Katastrofa promu Jan Heweliusz. "Gdyby nas wysłano w tym samym czasie, co Niemców, byśmy zdejmowali ludzi żywych"

13 stycznia 1993 roku z portu w Świnoujściu wypłynął prom Jan Heweliusz. Nie dotarł do miejsca docelowego. To była największa katastrofa polskiej żeglugi handlowej. Minęło prawie 30 lat, a sprawa wciąż budzi wiele pytań. W programie gościem był kapitan Mirosław Lewko, który uczestniczył w akcji ratowniczej.

19 października ruszyła seria dokumentalna "Największe polskie katastrofy" na Discovery Channel, w której przedstawiane są najtragiczniejsze wydarzenia w powojennej Polsce. Ostatnio pochylono się nad katastrofą promu Heweliusz, poruszyliśmy ją również w naszym programie.

Do dzisiaj pozostawia ona wiele pytań: Dlaczego katastrofa pochłonęła tak wiele ofiar? Czy fatalna pogoda mogła zatopić prom? Co tak naprawdę wydarzyło się feralnej nocy na Bałtyku? To tylko przykładowe, a można ich postawić znacznie więcej.

Prom Jan Heweliusz - historia

Prom Jan Heweliusz został zbudowany w jednej z norweskich stoczni w 1977 roku jako nowoczesna jednostka do obsługi dochodowej trasy Świnoujście-Ystad. Do służby trafiła już w lipcu tego samego roku. Prom o długości 125 metrów i szerokości 17 metru rozwijał prędkość 16,5 węzła.

Prom pod dowództwem kapitana Andrzeja Ułasiewicza miał do pokonania 92 mile morskie, czyli 170 km. Czas rejsu oszacowano na 7,5 godziny. Na najniższym pokładzie znajdowało się 10 wagonów kolejowych, a na pokładzie samochodowym zmieściło się 28 ciężarówek. Natomiast na pokładzie pasażerskim było 29 członków załogi i 35 pasażerów.

Prom jest jak pociąg. Ma jeździć według grafiku. Ewentualne opóźnienia wiążą się z kosztami, ubezpieczeniem

- oświadczył w materiale Marek Siemanowicz, starszy oficer ds. bezpieczeństwa na statku.

Kapitan, by zniwelować opóźnienie, wybrał więc nieco inny kurs niż zwykle. Zamiast płynąć wzdłuż wybrzeża, by osłaniać prom od wiatru, skierował go na pełne morze. Decyzja o wybraniu krótszej drogi wydawała się być słuszna. O godzinie 2:00 kapitan przekazał stery trzeciemu oficerowi, a sam zszedł z mostka. Nic nie zapowiadało zbliżającej się tragedii.

Katastrofa promu Jan Heweliusz

Tej nocy na wskaźnikach skończyła się skala Beauforta, Jan Heweliusz miał problem ze statecznością, a zawory systemu balastowego zacięły się. Prom nie poradził sobie z huraganem, jaki tamtej nocy był na Bałtyku. To była największa katastrofa polskiej żeglugi handlowej. Zginęło 55 osób – 20 marynarzy i 35 pasażerów. Uratowano jedynie 9 osób z załogi.

Akcja ratunkowa Jana Heweliusza

W naszym programie gościem był kapitan rezerwy Mirosław Lewko, nawigator, uczestnik akcji ratowania Heweliusza.

Byłem nawigatorem w tym czasie. Początkowo byłem w tej grupie inicjującej akcji ratowniczej. Bardzo chciałem lecieć na akcję, ale musiałem zająć stanowisko na wieży kontroli lotów. Koordynować, obliczać wszystkie dane, zbierać informacje i po prostu umożliwić kolegom wylot. Szkoda, że to się odbyło tak późno

- oznajmił.

Małgorzata Ohme zapytała kapitana, dlaczego nie pozwolono polskim ratownikom od razu wkroczyć do akcji.

Dobre pytanie. Zadaję je sobie od 27 lat. Nie możemy tego zrozumieć do teraz. Czy to zagrywki polityczne, czy jakaś duma niemieckich ratowników? Faktem jest, że miejsce katastrofy Heweliusza odbyło się na Bałtyku w strefie wód neutralnych, ale oprócz tego Bałtyk podzielony jest na strefy odpowiedzialności ratownictwa morskiego. I akurat niefortunnie do zdarzenia doszło na granicy 8 mil od polskiej strefy, czyli teoretycznie zgodnie z przepisami akcją ratowniczą przejmuje i dowodzi ośrodek ratownictwa, na której znajduje się prom

- odpowiedział Mirosław Lewko.

Wówczas Polska miała lepszy sprzęt do ratowania. Pan Mirosław do dzisiaj nie może zrozumieć, czemu nie wzięto tego pod uwagę.

Sprawa na pewno musiała się toczyć w sferach wyższych niż Gdynia. Na pewno Warszawa, na pewno jakieś środki dyplomatyczne. Do nas informacja o uruchomienie śmigłowców na ratunek dotarła dopiero po 2 godzinach 34 minutach od sygnału "Mayday". W tym czasie śmigłowiec byłby już na miejscu i zbierał ludzi

- oświadczył ze smutkiem kapitan.

Wielu osobom znajdującym się na pokładzie udało się wejść do szalup ratunkowych, ale za długo czekali na udzielenie pomocy…

Gdy dolecieliśmy morze, było strasznie wzburzone, to było niespotykane, nie widziałem takiego morza. Tam wszystko wrzało, fale dochodziły do wysokości 15 metrów. Straszny wiatr. Pływające, porozrzucane rzeczy, tratwy wywrócone do góry nogami. (…) Przy takiej temperaturze zdrowy człowiek bez specjalnego stroju ochronnego nie przetrwa dłużej niż 15 minut. Uratowani zostali ci, co mieli te stroje

- wyjaśnił nawigator.

Choć od tragedii upłynęło 27 lat, pan Mirosław wciąż nie może zapomnieć o tamtym dniu.

Wraca taka niemoc, żal. (…) By zrozumieć, dlaczego nas nie wysłano. Gdyby nas wysłano w tym samym czasie, co Niemców, byśmy zdejmowali ludzi żywych, prawie z burty. Nasz śmigłowiec ratowniczy dotarł dopiero 5 godzinach i 30 minutach od sygnału "Mayday". Pojechaliśmy tam po prostu pozbierać śmieci

- podsumował.

"Największe polskie katastrofy" - gdzie oglądać?

Nowy program "Największe polskie katastrofy" dostępny jest na antenie Discovery Channel.

Zobacz też:

Wspierajmy kwiaciarzy i kupujmy chryzantemy. "Na balkon, do ogródka, przed dom"

Będzie zakaz wychodzenia z domu? "Tylko do pracy, na zakupy, krótki spacer"

Nauczyciel skarcił ucznia za wsparcie Strajku Kobiet. "Powiedział, że Adolf Hitler też popierał aborcję"

Nie oglądałeś Dzień Dobry TVN na antenie? Pełne odcinki znajdziesz w serwisie Player.

Autor: Dominika Czerniszewska

Reporter: Bartek Dajnowski

Źródło: Największe Polskie Katastrofy

podziel się:

Pozostałe wiadomości