Maciej Stuhr ostro o sytuacji w szkołach filmowych: "Nie sami mistrzowie uczą na uczelniach artystycznych"

 
Maciej Stuhr skomentował doniesienia na temat nieprawidłowości, do jakich dochodzi w szkołach filmowych i teatralnych. Aktor, reżyser i wykładowca nie ukrywa, że to, co się dzieje na uczelniach, jest oburzające. Sam jednak nigdy nie był ofiarą kontrowersyjnych metod nauczania.

Po tym, jak do przestrzeni publicznej dotarły informacje na temat przemocy i mobbingu w szkołach filmowych, w środowisku aktorskim zawrzało. Kolejni artyści zaczęli zabierać głos w tej sprawie, dając świadectwo temu, że na studiach aktorskich nie dzieje się dobrze.

Sprawę chętnie komentuje Maciej Stuhr, który jest nie tylko aktorem, reżyserem i scenarzystą, ale też wykładowcą akademickim. Ukończył PWST w Krakowie, a w maju 2019 roku obronił doktorat na PWSFTviT im. Leona Schillera w Łodzi. Napisał rozprawę doktorską pt. "Ku reżyserii. Droga aktora do reżyserii poprzez nauczanie studentów".

Maciej Stuhr o nadużyciach na studiach aktorskich

Stuhr przyznaje, że będąc studentem nigdy nie doświadczył nieprawidłowości ze strony wykładowców. Podkreśla jednak, że w dużym stopniu wpływ na to miała jego sytuacja rodzinna i to, że jest synem znanego aktora.

Domyślam się, że nawet jeśli któryś profesor miał jakieś kontrowersyjne metody, to mając mnie na sali, raczej ich nie stosował – zauważa Maciej Stuhr, jednocześnie zaznaczając, że słyszał wiele historii, potwierdzających to, o czym napisała w swoim liście otwartym Anna Paliga.

- Wydaje mi się, że im większa mitologizacja i uświęcenie szkół artystycznych, tym większe potem szkody i nadużycia. Szkoła artystyczna nie jest celem, a tak często jest traktowana przez młodych ludzi, którzy latami próbują się do niej dostać. A przecież szkoła to tylko środek do celu. To miejsce, w którym mamy nauczyć się warsztatu i jakiej ogłady i wrażliwości. Jak mamy kształtować wrażliwość, jeśli chcemy ją najpierw stłamsić, zdusić? – zastanawia się Stuhr i dodaje:

Trzeba sobie uświadomić, że artyści w zasadzie codziennie są poddawani ogromnej huśtawce nastrojów. Właściwie jest ona wpisana w ten zawód i w nim wymagana. "Proszę się teraz roześmiać", "Teraz zapłakać", "A teraz proszę zabić tę panią i poderżnąć jej gardło" – my to wszystko musimy zrobić przekonująco, musimy w to jakoś wejść, na ile głęboko to już jest sprawa naszej metody, ale musimy przekonać widzów, że to się rzeczywiście dzieje. Jak ktoś uprawia ten zawód to huśtawka jest duża, jak go nie uprawia to z kolei rośnie ogromna frustracja

Zdaniem Macieja Stuhra, doskonałym odzwierciedleniem tego, jak wygląda relacja uczeń-mistrz, jest film "Whiplash" z 2014 roku.

– Tam mamy do czynienia dokładnie z taką sytuacją, o jakiej dziś jest głośno, z tym, że przy założeniu, że obserwujemy prawdziwego mistrza i prawdziwy talent, który jednocześnie jest na tyle mocnym człowiekiem, że po drodze nie popełnił samobójstwa. (…) Jestem 30 lat w tym zawodzie i nie spotkałem się z czymś takim, że ktoś został sponiewierany i odrodził się jak Feniks z popiołów. Raczej częściej obserwuję, że ktoś jest sponiewierany i już nigdy się z tego sponiewierania nie podnosi albo z ogromnymi kłopotami, które rzutują na ogromną część jego życia. Do tego dochodzi jeszcze ten problem, że tak, jak w "Whiplash" oglądaliśmy prawdziwego mistrza, to jednak nie sami prawdziwi mistrzowie uczą w uczelniach artystycznych. Niektórym może się tylko wydawać, że nimi są albo mają pretensje do świata, że jeszcze tego mistrzostwa w nich ten świat nie dostrzegł, ale próbują stosować te same metody, co mistrz z filmu "Whiplash" i wtedy dochodzi do największych nadużyć – mówi aktor.

Na koniec Maciej Stuhr zaznacza, że poruszenie tematu metod stosowanych na uczelniach artystycznych może mieć także swoje drugie dno.

– Może dojść do sytuacji, w której pedagog nie będzie wiedział, jak dać jakąś trudną uwagę studentowi, żeby nie zrobić mu przykrości, a jednak w szkolnictwie artystycznym, jeżeli chcemy dojść do jakiegoś efektu, czekają nas bardzo trudne chwile – podkreśla aktor.

Sytuacja w szkołach filmowych w Polsce

Dyskusję na temat nadużyć w szkołach artystycznych rozpoczęła Anna Paliga, która opublikowała w mediach społecznościowych wpis o kulisach studiowania aktorstwa w łódzkiej Szkole Filmowej.

- Nieograniczona władza, którą profesorowie mają nad nami – wybrańcami, którzy długo przygotowywali się, by dostać się do Szkoły Marzeń i którzy w każdym momencie mogą zostać z niej wydaleni za sprawą kaprysu wykładowcy – ta władza powoduje, że przemoc nie jest zgłaszana, a sprawcy nie zostają ukarani. Od pierwszych dni na uczelni wyższe lata opowiadają o takich zachowaniach jak o normie, z którą należy się pogodzić, bo "tak było, tak będzie. I tak kiedyś było jeszcze gorzej". To sprawia, że przemocowi wykładowcy są bezkarni – napisała absolwentka łódzkiej "Filmówki".

Nie trzeba było długo czekać, aby inni aktorzy zabrali głos w tej sprawie. W podobnym tonie wypowiedzieli się m.in. Eliza Rycembel, Vanessa Aleksander, Maria Dębska i Zuzanna Lit.

Rektorka Szkoły Filmowej w Łodzi Milenia Fiedler zapowiedziała, że spotka się z absolwentami, którzy 29 marca poprosili o to w wystosowanym do niej liście.

Zobacz także:

Autor: Kamila Glińska

podziel się:

Pozostałe wiadomości