znajomymi, ale zawsze unikałam słowa "przyjaciele". Dopiero teraz mogę powiedzieć, że ich mam. Możemy rozwijać się w pracy, bo już nie kierujemy się tym, że powinniśmy w niej spędzać minimalną liczbę godzin. Tak, by mieć co do garnka włożyć, bo zaraz i tak ma nastąpić Armagedon, więc oszczędności są niepotrzebne. Pamiętam, że w naszym zborze jedna z osób pracowała przy produkcji świątecznych bombek. Uważano, że pracując tam, popiera fałszywą religię. Nadzorcy dali jej ultimatum: albo znajdzie inną pracę w ciągu kilku miesięcy, albo zostanie wykluczona. Pracy nie zmieniła. Została wykluczona.

D.C.: Jak teraz postrzegasz Świadków?

S.A.: Świadkowie jako ludzie nie są źli, wręcz przeciwnie. Tylko zasady, które mają narzucone, sprawiają, że czasami robią bardzo niefajne rzeczy, np. odrzucają córkę, bo nie chce zostać Świadkiem Jehowy, albo narażają się na śmierć, bo nie poddadzą się transfuzji krwi. Nie biorą pod uwagę, że życie duchowe w ciągłym strachu naraża ich na stany lękowe czy depresje. Myślę, że cała organizacja mogłaby pójść w dobrą stronę, gdyby trochę "poluzowali śrubkę". By nikt nie odwracał się od drugiej osoby, gdy ta chce żyć i przetoczyć sobie krew. Jak w każdej religii – najgorzej jest z fanatykami.

Ostatnio napisała do mnie 11-letnia dziewczynka, że jej rodzic zastosował szantaż emocjonalny, bo nie chciała przyjąć chrztu. Z kolei podczas pandemii trafiłam na OLX, na ogłoszenie pani, która podziękowała za udaną transakcję i wysłała kilka akapitów, że obecnie są trudne czasy, ale w Biblii jest nadzieja etc. Podobną rzecz widziałam na Allegro. To jest dziwne. Przypomina telemarketing i stalking. Jak się chodziło od domu do domu, to poświęcało się swój czas, środki i faktycznie dla wielu Świadków, to było poczucie, że w ten sposób pomagają ludziom. Przerażają mnie też bajki dla dzieci Świadków Jehowy, w których pojawiają się zwroty, typu: "nie baw się taką zabawką, bo Jehowie będzie smutno", "nie powiedziałeś kolegom z przedszkola, że nie obchodzisz urodzin, Jehowie będzie źle"…

D.C.: Jesteś mamą dwóch córek. Po Waszych doświadczeniach zdecydowaliście się je wychować w jakiejś religii?

S.A.: Starsza córka nie chodzi na lekcje religii i młodsza, jak pójdzie do szkoły, też nie będzie uczęszczała na takie lekcje. Natomiast obchodzimy prawie wszystkie okolicznościowe święta. Staram się tłumaczyć córkom, że na świecie jest wiele religii. Chcę zaszczepić w nich otwartość na drugiego człowieka.

Obecnie Sara Andrychiewicz wraz z mężem prowadzi kanał na YouTube, z którego dowiesz się więcej na temat ich życia w organizacji. Masz ciekawą historię do opowiedzenia? Chcesz zostać bohaterką cyklu Siła jest kobietą? Napisz do mnie: dominika_czerniszewska@tvn.pl

Zobacz wideo: Świadkowie Jehowy

Zobacz także:

Autor: Dominika Czerniszewska

podziel się:

Pozostałe wiadomości